Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
„Azbestowi ch³opcy”
Prolog
Henryk mieszka³ w ma³ym azbestowym bloku niedaleko, zamkniêtej ju¿, fabryki azbestu. Okolicê nazywano z tego wzglêdu Siwym Polem.
Jego dziadek przyby³ tu dawno temu, wyrzucony przez wojnê, wraz z ¿on±, synami, córkami i wnukami. Zbudowa³ sobie niewielk± drewnian± chatkê, w której wszyscy ¿yli sobie w szczê¶ciu, i w pokoju. Wokó³ rozci±ga³y siê jedynie ³±ki, a pojedyncze drzewa urozmaica³y sielski krajobraz. Jednak idylla nie trwa³a d³ugo. Kraj trzeba by³o zurbanizowaæ, wiêc dekretem w³adzy spó³dzielczej zburzono drewniany domek, wybudowano azbestowe bloki i postawiono fabrykê azbestu (zwan± tak potocznie, gdy¿ w rzeczywisto¶ci by³a to przetwórnia). Piêkny krajobraz znikn±³, poucieka³a nieliczna zwierzyna, ptactwo, zaj±ce, a nawet krety. Dziadek wraz z rodzin± dostali trzy pokojowe mieszkanie w nowiutkich blokach. Ale to nie by³o w stanie ich uszczê¶liwiæ, w szczególno¶ci dziadka. Popad³ w depresjê, zacz±³ piæ, a cechy te przekaza³ niestety swym dzieciom i wnukom.
Okolica, dotychczas zielona i pe³na ¿ycia zaczê³a stopniowo traciæ blask. Znik³y barwy, a krajobraz pocz±³ blakn±æ, by w koñcu zupe³nie poszarzeæ. ¯adnych kontrastów, ¿adnej czerwieni lub choæby czerni. Czerñ, je¶li istnia³a, to tylko noc±, a czerwieñ od czasu do czasu odznacza³a siê na ustach kobiet, które przy najbli¿szej sposobno¶ci stara³y siê st±d wyrwaæ. Na przestrzeni lat w powietrzu by³o ju¿ wiêcej bia³ego py³u ni¿ tlenu. Dziadek uwielbia³ przebywaæ na ¶wie¿ym powietrzu, wiêc do¶æ szybko nabawi³ siê raka p³uc, z którym nawet nie mia³ ochoty siê k³óciæ. Wszystko, co by³o mu w ¿yciu mi³e, zabrali urzêdnicy i przemys³. Stwierdzi³, i¿ to nawet lepiej, z tym rakiem, bo po co komu ¿ycie, które nie daje rado¶ci. Niestety si³± rozpêdu rak zaprzyja¼ni³ siê z pozosta³ymi cz³onkami rodziny, tak ¿e Henryk w wieku lat piêtnastu zosta³ sierot±. Po pewnym czasie nie przejmowa³ siê tym a¿ tak bardzo. Czeka³ po prostu na swoj± kolej. I obojêtnia³.
W miêdzyczasie, tak jak jego przodkowie, wiód³ ¿ycie spokojne. Lecz jedynie na pozór. Wewn±trz jego duszy, niczym dwie masywne p³yty tektoniczne, ¶ciera³y siê my¶li dobre i z³e. Niebo nad Siwym Polem by³o zazwyczaj szare lub jasno szare, st±d te¿ my¶li mieszkañców mia³y raczej pochmurny charakter. Na szczê¶cie Henryk otoczony przyjació³mi stara³ siê, z dobrym rezultatem, wywa¿yæ dwie strony swojej osobowo¶ci, tak by nikt nie ucierpia³ z jego powodu. Stara³ siê nie wchodziæ nikomu w drogê, jednak nie ustêpowa³, gdy kto¶ zagrodzi³ jego ¶cie¿kê ¿ycia. Czasami, g³ównie po paru g³êbszych, wdawa³ siê w niegro¼ne bójki. Jego twarz czêsto zdobi³y siniaki. Traktowa³ je jak trofea. Nastêpnego dnia po bójce wstawa³, co ¶wit i bieg³ do lustra, by móc siê im przyjrzeæ. Dotykanie i ogl±danie tych bruzd dawa³o mu, niemal pó³-erotyczne, doznania.
Najlepszym przyjacielem Henryka by³ jego s±siad Teodor. Spêdzali ze sob± ca³e dnie. Teodor przychodzi³ rano na kawê i zostawa³ do kolacji, a czasem do ¶niadania. W±ski kr±g znajomych zamyka³ Hilek mieszkaj±cy na ostatnim piêtrze. Hilek, niegdy¶ wziêty, odnosz±cy sukcesy pisarz, nie poradzi³ sobie z ciê¿arem s³awy. Napisa³ wspania³± powie¶æ „Ryby z lasu i wszyscy moi przyjaciele”, po czym zupe³nie siê wypali³. Pieni±dze wyda³ na alkohol oraz dziewczyny. Wyeksmitowano go ze wspania³ego apartamentu w centrum oferuj±c w zamian mieszkanie socjalne na Siwym Polu.
Od razu zaprzyja¼nili siê z Henrykiem i Teodorem. Doskonale go rozumieli. Na w³asnej skórze do¶wiadczyli ¿yciowej pora¿ki, mimo i¿ nie znali nawet zapachu sukcesu.
Rozdzia³ 1
Lato z wolna finiszowa³o. Szare niebo t³umi³o ol¶niewaj±ce barwy jesiennego parku, który ton±³ w ogólnej szarówce. Henryk skoñczy³ ¶niæ i postanowi³ siê obudziæ. Podrapa³ siê po brzuchu, spojrza³ na zegar. 6.45. Poranek by³ ch³odny. Pog³adzi³ jeszcze swój trzy dniowy zarost. Westchn±³ basowo, po czym wywlók³ siê na balkon. Odpali³ papierosa. Poczu³ wiatr delikatnie muskaj±cy jego nieogolon± twarz i dym wype³niaj±cy p³uca. Nie wiedzieæ czemu Siwe Pole wyda³o mu siê zupe³nie nowe. Pokas³uj±c karmi³ zmys³y azbestowym zapachem powietrza. Nastêpnie uda³ siê do kuchni, by przywitaæ oraz nakarmiæ swojego wspó³lokatora, kota o imieniu Felek. Wszed³szy do ¶rodka, poczu³ gêsia skórkê na swym ciele. Okna w nocy trzeszcza³y mrozem, ale to w kuchni zosta³o otwarte na o¶cie¿. Zaniepokoi³o to gospodarza. Miska Felka ¶wieci³a pustkami, lecz Felka przy niej nie stwierdzono. Zawsze rano dostawa³ swoja ulubion± karmê i ani razu nie opu¶ci³ ¶niadania. Czasem jedynie spó¼nia³ siê na obiad. Henryk przejrza³ wszystkie szafki, które kry³y w sobie tylko zardzewia³e garnki i patelnie. Nie¶wiadom niczego Henryk otworzy³ drzwiczki piekarnika. Te zatrzeszcza³y z³owieszczo ujawniaj±c makabryczna prawdê. Felka. A raczej jego zw³oki. Heniu wrzasn±³ z przera¿enia. Wyj±³ biednego kota z piekarnika i tuli³ go w ramionach, licz±c, ¿e ten siê obudzi. Niestety Stwórca wezwa³ Felka do siebie. Pozostawa³o pytanie: czyimi rêkoma? Gdy¿ ulubieniec Henryka nie odszed³ z tego ¶wiata o w³asnych si³ach. Kto¶ ewidentnie mu pomóg³, podcinaj±c, a w³a¶ciwie rozrywaj±c jego gard³o na strzêpy. Gard³o Henryka natomiast, rozdarto na strzêpy jego p³aczem. Patrzy³ w martwe ¶lepia zwierzêcia, a zaschniêta krew zostawia³a odciski brzucha i ³apek na jego koszuli. Felek by³ jeszcze ciep³y, co potêgowa³o rozpacz w³a¶ciciela. G³o¶ne Nie! w jego g³owie przeplata³o siê z niemniej dono¶nym Kto? i Dlaczego? Odpowiedzi na pytania musia³y jednak poczekaæ. Oto zacz±³ siê najdziwniejszy dzieñ w historii Siwego pola.
Rozdzia³ 2
Rozleg³o siê pukanie do drzwi. Czyja¶ d³oñ wybija³a nutê „Dla Elizy” Beethovena. To oznacza³o Teodora. Zawsze wybija³ na drzwiach klasykê. Takie mia³ widzimisiê. Henryk u³o¿y³ Felka na gazetach i ze ³zami w oczach pospieszy³ do drzwi.
- Dzieñ dobry s±siedzie – rzek³, jak zawsze optymistyczny. – Uuu! - dostrzeg³ ponure oblicze kolegi. - A czemu mamy tak± nie têg± minê?
Henryk z trudem prze³kn±³ ¶linê, która zdawa³a mu siê tysi±cem pinesek w p³ynnej postaci.
- Fe...- mamrota³ – Fe...
- Co „Fe”? Wykrztu¶ to z siebie! – Teodor wci±¿ ¿artowa³. Lecz za chwilê mia³ tych ¿artów szczerze ¿a³owaæ.
Henryk zebra³ w sobie wszystkie si³y.
- Felek nie ¿yje – to zdanie kosztowa³o go wiele wysi³ku. – Kto¶...kto¶ go zabi³. Zamordowa³! – ³zy, niekontrolowanym strumieniem, pop³ynê³y mu spod brwi. Rzuci³ siê w ramiona Teodora. Ten obj±wszy kolegê powtarza³ os³upia³y:
- Bêdzie dobrze. Dobrze. Dobrze bêdzie. Nie bój nic. Jako¶ to bêdzie.
Gdy emocje trochê opad³y skierowali siê do kuchni. Henryk nie odrywa³ wzroku od Felka. Teodor chcia³ za wszelk± cenê odwróciæ jego uwagê.
- Chcesz jajecznicê? – zagadn±³.
S³owa napotka³y falê ciszy w postaci wzburzonych my¶li Henryka. Teodor nie potrzebowa³ s³ów. Zbyt dobrze siê znali. Wyj±³ z lodówki sze¶æ jajek i piwo, po czym zacz±³ przyrz±dzaæ swoj± specjalno¶æ, s³ynn± jajecznicê z piwem. Przepis, który przed laty dosta³ od pewnego pijaka, prowadz±cego kurz± fermê. Zjedli bez szczypty konwersacji.
Rozdzia³ 3
Po po¿ywnym ¶niadaniu zasiedli w pokoju go¶cinnym. Henryk pali³ papierosa za papierosem. Teodor nie pali³, nie chc±c umniejszaæ depresji przyjaciela. Czekali teraz na Hilka. Zawsze przychodzi³ najpó¼niej. By³a ju¿ ósma, s³oñce wschodzi³o i, co zdarza³o mu siê rzadko, nie¶mia³o przebija³o siê przez chmury. Ale nawet to nie odci±gnê³o Henryka od ponurych my¶li.
W koñcu piê¶æ Hilka spoczê³a na drzwiach. Teodor popêdzi³, by mu otworzyæ. W g³êbi ducha mia³ ju¿ do¶æ tej ciszy, chcia³ dzia³aæ, ale nie mia³ odwagi spojrzeæ w oczy Henrykowi. Hilek przywita³ Teodora, radosny jak nigdy, gdy¿ koñczy³ przedostatni rozdzia³ swojej nowej ksi±¿ki. Teodor opowiedzia³ mu smutn± historiê Felka. W trójkê zajêli miejsca w fotelach. Up³ywa³y sekundy popêdzane przez ka¿d± kolejn± minutê. Nagle Hilek przerwa³ ciszê.
- Chyba wiem kto móg³ to zrobiæ!? – spojrza³ niepewnie na kolegê pogr±¿onego w ¿a³obie, nie bêd±c pewnym jego reakcji.
Henryk podniós³ nasi±kniête ³zami brwi.
- Kto? – rzuci³ krótko.
Hilek pochyli³ siê nad krawêdzi± fotela daj±c im do zrozumienia, ¿e nie chce mówiæ zbyt g³o¶no.
- Czyta³em dzi¶ w gazecie, – zacz±³ mówi±c pó³-szeptem - ¿e z laboratorium na Retkini uciek³y super inteligentne szczury. Robili na nich jakie¶ badania. – rozejrza³ siê wokó³, niczym stary konspirant. - Wczoraj poranna zmiana odkry³a cia³a swoich kolegów i pootwierane klatki. Prawie wszystkie szczury uciek³y. Kilka, które zapl±ta³o siê w ogrodzenie, jest ju¿ przes³uchiwanych, ale nie chc± im nic powiedzieæ.
Teodor popatrzy³ na nich z g³upi± min± na twarzy. Gdy zauwa¿y³, ¿e ¿aden z nich siê nie ¶mieje równie¿ spowa¿nia³.
- Inteligentne szczury? – pyta³ sam siebie.
- Super inteligentne! – poprawi³ go Hilek.
- No sam nie wiem – Henryk uporczywie szuka³ odpowiedzi na czole Hilka. Omal nie wywierci³ mu dziury w g³owie. – Co sugerujesz?
Hilek wyj±³ z kieszeni wydarty fragment gazety.
- Pisz±, ¿e ¶lad za szczurami urywa siê w okolicach Siwego pola. – pokaza³ przyjacio³om artyku³ – Mog± tu ju¿ byæ! Zabi³y Filka, gdy¿ by³ dla nich zagro¿eniem. Teraz zapewne zechc± wzi±æ siê za nas!
- Cholercia to jednak nie ¿arty! – Teodor wpatrywa³ siê w kawa³ek papieru jakby mia³ dziesiêæ lat i ujrza³ nag± playmate roku.
- Nie ma co gadaæ, musimy dzia³aæ – Henryk zerwa³ siê z fotela pe³en zapa³u i ¿±dzy zemsty.
- Nie tak prêdko – Hilek studzi³ zapa³ kolegi.- Nie mo¿emy ot tak, sami, próbowaæ ich znale¼æ!
Nie spodoba³o siê to Henrykowi.
- Nie mo¿emy siedzieæ na dupie. Co¶ trzeba zrobiæ! – denerwowa³ siê.
- I zrobimy – uspokaja³ go Hilek.
- Ale co? – Teodor skoñczy³ czytaæ artyku³. – Nie mamy z nimi szans.
- Otó¿ to! Trzeba wezwaæ specjalistê. – rzek³ Hilek i wyrwa³ przyjacielowi gazetê. Pokaza³ pozosta³ym zdjêcie starszego, siwego pana w wielkich okularach. - Oto Prof. Stefan Liebelkrankelbaum Von Ulm. Tu jest numer. Musimy zadzwoniæ, a on przyjdzie i zajmie siê spraw±. – Spojrzeli na niego podejrzliwie. Nie ufali inteligentom. – Bezp³atnie. – podkre¶li³ Hilek.
Rozdzia³ 4
Hilek zadzwoni³ do profesora t³umacz±c mu ca³e poranne zaj¶cie. Zaniepokojony profesor by³ przekonany, i¿ to robota „jego” szczurów. Mieli siê go spodziewaæ w przeci±gu kilkudziesiêciu minut.
Dziewiêæ minut pó¼niej by³ ju¿ na miejscu. Od razu wzi±³ siê do roboty. Patrzyli na niego jak na boga: wielka siwa broda, bia³y fartuch, walizka z przyborami. Wpad³ do kuchni, niczym huragan.
- Poka¿cie miejsce zbrodni – zwróci³ siê do nich.
Henryk otworzy³ piekarnik. Profesor wyj±³ dziwaczne urz±dzenie, po czym dok³adnie obejrza³ wnêtrze piecyka.
- Mhm – mrucza³ co¶ pod nosem. – Aha.
Po serii mniej lub bardziej zrozumia³ych d¼wiêków wsta³.
- Jestem prawie, absolutnie przekonany, i¿ to robota naszych wrednych gryzoni! – rzek³.
Henryk, Teodor i Hilek odetchnêli z ulg±, by za chwilê odkryæ w sobie jeszcze wiêksze przera¿enie.
- A jak je znale¼æ? – spyta³ Teodor.
- Je¶li jest chêæ znajdzie siê i metoda. Lecz to ju¿ moja broszka – u¶miechn±³ siê profesor, po czym wyj±³ z torby kolejny dziwaczny instrument. – O nic siê nie martwcie.
Wzi±³ krzes³o i zacz±³ ogl±daæ szafki nad zlewem. W pewnej chwili co¶ zwróci³o jego uwagê.
Gdy odwróci³ siê do trójki przyjació³, by im co¶ przekazaæ noga mu siê ze¶lizgnê³a i z hukiem pad³ na kafelki. Henryk z kolegami patrzyli jak krew wyp³ywa z g³owy naukowca. Powoli wype³nia rowki miêdzy kuchennymi kafelkami. Ocknêli siê dopiero, gdy dotknê³a ich stóp.
- Panie profesorze? – Teodor schyli³ siê nad cia³em. – Profesorze Von Ulm?
- Nie ma têtna! – stwierdzi³ Teodor.
- Pieprzone szczury! – Henryk wyj±³ z szafki tyle foliowych worków, ile by³ w stanie znale¼æ. Zawinêli w nie profesora i schowali go do szafy.
- No to mamy przer±bane – stwierdzi³ Hilek.
- Nie mam ju¿ na to si³y – Henryk by³ wykoñczony. - Chod¼my spaæ. Nazajutrz pomy¶limy. Przecie¿ profesor nie ucieknie z szafy. A szczury mog± poczekaæ.
Wszyscy byli zmêczeni i zgodni w tej kwestii.
Rozdzia³ 5
Henryk ca³± noc nie móg³ zmru¿yæ oka. Sufit nad nim wirowa³ i coraz bardziej siê obni¿a³. Zapali³ nocn± lampkê. Patrz±c na zdjêcie dziadka szuka³ odpowiedzi w jego oczach.
Dziadek sta³ w swoim ogródku. Oczy mia³ u¶miechniête, wpatrzone w ma³ego Henia, który zajada³ siê ¶wie¿o zerwan± gruszk±. Twarz mia³ mokr± od soku. Wci±¿ potrafi³ przywo³aæ w sobie ten s³odki, lepki zapach na ustach i na d³oniach.
Dotar³o do niego, i¿ nie pamiêta³, kiedy ostatnio by³ tak szczê¶liwy, jak wtedy w ogrodzie z dziadkiem.
Ledwo uda³o mu siê zasn±æ, a ju¿ siê obudzi³. Na zegarze 6.53. Zaparzy³ kawê. Gdy j± pi³ zdawa³a siê gêsta jak noc. Wcze¶niej ni¿ zwykle, zjawi³ siê Teodor, wystukuj±c „Sonatê ksiê¿ycow±” oznajmi³ swoj± obecno¶æ pod drzwiami. Usiedli w fotelach. Aromat kawy wype³nia³ ch³odny, pusty salon. Siedzieli tak przez jakie¶ dwie godziny. Zaniepokoi³o ich, i¿ Hilek tak d³ugo nie przychodzi. Postanowili z³o¿yæ mu wizytê. Przez kilka minut bezowocnie pukali do jego drzwi. Teodor wyj±³ „awaryjny” klucz, który ich przyjaciel zawsze trzyma³ pod wycieraczk±. Weszli.
W ¶rodku panowa³ mêcz±cy oczy pó³mrok. Rozgl±daj±c siê uwa¿nie dotarli do sypialni. Okno by³o lekko uchylone. Ich kolega siedzia³ przy biurku, z twarz± w zakrwawionych kartkach. Zdawa³y siê byæ jego now± powie¶ci±. Pierwsz± od niepamiêtnych lat. Nie wiedzieli, czemu ten widok absolutnie ich nie wzruszy³. Jakby spodziewali siê zastaæ swojego przyjaciela martwym. Pozbierali kartki z biurka i te z pod³ogi, rozwiane przez wiatr, po czym w³o¿yli je do kartonu, gdzie Hilek trzyma³ resztê ksi±¿ki. U³o¿yli go w ³ó¿ku, nastêpnie wyszli na balkon aby spokojnie zapaliæ i pozbieraæ my¶li. Nic w tej ca³ej sprawie nie trzyma³o siê kupy.
- Co siê do jasnej cholery wyrabia? – papieros Henryka znika³ w ekspresowym tempie.
- Nie mam pojêcia. To nas chyba przerasta.
Chc±c siêgn±æ po kolejnego papierosa Henryk, ze z³o¶ci±, stwierdzi³, i¿ wiêcej nie ma.
- Skoczê do domu po fajki. Idziesz? – zwróci³ siê do kolegi.
- Nie. Poczekam tu...z Hilkiem – odpar³ Teodor.
- Jasne.
W drodze do domu Henryk próbowa³ posk³adaæ wszystko w miarê logiczn± ca³o¶æ. Ale, co on i jego znajomi mieli wspólnego z inteligentnymi szczurami. Czego od nich chc±? Pytania powtarza³y siê przez ca³± drogê na zasadzie pêtli. Wbieg³ do mieszkania, chwyci³ paczkê fajek i lotem b³yskawicy ruszy³ z powrotem do mieszkania Hilka.
- Teodor – zawo³a³ bêd±c w ¶rodku. Bez odzewu.
Sprawdzi³ w salonie. Pustka. Kuchnia to samo. W sypialni nie by³o nikogo prócz Hilka. Ju¿ my¶la³, ¿e kolega mo¿e poszed³ do siebie, ale przecie¿ by us³ysza³. Wtem spostrzeg³ otwarte drzwi balkonowe. Wyszed³, lecz przyjaciela tam nie by³o. Na pod³odze le¿a³ jedynie niedopa³ek papierosa i prawy kapeæ. Jego kolega rozp³yn±³ siê powietrzu. Odniós³ wra¿enie jakby by³ sam na ca³ym ¶wiecie. Patrzy³ w dó³ na ludzi maszeruj±cych w chaotycznym uk³adzie na chodnikach i ulicach. Jednak patrz±c na nich, ani ich ruchy, ani ta sprawa nie zdawa³y siê wyja¶niaæ.
Æmi³ kolejnego papierosa my¶lami coraz bardziej zg³êbiaj±c poszczególne fakty i okoliczno¶ci. W pewnej chwili tu¿ obok niego, na parapecie usiad³ go³±b.
- Spieprzaj st±d obszczy-murze! – wydar³ siê na ptaka.
Ten wykrzywi³ g³ówkê i odpowiedzia³ jedynie dziwnym, dwuznacznym spojrzeniem. Henryk nienawidzi³ go³êbi. Ze wszystkich stworzeñ ¶wiata nie cierpia³ ich najbardziej. Zawsze paskudzi³y mu parapet, a on ci±gle bezowocnie je przegania³. Ten go³±b najwyra¼niej jednak siê nie przestraszy³. Henryk zaci±gn±³ siê papierosem, po czym strzeli³ w ptaka niedopa³kiem. Go³±b odlecia³ zostawiaj±c za sob± wstêgê piór.
- A masz ty gnoju – rzek³ Henryk, gdy w tej samej chwili poczu³ zimno w brzuchu.
Epilog
Spojrza³ w dó³ i ku swemu zdziwieniu odkry³ nó¿, tkwi±cy prawie ca³± swoj± d³ugo¶ci±, w jego ciele. Chwyci³ go i poczu³ ciep³o strumienia krwi, który pod±¿a³ wzd³u¿ jego r±k. Us³ysza³ gruchanie. Obejrzawszy siê za siebie ujrza³, co najmniej, stado go³êbi gapi±ce siê na niego. Po chwili by³y ju¿ wszêdzie. Obsiad³y ca³y balkon. Z czasem równie¿ i jego samego. Nie mia³ si³y siê sprzeciwiaæ.
Zakrêci³o mu siê w g³owie. Upad³. Przypomnia³ sobie sceny z filmu, gdzie ten porz±dny dostaje no¿em w bebechy i s³ania siê w¶ród zdziwionych gapiów, i p³acz±cych niewiast. Jednak Henryk by³ zupe³nie sam, a sytuacja nie wygl±da³a tak fajnie jak na filmach. Chcia³ siê podnie¶æ, ale wtedy wszystko zdawa³o siê byæ odtwarzane jakby na zwolnieniu. Osun±³ siê na ziemiê z rêkoma przyklejonymi do balustrady. Setki ma³ych oczu wpatrywa³o siê w niego. Zdawa³ sobie sprawê, ¿e nie pom¶ci ani Felka, ani Teodora ani te¿ Hilka. Nie by³ w stanie uwierzyæ, ¿e kto¶ móg³by mu zabraæ wszystko. To co jest najcenniejsze, choæby by³o tak mizerne jak jego ¿ycie. Choæby by³o chêci± zemsty.
Szykowa³ pêtlê, która przez ca³y ten czas zacie¶nia³a siê wokó³ jego szyi.
http://www.pozawiatrem.ky...p?p=28853#28853
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfunlifepok.htw.pl