Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
Prolog zosta³ specjalnie jakgdyby wyrwany z kontekstu lub ze srodka akcji. W kolejnych rozdzialach beda opisywane postacie ktore zostaly wspomniane we wstepie. Prosze o wytyczenie bledow, a ja jak najszybciej postaram sie je naprawic.
Prolog
- W czym¶ panu pomóc? – zapyta³ bibliotekarz szpakowatego cz³owieka wygl±daj±cego na szlachcica, który kr±¿y³ miêdzy równo ustawionymi rega³ami od blisko godziny.
Przysadzisty, siwy mê¿czyzna odziany w karminowo-bia³± szatê zmierzy³ go wzrokiem, a nastêpnie podszed³ nerwowym krokiem do jednej z najbli¿szych gablot i pocz±³ wodziæ palcami po tytu³ach ksi±g. Po krótkiej chwili chwyci³ ³apczywie jeden z tomików i schowa³ do wnêtrza szaty, po czym uda³ siê w stronê czytelni. Rozejrza³ siê za wolnym sto³em i ruszy³ ku najbardziej oddalonemu od ¿ywych istot. Min±³ parê spaceruj±cych elfów i usiad³ w k±cie, przy blacie, na którym by³o mnóstwo plam po atramencie oraz kilka ugniecionych w kulki zwoi. Wyj±³ powoli ksiêgê, czysty zwój i pióro. Zapali³ ¶wiecê, po czym zag³êbi³ siê w lekturze. Gdy przeczyta³ interesuj±ce go rozdzia³y, rozgl±dn±³ siê po sali i zacz±³ energicznie pisaæ.
- Ta notatka jak i jej przysz³y adresat ju¿ ci nie pomog± s³ugo Zigera – zagadnê³a zakapturzona postaæ wy³aniaj±ca siê z cienia, trzymaj±ca w d³oniach pud³o, z którego równo kapa³a czerwona ciecz.
- To... To ty? – wyj±ka³ starzec, a jego oczy rozwar³y siê szeroko.
- Tak... Pan i w³adca niegdy¶ zjednoczonych krain Alderanu. Powód przysz³ej apokalipsy we w³asnej osobie. Chyba nie my¶la³e¶, ¿e bêdê le¿a³ nogami do góry w pa³acowej komnacie, gdy za moimi plecami szykuje siê spisek maj±cy na celu obalenie mych rz±dów? – zrzuci³ wszystkie przedmioty ze sto³u i po³o¿y³ nañ pud³o – ale¿ to ciê¿kie. Zagl±dnij, to mo¿e na przysz³o¶æ odechce ci siê marnowaæ mój cenny czas podobnymi sprawami.
Adrik ostro¿nie odchyli³ wieko pud³a i ku jego oczom ukaza³ siê odra¿aj±cy widok. W ¶rodku le¿a³ odciêty ³eb z wypalon± dziur± w czole, ociekaj±cy ¶wie¿± krwi±. G³owa nale¿a³a do jego przyjaciela Darreta.
- £ajdak! – wykrzycza³ przez zaci¶niête zêby.
- Nie ³ajdak, tylko przestroga – zakpi³ w³adca – pamiêtaj, ¿e prawo do posiadania naszych skarbów mam tylko ja. Dziêki twemu przyjacielowi mam ju¿ jedn± pe³n± grupê. Pokazaæ ci jak to dzia³a?
- Nie wierzê, ¿e a¿ tak ci odbi³o Tarmeonie! Przypomnij sobie, kto uratowa³ ciê przed Runorushem i pomóg³ dokoñczyæ misjê powierzon± przez Yrwana!
- I w³a¶nie dlatego jeszcze ¿yjesz – odpowiedzia³ zakapturzony, ¶miej±c siê ironicznie - a teraz wyjd¼my na wie¿ê biblioteki jak gdyby nigdy nic. Szykuje siê widowisko dla kmieci.
Starzec ostatni raz spojrza³ na g³owê w pudle i wyszepta³ s³owa po¿egnania. Tarmeon chwyci³ go mocno pod rêkê i poprowadzi³ w stronê zamkniêtych drzwi. Jednym machniêciem rêki w powietrzu spowodowa³, ¿e k³ódka cicho trzasnê³a i wej¶cie stanê³o otworem.
Po mêcz±cej drodze krêtymi schodami ku górze, stanêli na najwy¿szym punkcie widokowym miasta. Niebo by³o bezchmurne, a s³oñce zbli¿a³o siê powoli ku linii widnokrêgu.
- Napatrz siê tym widokiem. Za chwile docenisz potêgê daru Verlaona – oznajmi³ Tarmeon.
- Nie musisz tego robiæ. Powiniene¶ wiedzieæ, ¿e bogowie nie bêd± zadowoleni! Ze¶l± na ciebie rych³± ¶mieræ! Je¶li teraz tego u¿yjesz, bêdziesz robi³ to czê¶ciej z nowymi... skarbami. Nic nowego przez to nie osi±gniesz. Co da ci ¶mieræ niewinnych ludzi?
- Satysfakcjê mój drogi przyjacielu, satysfakcjê. Wiele wydarzeñ w moim ¿yciu spowodowa³o, ¿e przesta³em liczyæ na bogów i ich pomoc. Oni po prostu nie istniej±. Do tego przepowiednia o przyczynie zag³ady, utwierdza mnie w fakcie, ¿e tak musi byæ – pokrêci³ g³ow± - To jest nieuniknione, a ma³a burza jeszcze nikomu nie wyrz±dzi³a krzywdy. Teraz jednak zapraszam do obejrzenia spektaklu przygotowanego przeze mnie samego o nazwie... hmm – podrapa³ siê po g³owie – Ju¿ wiem! „Ma³y, wielki s³uga Zigera i jego ogromne oczy”!
W³adca u¶miechn±³ siê i wyci±gn±³ z obszernej sakwy kilka niekszta³tnych kamieni ró¿nego koloru, z wyrytymi magicznie dziwnymi znakami. Zacisn±³ je mocno w piê¶ci i zatoczy³ ni± w powietrzu pó³kole. Nagle niebo przybra³o barwê ciemnego szmaragdu, a chwilê pó¼niej spad³y pierwsze krople rzêsistego deszczu. Niebawem w ziemiê zaczê³y uderzaæ pioruny podpalaj±c kilka domów. Adrik patrzy³ w dó³ i obserwowa³ jak ma³e ludziki biegaj± w pop³ochu usi³uj±c odnale¼æ bezpieczne schronienie.
- Przestañ! – krzykn±³.
Tarmeon w odpowiedzi tylko zamruga³, a kolejna b³yskawica uderzy³a w wie¿ê na której stali. Kilka sporych kamieni runê³o w dó³. Adrik mia³ ju¿ tego dosyæ. Rzuci³ siê na w³adcê przewracaj±c obu na ziemiê ale niemal natychmiast zosta³ odepchniêty z impetem na krawêd¼ wie¿y. Wiedzia³, ¿e nie prze¿yje upadku z takiej wysoko¶ci. Ruszy³ na przeciwnika lecz kolejny kopniak w twarz pozbawi³ go równowagi. Jeszcze niemal przez moment widzia³ zielony pocisk zbli¿aj±cy siê ku jego torsowi... Ju¿ nie my¶la³ o bólu... Teraz opada³ swobodnie w dó³...
Rozdzia³ I:
Tajemnicze ruiny
Vrin le¿a³ wygodnie na ¶rodku polany, oparty o ulubion± ska³ê i g³aska³ delikatne futro Wazdara. Wpatrywa³ siê w niebo, wyszukuj±c w nim najciekawszych kszta³tów chmur.
Wia³ lekki, ch³odny wietrzyk. S³oñce powoli zbli¿a³o siê do linii horyzontu, zmieniaj±c barwê na pomarañczow±. Ptaki lata³y weso³o poæwierkuj±c, a wiewiórki walczy³y uporczywie o ostatnie ¿o³êdzie. Tu i ówdzie opada³y z³ote i czerwone li¶cie z drzew. Ziemia by³a ju¿ nimi niemal w ca³o¶ci pokryta. Koniec jesieni zbli¿a³ siê nieub³aganie.
Vrin mia³ szesna¶cie lat. Do osi±gniêcia wieku doros³ego brakowa³o mu pó³ roku. Jego g³owê pokrywa³y krótkie, czarne w³osy, które wiecznie stercza³y na wszystkie strony. Spod ciemnych brwi, na ¶wiat spogl±da³a para niebieskich oczu. Ubranie mia³ wys³u¿one. Przy prawej nogawce widnia³a skórzana pochwa, z której wystawa³a drewniana rêkoje¶æ no¿a my¶liwskiego.
Czêsto przebywa³ poza wiosk±. Kocha³ spokój, a w Clemey nie móg³ go zaznaæ. Tamtejsze spo³eczeñstwo gardzi³o nim, poniewa¿ urodzi³ siê w dniu wst±pienia Tarmeona na tron krain Alderanu. Ludzie uznali to za z³y omen. W dodatku przyci±ga³ k³opoty jak padlina sêpy. Je¿eli by³ w wiosce, to tylko w gospodzie Malcolma, gdzie mieszka³ lub w bibliotece, gdzie lubi³ pos³uchaæ ciekawych opowiadañ sêdziwego Riwana. Najczê¶ciej jednak mo¿na by³o spotkaæ go pod Samotn± Ska³±, na jego ulubionej polanie, gdzie przesiadywa³ ca³ymi dniami ze swoim psem Wazdarem. Razem stanowili doskona³± dru¿ynê.
Vrin znalaz³ go pó³ roku temu w lesie, gdy ten jeszcze by³ szczeniakiem. Od tamtej pory bardzo siê z¿yli. Jeden nie odpuszcza³ drugiego na krok. Mo¿na by³o stwierdziæ, ¿e doskonale siê rozumiej±. Futro Wazdara, by³o d³ugie, puszyste i delikatne w dotyku. Nikt nie wiedzia³, dlaczego by³o ono koloru bia³o-fioletowego. W dodatku pies ci±gle rós³. Teraz by³ nieco wiêkszy od doros³ego owczarka.
S³oñce ju¿ niemal w ca³o¶ci skry³o siê w¶ród drzew. Dzieñ dobieg³ koñca. Vrin ¿u³ kawa³ek trawy wpatruj±c siê w psa, który skaka³ wysoko przeganiaj±c stadka komarów. Dzi¶ nie wracamy do domu – pomy¶la³, po czym u³o¿y³ siê wygodnie w zag³êbieniu ska³y. By³a ona wystarczaj±co du¿a, aby uchroniæ go przed silnymi wiatrami. Jeszcze przez chwilê patrzy³ jak na niebie pojawiaj± siê kolejne gwiazdy, a¿ w koñcu zasn±³. Niebawem do³±czy³ do niego Wazdar, okrywaj±c go w³asnym, ciep³ym cia³em.
* * *
W ¶rodku nocy ch³opaka zbudzi³o g³o¶ne ujadanie psa. Przetar³ bez po¶piechu oczy i rozejrza³ siê. By³o przera¼liwie zimno, a niebo przybra³o zielon± barwê i raz po raz roz¶wietla³o siê, pod wp³ywem b³ysków. W oddali da³y siê us³yszeæ grzmoty. Drzewami porusza³ silny wiatr, który wzmaga³ siê z sekundy na sekundê. Zbli¿a³a siê wielka burza.
- Co siê dzieje? – zapyta³ Vrin, zrywaj±c siê na równe nogi.
Wazdar zacz±³ ci±gn±æ go za nogawkê. Nagle nad jego g³ow± przelecia³o ogromne drzewo, mijaj±c ich o w³os. Vrin rzuci³ siê do ucieczki, biegn±c za psem. Przebieg³ przez polanê unikaj±c kolejnych, lataj±cych przeszkód i wskoczy³ w g³±b lasu. Tylko rozb³yski ¶wiat³a pokazywa³y mu l¶ni±ce futro Wazdara, które dostrzega³ przez na wpó³ zamkniête oczy. Czu³ jak kolejne ga³êzie rozdzieraj± mu ubranie i kiereszuj± twarz. Niebawem spad³ deszcz tak silny, ¿e utrudnia³ bieg. Ch³opak zatrzyma³ siê przy pierwszym lepszym drzewie, aby zaczerpn±æ powietrza. Nie mia³ pojêcia gdzie siê znajduje. Przez szum wiatru i opadu us³ysza³ szczekanie psa. Odepchn±³ siê od konaru i pobieg³ w stronê d¼wiêku. Ku jego oczom ukaza³ siê szeroki, wysoki krzak, na którego ominiêcie nie by³o czasu. Zas³oni³ twarz ramieniem i wskoczy³ w jego g³±b. Mimo tego, ¿e przeskoczy³ przez zaro¶la, ku swojemu zdziwieniu czu³ przez chwilê, ¿e leci w dó³, a¿ nagle uderzy³ z impetem w ziemiê i zacz±³ turlaæ siê w dó³ zbocza. Po chwili wirowanie jak i wiatr usta³y. Podniós³ g³owê i rozejrza³ siê woko³o. Prócz wysokiego stoku, z którego przed chwil± spad³, dostrzeg³ zniszczone kolumny masywnej, marmurowej budowli. Mo¿e kto¶ mi tu pomo¿e lub przynajmniej znajdê schronienie – pomy¶la³. Wsta³ o w³asnych si³ach i podbieg³ do ruin.
Wewn±trz okr±g³ej budowli tli³o siê jeszcze ognisko, które kto¶ móg³ rozpaliæ kilka godzin wcze¶niej. Jedno by³o pewne. Nikogo w ¶rodku nie by³o prócz paj±ków na suficie i kilku rozsypuj±cych siê szkieletów.
Przy jednym z takich nieszczê¶ników ch³opak ujrza³ naszyjnik z mieni±cym siê na niebiesko kamieniem. Poczu³, ¿e klejnot fascynuje go i przyci±ga swoj± moc±. Nie potrafi³ oprzeæ siê temu uczuciu. Za³o¿y³ bi¿uteriê na szyjê i zacisn±³ mocno w piê¶ci. Opar³ siê o jedn± ze ¶cian i osun±³ w dó³. By³ zmêczony, lecz dopiero teraz zacz±³ odczuwaæ ból. Czu³ w ustach smak krwi zmieszanej z wod± deszczow±. Mia³ pot³uczony prawy bark i podrapane nogi oraz tors. Nie wiedz±c czemu, cierpienie minê³o tak szybko jak przysz³o, podobnie jak sen.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfunlifepok.htw.pl