Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
Wynik braku wyobra¼ni bêdzie mi towarzyszy³ do s±dnego dnia. I choæ niekiedy zdarza mi siê o nim zapomnieæ, to przecie¿ i tak, bez podpowiadania wiem, co jest, a co siê nie znajduje w moim zasiêgu: ksiê¿yc dalej flirtuje z wod±, odpycha j± i unosi, plamy na s³oñcu s± jak przed miliardami lat, chmury ci±gle brodz± po niebie, galaktyki nadal pêdz± do nieskoñczono¶ci, a to, ¿e przybra³em inn± formê, nie ma wymiaru tragedii.
Jak okiem siêgn±æ, po jego twarzy, zmarszczonej niczym brukselka, rozlewa³a siê po¶wiata godno¶ci. By³ to mê¿czyzna wzorowej urody. A tak¿e nieposzlakowanej powierzchowno¶ci on by³! To jedn±, to drug± rêk± wymachiwa³ mi przed nosem, ka¿±c patrzeæ i podziwiaæ, gdy przyklêkuj±c, drobi±c i m³ynkuj±c sob± dokolusia, przesuwa³ siê lekuchno od drzwi, a¿ po zlew.
W przerwach miêdzy ewolucjami, pozwala³ sobie na dyskretne zipanie w ku³ak, a kiedy spodziewa³em siê, ¿e jestem ¶wiadkiem epilogu jego wystêpów, nastêpowa³ ich dalszy ci±g. Z witalnych zakamarków mê¿czyzny wy³ania³a siê kaskada baletowych podfruwek, piruetów zwieñczonych stójk± i frymu¶n± przewrotk± z efektownym podskokiem, z wymachami r±k.
Wystêp przypomina³ nawiedzony pl±s zaklinacza deszczu w deszcz, ale ¿e intruz by³ z niego najwyra¼niej rad, ani jednym gestem nie da³em po sobie poznaæ, ¿e mam ujemne zdanie na temat artystycznej wymowy jego spektaklu. - Ecce homo, najnowszej generacji pisk mody, wersja z antykorozyjnym polepszaczem, do¿ywotni± gwarancj± na pó³ roku, z katalizatorem na sprê¿arkê i certyfikatem na wszelki wypadek - wytrajkota³. Przyznajê bez bicia: by³em pod wra¿eniem. -
Bêdzie j± pan mieæ wy³±cznie dla siebie, zrobi, co pan jej ka¿e, w jej nazwie te¿ ma pan woln± rêkê - kusi³, poklepuj±c maszynê po wystaj±cych tranzystorach - chcia³em z pocz±tku, by by³a moja, wie pan, taki egzemplarz na wyj±tkowe okazje i do specjalnych poruczeñ, ale czy z tak± fasad± dam radê byæ jej ulubieñcem, czy ona to przetrzyma? Nie, a z panem bêdzie p³awiæ siê w po¿ytkach a¿ dot±d -
Znikn±³ tak, jak siê pojawi³: zostawi³ za sob± po¿egnaln± smugê ¿yczeñ i fetor wszelkiej pomy¶lno¶ci, a na do widzenia, rzuci³ we mnie owocnym powrotem do zdrowia.
W pierwszej chwili nie wiedzia³em, co z ni± pocz±æ. Nazwa³em j± Anna. Mia³a blad± twarz i zimne cia³o, ale by³a to albo kwestia termostatu, albo przepuszczaj±cej uszczelki. Od tego dnia na pytanie o stan cywilny odpowiada³em, ¿e mam siod³o.
Kiedy, po zimowych fujawach, nadesz³a wiosna, jej ciep³ota osiad³a w miejscu, a i we mnie nast±pi³y przygruntowe odmiany. Pozwolono mi na krótkie i niemêczliwe wyjazdy. Ofiarnie pcha³a mój wózek i docierali¶my do parku. By³ roz¶wiergotany, i, mój ty Bo¿e, ile mia³em jej wtedy do powiedzenia!
Wydawa³o mi siê, ¿e skoro przez te wszystkie miesi±ce zachowywa³em milczenie, teraz, gdy wróci³a mi chêæ do ¿ycia, powinienem nadgoniæ utracone chwile, a zw³aszcza daæ jej do zrozumienia, ¿e bez p³aczliwych emocji mogê z ni± gawêdziæ o rzeczach wa¿nych, lub ma³o istotnych, o sprawach, które wtr±ca³y nas w ¶miech, zmusza³y do ogl±dania siê za wyj¶ciem z domu, w orze¼wiaj±cy nów, w przycupniêcia na ³awce, gdzie, ukryci, schronieni pod opadaj±cym bzem, obejmowali¶my siê, nie wiedz±c o sobie nic.
Anna ¶mia³a siê wtedy, jak dawniej, jak przedtem. Trzyma³em j± w ramionach i wydawa³o mi siê, ¿e odzyska³em z ni± kontakt, ¿e znowu zaczynamy siê dostrzegaæ. By³o mi dobrze, a w najstarszej, zaniedbanej i byæ mo¿e dlatego romantycznej czê¶ci parku, tê¿a³y i wymilka³y schadzkowe k³ótnie. Kto¶ bieg³ po mokrej alejce, a jego stopy rytmicznie uderza³y o rosê asfaltu, miesza³y siê z odg³osami ¶cigaj±cych go, refrenowych nawo³ywañ, nale¿±cych do kobiety; moja mi³o¶æ jak wiatr, jak jej oddech, by³a tu.
Zabawiali¶my siê w nieskomplikowan± grê w sumienie. Obowi±zywa³a w niej zasada, ¿e wszystkie chwyty s± dozwolone. By³a to gra, w której stosowa³em wobec niej zwyczajow± metodê postêpowania z lud¼mi, metodê z cyklu “a pamiêtasz”, te swobodne, polukrowane i kathartyczne “ma³e co nieco”, które od¶wie¿a³y mi samopoczucie, wyrzuca³y wszelkie taryfy ulgowe, wypaca³y ze mnie wszelkie z³ogi kompleksów.
By³a zaprogramowana na rozwi±z³± trusiê; bez przeszkód mog³em chowaæ j± do szafy, gdy mnie zgniewa³a, do lodówki, gdy¶my za dok³adnie zajêli siê ¶wiatem wspomnieñ, w rezultacie czego przypomina³em sobie o czym¶, o czym niezrêcznie mi by³o pamiêtaæ.
Mog³em, bez wyja¶nieñ, podchodów, umizgów, przestroiæ j± na szybsze, lub wolniejsze kapowanie, na wiêksz± lub mniejsz± przenikliwo¶æ. Zale¿nie od nastroju, robi³em pokrête³kiem zrêczne fiku-miku, by porzuci³a jeden zestaw zachowañ i wesz³a w podchodz±cy mi bardziej.
Zale¿nie od nastroju, wierzy³em w panowanie nad ni±, nad jej wnêtrzem, które zna³em przedtem.
Poprzednia nie nadawa³a siê do moich awantur, nie doprowadza³a mnie do przekonania, ¿e to ja jestem zwyciêzc±. Tamta, która mnie zostawi³a, brylowa³a w wymówkach. Jej pretensje musia³y górowaæ nad moimi. I górowa³y: bawi±c siê mn± i bez ostrze¿enia, na odlew, ciskaj±c o ¶cianê, dawa³a mi do zrozumienia, ¿e znowu jestem od niej gorszy, ¿e znowu da³em plamê.
Porównywa³em obecn± z jej rozpyszczonym pierwowzorem i nie znajdowa³em w sobie ani krzty têsknoty za wadami poprzedniej. W nowej chwyci³em siê za bary z TAJEMNIC¡, z podziwianiem spojrzeñ nale¿±cych nie tyle do niej, co do mojego odchodzenia w mrok.
Od chwili, gdy zosta³a ze mn± i we mnie, gdy utwierdzi³a siê w przekonaniu, ¿e jest skazana na us³u¿no¶æ wobec mnie, odkry³a, ¿e znajduje siê na mojej ³asce, ¿e otaczaj± mnie postacie, których obecno¶ci wypada siê jej obawiaæ, gdy¿ i ja siê ich obawiam, gdy¿ i ja staram siê ich nie zauwa¿aæ, omijaæ spojrzeniami rzucanymi w innym kierunku, odwracaniem jej uwagi, które jednak dla mnie s±, choæ ona ich nie widzi, które narzucaj± jej mój punkt patrzenia.
Czu³em siê w mocy manewrowaæ jej wnêtrzem: jaka to frajda dla samotnego, mieæ bezkarn± mo¿no¶æ kiereszowania cudzymi pogl±dami!
Ps.
Po przewiezieniu mnie do Zaplucia, do miejsca, o którym wiedzia³em tyle, co brudu za paznokciem, straci³em Annê z oczu.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfunlifepok.htw.pl