Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
... no i gdyby nie te kury, ju� chyba by�oby po nim.
Przez par� nast�pnych lat nie wiedzia� (do dzisiaj zreszt� nie wie), dlaczego akurat kury - ale mniejsza z tym. I tak si� przecie� nigdy nie dowie. Kury i ju�. Zreszt� nie bardzo mu si� nawet chcialo teraz nad tym zastanawia�. I tak by�o po wszystkim.
Jasna dupa, ale� to by� cug! Nie pierwszy bynajmniej, ale teraz ju� od �adnych paru lat - ostatni. Trwa�o to par�na�cie miesi�cy, przy czym w trakcie tych ostatnich po��wka na dob� ju� nie starcza�a - musia� w siebie wci�gn�� co najmniej jakie� 700-800 gram�w, �eby te trybiki w �rodku chcialy si� obraca�. Za to jak ju� mia� w sobie, ile nale�a�o, chodzi�y jak w najlepszym szwajcarskim zegarku. A� za dobrze chodzi�y. Wyka�cza�o go to, bo jak si� okazywalo, m�zg nie mo�e przez ca�� dob� pracowa� na najwy�szych obrotach. Mo�e si� przegrza�, a nawet zatrze�.
Zawsze mia� ci�goty do samotniczego �ycia, ale teraz wszystko tak mu si� jako� spasowalo wr�cz idealnie. Sam w wynaj�tym mieszkaniu; w bloku naprzeciwko, trzy pi�tra ni�ej, czynny przez ca�� dob� sklep monopolowy. Nie czu� specjalnej potrzeby kontaktu z lud�mi, chocia� w�a�ciwie przez ca�y czas kontakt z wieloma osobami mia� - nie dlatego, �eby mu na nim zale�a�o, ale po prostu tak to ju� wychodzi�o z �yciowych uk�ad�w. Problem�w z pieni�dzmi �adnych, masa zleconej roboty, kt�r� m�gl robi� nie wychodz�c z domu - tyle co na poczt�, �eby odebra� kolejny przekaz.
Na sen zawsze szkoda mu by�o czasu, dlatego nigdy nie zwraca� jakiejkolwiek uwagi na por� doby (dniem tygodnia te� si� zreszt� nigdy specjalnie nie przejmowa�). Wydawa�o mu si�, �e je�eli b�dzie spa�, oboj�tnie jak d�ugo, co� mu ucieknie, co� straci, z czym� nie zd��y. Nie pr�bowal jednak tego zmienia�. M�wi� sobie, �e tak to ju� pewnie ma by� - pi��dziesi�tka par� lat temu prze�yta, strefa cienia ju� chyba przekroczona, albo w�a�nie przekraczana. Bli�ej ju� chyba, ni� dalej, dlatego trzeba zacz�� ceni� czas. Pracowa� na dobr� spraw� bez przerwy. Jad� tylko wtedy, kiedy poczu� g��d. No i pi� - kiedy poczu� potrzeb�. Czu� cz�sto. Za towarzystwem nie t�skni�, zreszt� od dawna wiedzia�, �e przy piciu zawsze najbardziej odpowiada mu jedno konkretne towarzystwo - w�asne.
M�zg pracowa� przez ca�y czas na pe�nych obrotach, tak jakby alkohol pompowa� mu adrenalin� pod maksymalnym ci�nieniem. Nawet kiedy nic konkretnego nie robi�, kiedy szed� do sklepu po pieczywo (albo po uzupe�nienie niezb�dnego paliwa), we �bie przez ca�y czas trwa� nieustaj�cy nawet na sekund�, gor�czkowy monolog. Nie by� przyzwyczajony do my�lenia obrazami, czy poj�ciami - my�la� zawsze pe�nymi, precyzyjnie formu�owanymi zdaniami.
Od pewnego momentu monolog przeszed� w dialog. Nie od razu to zauwa�y�, ale po paru odkryciach, �e pewne my�li, do kt�rych chcia� po jakim� czasie wr�ci�, zostaly kiedy� wcze�niej w jego g�owie jakby "wynegocjowane", o ile nie "wyk��cone", zacz�� dopiero zwraca� na to uwag�. Rzeczywi�cie - dyskutowa�, k��ci� si� sam ze sob�. Nie by� to wynik �ycia w odosobnieniu, bo przecie� w �adnym towarzystwie nigdy nie uchodzi� za szczeg�lnie rozmownego. Ju� raczej wynik ci�g�ego nakr�cania my�li przez w�dk�. Po jakim� czasie "ten drugi" w jego g�owie okaza� si� niezast�pionym ratunkiem. Zreszt� tak na dobr� spraw� nie zastanawia� si� nawet, kt�ry jest pierwszy, kt�ry drugi.
Rzecz�, od kt�rej w pewnym momencie zacz�o si� do�owanie, okaza� si� brak snu. Znajomi wzruszali ramionami, kiedy wspomina� na przyk�ad, �e nie �pi pi�t� dob� - wydawa�o im si� to niepoj�te. By� jednak w takim transie, �e nie czu� cho�by najmniejszej potrzeby spania. Zreszt� nie mia� czasu - przechodzi� p�ynnie od jednego zaj�cia do kolejnego, ca�a doba by�a szczelnie wype�niona.
Nie planowa� przysz�ych czynno�ci dalej ni� na godzin� albo dwie do przodu; wiedzia�, �e kiedy sko�czy zajmowa� si� jedn� rzecz�, zaraz zajmie si� czym� innym - i b�dzie to sprawa r�wnie wa�na i potrzebna, jak wszystkie poprzednie.
Od jakiego� czasu co� zacz�o si� psu� w otoczeniu. Nie wiedzia� z pocz�tku, na czym to polega, ale wkr�tce zorientowa� si�, �e jakby zmieni�a si� geometria przestrzeni wok� niego. Po prostu k�ty przesta�y si� sumowa� do pelnego. Zawsze albo �ciany doko�a jako� si� zaciska�y, par�y na niego, albo jakby roz�azi�y gdzie� na boki. Zawsze by�o albo za malo, albo za du�o miejsca. Wkr�tce zacz�� to odbiera� jako zagro�enie. Nie wiedzia�, na czym polegalo, ale postrzega� to jako zapowied� niebezpiecze�stwa, kt�re mog�o si� pojawi� w dowolnym momencie. Pocz�tkowo my�la�, �e ma po prostu zm�czone oczy, ale kiedy zacz�� si� dok�adnie przygl�da� otoczeniu, mia� ju� pewno��, �e co� si� zmienia. Ani na lepsze, ani na gorsze - po prostu �wiat staje si� inny. Same przedmioty by�y takie, jak zawsze, ale optyczna perspektywa, w kt�rej je widzia�, ulega�a wyra�nemu zaburzeniu.
Potem dosz�o falowanie p�aszczyzn. Tak jakby pod powierzchni� g�adkiej zawsze �ciany co� pe�z�o. Gdzie� pod tynkiem, albo pod kafelkami na pod�odze �azienki. Co� niedu�ego, ale niezaprzeczalnie gro�nego. Nie wiedzia�, dlaczego to mia�o by� gro�ne, ale nie mia� co do tego najmniejszych w�tpliwo�ci. Fizycznie niby niezbyt du�e - ale na pewno cholernie niebezpieczne. Tu z pomoc� przychodzi� "ten drugi". T�umaczy�, uspokaja� - przesta�, idioto, te kafelki s� twarde i g�adkie, pod nimi nic nie ma, bo nic tam przecie� przecie� by� nie mo�e. Nie b�d� kretynem, we �bie ci si� pieprzy z niewyspania i od w�dy. Pozosta�a cz�� m�zgu wyja�nienia przyjmowa�a, ale gdzie� zawsze klu�a si� jaka� pomys�owa koncepcja: jakby tak wsta�, uda�, �e si� na to nie patrzy, p�j�� troch� bokiem, zaj�� tak niby przypadkiem od ty�u, skoczy� niespodziewanie na to dra�stwo - i rozdepta� na miazg�...
Dalej by�o ju� tylko gorzej. Nie bardzo pami�ta� szczeg�y, mo�e zreszt� broni� si� przed ich pami�taniem. By�y zmieniaj�ce si� rysy twarzy u ludzi w sklepie, by�y jakie� przemykaj�ce za plecami cienie, widziane tylko k�tem oka, chocia� wiedzia�, �e jest w domu sam. Utkwi� mu w pami�ci jeden przypadek: oko�o po�udnia wraca� do domu, przed nim szed� jaki� m�ody ch�opak w bluzie z kapturem. Do�� d�ugo nie m�g� go wyprzedzi� - nie �pieszy�o mu si�, ale jako� denerwowa� go ten facet przed nim. Przy�pieszy� wreszcie kroku. Wymijaj�c ch�opaka zerkn�� na jego twarz. Twarzy nie by�o. Po prostu - pusty w �rodku kaptur. Jakby wype�niony ciemno�ci�. Chcia� zobaczy� d�onie, ale ch�opak trzyma� r�ce w kieszeniach. Wr�ci� do domu mokry jak mysz. Dopiero dwie szybkie sety uspokoi�y dygotanie kolan.
By�y te� rozmowy przez okno - podchodzili znajomi, czasem zatrzyma� si� kto� widziany po raz pierwszy, �eby zamieni� par� s��w. Rozmawiaj�c z nimi wiedzia� doskonale, �e jest na trzecim pi�trze, �e wszystkie te sytuacje nie maj� najmniejszego sensu, ale w jaki� dziwny spos�b nie czu� si� nimi zaskoczony ani zaniepokojony. Kto� przyszed� i gada - widocznie mia� ochot� pogada�, wi�c przyszed�.
Coraz mniej ch�tnie wychodzi� z domu, zacz�� si� te� troch� obawia� wizyt znajomych. W ostatnim czasie zb�a�ni� si� par� razy, m�wi�c o rzeczach absolutnie (dla niego) pewnych, kt�re okazaly si� kompletnymi bzdurami, powsta�ymi wy��cznie w jego g�owie. Orientowa� si� ju�, �e zdarzaj� mu si� momenty zasypiania, najcz�ciej na siedz�co, na par� czy par�na�cie minut, podczas kt�rych �ni�y mu si� najrozmaitsze rzeczy. Zawsze �ci�le zwi�zane z bie��cymi sprawami, dlatego nie sk�aniaj�ce do zastanawiania si� po przebudzeniu. Te kr�tkie sny by�y niezwykle szczeg�owe, nies�ychanie plastyczne, z ogromn� ilo�ci� szczeg�lik�w, kt�re nawet nast�pnego dnia pami�ta� bardzo dok�adnie. Dlatego par� razy opieprzy� kogo�, kto nie zadzwoni�, chocia� si� nie umawiali, albo - co gorsza - zjawia� si� u kogo� zgodnie z umow�. Rzecz w tym, �e "umowa" pochodzi�a z tej rzeczywisto�ci r�wnoleg�ej, prze�ytej podczas kr�tkich drzemek.
Nadal sypia� (a przynajmniej wiedzia� o tym, �e zasypia� i budzi� si�) po godzinie lub dwie na dob�, ale teraz zaczyna�o go to ju� niepokoi�. Coraz wyra�niej dociera�o do niego, �e balansuje gdzie� na pograniczu dw�ch �wiat�w, dw�ch rzeczywisto�ci - przy czym obie wydawa�y mu si� dok�adnie tak samo realne. I coraz wi�kszy problem zaczyna�o stanowi� precyzyjne rozr�nianie, kt�re elementy pochodz� z kt�rego �wiata. Ich mieszanie ze sob� prowadzi�o do takich w�a�nie idiotycznych wpadek.
By� te� coraz bardziej pewien, �e d�ugo to ju� nie potrwa. I �e nie b�dzie �adnych zapowiedzi, czy stopniowego zaniku kontaktu z rzeczywisto�ci�. Coraz cz�stszych lub coraz d�u�szych pobyt�w "tam". Wszystko odb�dzie si� zwyczajnie, po prostu jego m�zgowe manele spakuj� si� samoczynnie i przeniesie si� razem z nimi do tego drugiego �wiata. Tam, gdzie k�ty nie sumuj� si� we w�a�ciwy spos�b, a sukinsy�stwo spod tynk�w wreszcie b�dzie moglo go dorwa�. Ale si� uciesz�, france cholerne!
Sko�czy�o si� do�� nagle. W trakcie kolejnej rozmowy przez okno z ktorym� z kumpli (nie pami�ta� ju� teraz kompletnie, kto to by�) przesta� mu smakowa� papieros, wi�c zgasi� go w stoj�cej na parapecie popielniczce. Co� z tym papierosem by�o nie tak, nie chcia� zgasn��, tli� si� wci�� przy filtrze, wi�c dusi� go coraz mocniej.
Nie wiedzia�, czy obudzi� go b�l, czy smr�d spalenizny. Oczywi�cie nie by�o �adnej popielniczki, �adnego parapetu. Papieros za to by� - teraz tli� si� zgaszony na udzie, jakie� dziesi�� centymetr�w powy�ej kolana. �mierdzia�o cholernie, piek�o mniej wi�cej tak samo. Siedzia� w fotelu, ca�kowicie przytomny i bezgranicznie w�ciek�y. Tak w�ciek�y nie by� chyba od �adnych paru lat. Lodowata z�o�� po prostu go d�awi�a. Podni�s� stoj�c� na brzegu sto�u prawie pe�n� szklank� w�dki i wypi� duszkiem. Kieliszkami przesta� sobie zawraca� g�ow� par� miesi�cy temu, zreszt� gorza�a wchodzi�a mu od pewnego czasu bezproblemowo, zupe�nie jak woda. Zauwa�y�, �e w�dka jest do�� mocno zimna, a poniewa� noc by�a akurat upalna, wiedzia�, �e nie m�g� spa� d�u�ej, ni� par� minut.
Dodatkowo przerazi�a go pespektywa sfajczenia si� w zamkni�tym mieszkaniu. Widzia� takie historyjki w telewizji, tyle �e tam chodzi�o najcz�ciej o ostatnich meneli. No, czyli jest fajnie.
Przeszed� do kuchni, wyj�� z lod�wki du�� butelk� finlandii, w kt�rej zosta�a jeszcze przesz�o po�owa, poci�gn�� par� du�ych �yk�w, po czym ca�� reszt� wyla� do zlewu. Kiedy resztki p�ynu znika�y z bulgotem gdzie� w kanalizacji, poczu� piekielny strach. Nie dlatego, �e chcia� si� jeszcze napi� - po prostu wyobrazi� sobie, co b�dzie, kiedy b�dzie si� musial napi�. A wcze�niej czy p�niej b�dzie musia�, wiedzia� to a� za dobrze. Sta� nad zlewem z t� pust� butelk� i czu�, jak trz�s� mu si� kolana. Nie chcia� w tej chwili pi�, ale te� nie chcia� zosta� ze �wiadomo�ci�, �e nie ma si� czego napi�.
Powl�k� si� z powrotem do pokoju i wyjrzal przez okno. Kto� w�a�nie wychodzi� z monopolowego - czyli czynny. Wiedzia�, �e musi tam zej��, tyle tylko, �e ba� si�, jak jasna cholera. Zej�cie na d�, przej�cie tych kilkudziesi�ciu metr�w, kupienie nowej w�dki i powr�t - wszystko to wydawa�o mu si� absolutnie niewykonalne. Zwyczajnie si� ba�. Nie my�la� o jakim� konkretnym niebezpiecze�stwie - wszystko by�o niebezpieczne i gro�ne. Jednocze�nie wiedzia� te�, �e musi to zrobi�. Musi, cho�by nie wiem co.
Siedzia� w fotelu chyba z godzin�, zanim odwa�y� si� niepewnie wsta�, za�o�y� buty i wyj��. Nie wiedzia�, jak dotar� do sklepu, jak kupi� w�dk�, ani jak wr�ci�. Ale teraz na stole sta�a ju� �wie�utka, nowiutka, dziewicza, przepi�kna butla finlandii. Ju� by�o bezpiecznie. Zani�s� w�dk� do lod�wki i wr�ci� do pokoju. Nie b�dzie pi�. Koniec, szlaban, szlus. Dosy�. Wystarczy. Wystarczy, jak jasna cholera. Nie chodzi�o o jakie� historie ambicjonalne - po prostu wiedzia�, �e je�eli poci�gnie to dalej, b�dzie po nim. Trza�nie ta coraz s�absza niteczka, kt�ra pozwala mu jeszcze wraca� do realnego �wiata z coraz cz�stszych wypad�w "tam". A wtedy fina� przestaje by� do przewidzenia, chocia� prawie na pewno albo kogo� zaatakuje, bo uroi sobie jakie� zagro�enie - albo zaatakuje siebie, �eby wyrwa� si� z ca�ej tej karuzeli.
No dobra, facet. Teraz b�dziemy trze�wie�. Tak, tylko musimy sobie najpierw przypomnie�, jak to jest - by� trze�wym. Przez moment mia� w�ciek�� ochot� na po�egnaln� luf� - ale jako� uda�o mu si� przet�umaczy� sobie, �e nie jest pijakiem niedzielnym, kt�ry wczoraj pochla�, a dzisiaj musi sobie strzeli� piwo. Zreszt� wypita godzin� temu w�dka ci�gle trzyma�a go jeszcze na jakich takich obrotach. Nie musisz. I nie b�dziesz.
Kilka lat p�niej kto� go zapyta�, jak to mo�liwe, �e przesta�. Bez odwyku, bez �adnych AA i tym podobnych - on, kt�ry pi� przez ca�e �ycie, albo i d�u�ej. Wyja�ni�, �e warunkiem koniecznym jest tutaj uzyskanie odpowiednio wysokiego stopnia nienawi�ci do siebie. Takiej nienawi�ci, kt�ra a� dusi. Takiego obrzydzenia, �e na sam� my�l o sobie mo�na wyrzyga� odbytnic�. Tyle tylko, �e to z kolei wymaga g��bokiego, ostatecznego zanurkowania w szambie. Pluskanie si� w strefie przypowierzchniowej nie pozwala si� nawet domy�li�, jaki prawdziwy gn�j czeka tam, przy samym dnie.
Wiedzia�, �e najgorsze dopiero si� zacznie. �wiczy� ten temat ju� �adnych par� razy. Gonitwa my�li, niezborne ruchy, dygotanie ca�ego cia�a. Organizm zacznie wierzga�, kiedy nie dostanie dawki, do kt�rej go przyzwyczaja� przez d�ugie miesi�ce. B�dzie s�aby, jak nowonarodzone koci�, b�dzie si� poci� parszywym, t�ustym potem, w�da b�dzie z niego wy�azi� wszystkimi porami. Ju� przez to przechodzi�, wiedzia� wi�c, czego mo�e si� spodziewa�. Dwie deliry mia� ju� na rozk�adzie. Kusi�a go jeszcze jedna lufa, �eby jako� �agodniej wej�� w ca�e to cholerne katharsis. Upar� si� jednak, zreszt� poparzona noga przypomina�a mu przez ca�y czas, do jakiego punktu uda�o mu si� dojecha� z piciem.
Chcesz, wypij. Stoi w lod�wce. Ale tam, po drugiej stronie rzeki jest sk�adowisko odpad�w na Henrykowskiej. Daleko nie masz. Idziesz, k�adziesz si�, i zostajesz. Nigdzie si� ju� nie ruszasz. Chocia� raz w�a�ciwy materia� znajdzie si� na w�a�ciwym miejscu. Czyli jak chcesz.
Wzi�� ze sto�u gazet� i spr�bowa� co� przeczyta�. Nie da�o rady. Nie rozumia� niczego z tego, co czyta�; jakikolwiek artyku� zaczyna�, po jednym zdaniu wydawa� mu si� beznadziejnie g�upi, b�ahy i nieistotny. Marnowanie papieru. Lepiej by�o od razu to zemle� i przerobi� na toaletowy. By�by chocia� jaki� po�ytek. Ma�.
Po�o�y� si� z ksi��k� i zacz�� czyta�. To samo, czyli nic. Zaczyna�a si� typowa dla takich sytuacji gonitwa my�li, chocia� pr�bowa� si� skupi� na czytanej tre�ci. Nie dawa�o rady. Le�a� nad ksi��k� z zamkni�tymi oczami, podparty na �okciu. We �bie wirowa�o nieziemsko. Przygotowywa� si� ju� na p�niejsze atrakcje. Cokolwiek by�, idioto, zobaczy�, to nie b�dzie prawda. Jeste� tutaj. Tutaj i tylko tutaj. Nie daj si� tylko wpu�ci� w jaki� cholerny kana�.
To nie by�o spanie, tylko jakie� p�yni�cie w szarobia�ej wacie. W jakim� zg�stnia�ym powietrzu, stawiaj�cym wyczuwalny op�r. Straci� zupe�nie poczucie czasu, nie mia� poj�cia, jak d�ugo to ju� trwa�o.
I ju� by� tam. W miasteczku, zupe�nie nijakim, prowincjonalnym do b�lu. Od razu zwr�ci� jego uwag� kolor powietrza - zreszt� potwierdza�o si� to przy wszystkich kolejnych powrotach, niby znak firmowy tego miejsca. Powietrze by�o jakie� takie mosi�ne. Nie wiedzia�, dlaczego skojarzy� to akurat z mosi�dzem, ale pozostawia�o w ustach jaki� metaliczny, mo�e miedziany, posmak. Troch� tak, jakby samo �wieci�o z�otawym blaskiem, nie zak��caj�c jednocze�nie kolor�w wszystkich przedmiot�w.
Miasto mia�o niemo�liw� do natychmiastowego ogarni�cie, niesamowicie pokr�con�, zwariowan� topografi�. Gdziekolwiek by si� sz�o, zawsze albo wchodzi�o si� pod g�r�, albo sk�d� schodzilo. Po jakim� czasie (i paru powrotach) zacz�� si� w ko�cu orientowa� w rozk�adzie tego miasteczka, odkry� nawet par� skr�t�w, kt�re pozwala�y na szybsze przemieszczenie si� pomi�dzy charakterystycznymi punktami. Niekt�re okolice by�y bez znaczenia, nic si� w nich dzia� nie mog�o (czu� to, by�y tylko dla uzupe�nienia niezb�dnej dla logiki snu przestrzeni), ale inne by�y bardzo, ale to bardzo istotne. Stanowi�y punkty kluczowe dla ci�gu dalszego.
Z pierwszego spotkania nic nie zrozumia�. By� w jakim� pustym budynku, przypominaj�cym stodo��. Ogromna kubatura, bez �adnych �cian dzia�owych, po prostu olbrzymia jakby hala. Przez szerokie szczeliny w dachu z desek wpada�o to mosi�ne �wiat�o. Na ziemi skrzynki, puste szafy, jakie� wielkie stare meble, kt�re trzeba by�o omija�. Za jednym z takich jakby za�om�w, na u�o�onych na ziemi deskach siedzia� facet, mniej wi�cej dwudziestoletni. W samych spodniach, szczup�y, z d�ugimi, jasnymi w�osami i rudaw� brod�. Przypomina� wzorcowego hippiesa, gdzie� tak z prze�omu lat sze��dziesi�tych i siedemdziesi�tych. W k�ciku ust mia� dopiero co zapalonego papierosa, patrzy� i u�miecha� si� ponad wszelk� w�tpliwo�� porozumiewawczo.
Zbli�a� si� do faceta, staraj�c si� nie wpatrywa� w niego zbyt natarczywie. Nadawa� swojemu spojrzeniu poz�r ca�kowitej oboj�tno�ci. Kiedy by� o jakie� dwa kroki od d�ugow�osego, ten przechyli� nagle w jego kierunku nagi tors. Zawirowa�y wbite w sutki dwa �a�cuszki, mo�e dwudziestocentymetrowe. Zd��y� zauwa�y�, �e oba wirowa�y w przeciwnych kierunkach. Odskoczy� o dwa kroki do ty�u, usilnie staraj�c si� zachowa� pozory oboj�tno�ci. Zmuszaj�c si�, aby nie biec, przez pozbawion� drzwi framug� wyszed� na zewn�trz.
Spotyka� potem ca�� mas� ludzi. Rozmawia� z nimi, zamienia� po par� zda�, ale jakby przez sk�r� czu�, �e nie s� to osoby istotne, �e spotkania z nimi jedynie prowadz� gdzie� dalej. �e spotkania z tymi lud�mi stanowi� tylko etapy. �e doprowadz� go w miejsca znacznie wa�niejsze, mog�ce mie� jakie� naprawd� istotne, kluczowe znaczenie. Co� si� w tym mie�cie kry�o, mia� takie dziwne wra�enie, �e na co� jest jakby naprowadzany - nie wiedzia� tylko, na co. Nie trafi� tu bez przyczyny, gdzie� musi by� jakie� drugie, a dalej mo�e kolejne, dno.
Przez ca�y czas nie traci� �wiadomo�ci, �e le�y w ��ku, a to, co obserwuje, jest tylko snem. Nie takim zwyczajnym, kolejnym, jednym z wielu snem. To wszystko mia�o jaki� cholerny sens, jak�� logik�, kt�rej tylko skrawek jest w tej chwili przed nim ods�aniany. Mia� przeczucie, �e przyjdzie czas na kolejny kawa�ek, p�niej znowu kolejny. W tej chwili najwyra�niej zas�u�y� sobie na to, �eby pokaza� mu akurat tyle, ile widzi. Je�eli si� sprawdzi, je�eli odgadnie jak�� ukryt� intencj�, na pewno zobaczy wi�cej. Gdzie� w tym wszystkim musi by� jaka� idea, jaki� klucz, kt�rego rozszyfrowanie pozwoli na zrozumienie ca�o�ci. Na razie wie tyle, ile wie, na ci�g dalszy czas przyjdzie pewnie dopiero p�niej. Nie ma si� co gor�czkowa�, na rozgryzienie ca�o�ci jeszcze najwyra�niej nie pora. Obudzi� si�, rozejrza� po doskonale znanych szczeg�ach pokoju. Wszystko si� zgadza�o. Postanowi� sprawdzi�: czy uda mu si� wr�ci� na tak� ciasn� uliczk�, prowadz�c� na tamten senny skwerek. Ten tam, w tym z�otawym powietrzu.
Uda�o mu si�. Prawie dok�adnie w chwili, kiedy poczu�, �e zasypia, ju� tam by�. Uliczka by�a taka jak przedtem, po prostu ta sama. Nic si� nie zmieni�o. Jakby nigdzie z niej nie odchodzi�. No dobra, a mo�e to jest ten klucz? �e jest prawie jednocze�nie tu i tam, na tej uliczce i w ��ku? Nie, chyba nie. To by�oby za proste, trudno by�oby wysnu� z tego jaki� g��bszy pomys�. W porz�dku, skup si� na tym, co masz. Sprawd�, co to miasto jeszcze dla ciebie szykuje, czym jeszcze spr�buje ci� zaskoczy�. Ale od pewnego momentu nie zaskakiwa�o. Po prostu by�o takie, jakie by�o, a on ju� zaczyna� si� przyzwyczaja� do swojej wiedzy o nim. Wiedzia�, �e pewne rzeczy nie mog� si� w tym miejscu zdarzy�, bo najzwyczajniej nie mog�. Inne natomiast b�d� najzupe�niej naturalne. Zauwa�y�, �e niekt�rzy ju� zaczynaj� go rozpoznawa� na tych pokr�conych uliczkach. Nie dochodzi�o do �adnej wymiany zda�, nie rozmawiali - ale widzia�, �e patrz� na niego jako� tak porozumiewawczo, wiedz� kim jest. Ten wyraz porozumienia w ich wzroku by� nie do pomylenia z niczym. Oni najzwyczajniej go znali, wiedzieli, kim jest. I to najgorsze - oni jakby wiedzieli, �e nie jest ST�D. �e to nie jego �wiat, on jest tu tylko przelotem, tak jak przylaz�, tak i zniknie. A oni zostan�, bo to oni s� u siebie. We wzroku tych ludzi bylo jakie� porozumiewawcze mrugni�cie - no dobra, jeste� ju�, to b�d�. Ani ty pierwszy, ani ostatni.
Zgubi� rachub� czasu. Podczas kolejnych przenosin tam i z powrotem pomyli�y mu si� pory doby tu i tam. Postanowi� ustali� - a czu� jako�, �e ma do tego wszelkie prawo - �e w obu �wiatach jest ta sama godzina. Tak b�dzie znacznie pro�ciej. I bezpieczniej. Mniejsze niebezpiecze�stwo, �e si� pogubi. Przez ca�y czas nawet na moment nie straci� kontaktu z rzeczywisto�ci�. Wiedzia�, �e poniewiera go kac. Nie jaki� zwyczajny kac, bo zwyczajnego to mo�na mie� po jedno, czy dwudniowym pochlaniu. Taki marny, mizerniutki, witkacowski pochmiel. A to jest kac przez du�e "K", idioto, bo masz zaliczonych kilka miesi�cy �ojenia. Nie zwariuj. Nikt nie chce ci zrobi� krzywdy. Masz jednego, jedynego wroga - w�asny m�zg. Je�eli on ci czego� nie wywinie, o ca�� reszt� mo�esz by� spokojny. Tylko nie zwariuj. I nie uwierz w nic, co widzisz, albo jeszcze zobaczysz. Bo cholera wie, co jeszcze mo�esz zobaczy�. Zapowiada si� w ka�dym razie nie�le, ale ju� to �wiczy�e�. Kurwa ma�, tylko nie zwariuj. B�dzie kiepsko, na pewno - ale tylko nie oszalej. Dasz rad�.
Po kolejnym powrocie do �wiata z mosi�nym �wiat�em siedzia� na �awce z trzema kurami. Na tym znanym ju� z wcze�niejszych wizyt skwerku. By�y wzrostu i postury przeci�tnego cz�owieka, chodzi�y na dw�ch nogach, niemniej ponad wszelk� w�tpliwo�� by�y to kury. Stara� si� nie przygl�da� ich twarzom (twarzom, jasna cholera!), zdawa� sobie jednak spraw�, �e ka�da z kur by�a inna. Z kurami, jasna cholera, z kurami! Przelecia� w my�li "dzie�a wszystkie" Freuda - wszystko tam by�o, ale kur na pewno nie. Je�eli ju�, to mo�e jakie� w lateksach, i z pejczami. Te nie mia�y pejczy. Mia�y torebki. To cholerne, popieprzone ptactwo mia�o torebki! Torebki, marwa ku�, jakie� porypane torebki z lat - mo�e - sze��dziesi�tych. Sporo widocznie musia�y dla nich znaczy�, bo trzyma�y je bardzo starannie na kolanach. CZYM?! �apami, r�kami, skrzyd�ami? W dodatku kury siedz�ce "po ludzku" na �awce, dwie po jego lewej, jedna po prawej stronie... Nie za du�o tego? W ka�dym razie mia�y te cholerne torebki, i co� w nich najwidoczniej by�o, bo zagl�da�y do nich, co� wyjmowa�y, co� potem chowa�y, znowu wyjmowa�y... Nie przygl�da� im si� zbyt uwa�nie, zreszt� nie chcia� by� pos�dzony o jak�� g�upi� natarczywo��.
Zwr�ci�o jego uwag�, �e "tam" bez przerwy stara si� by� mo�liwie jak najbardziej uprzejmy i delikatny. Nikogo nie urazi�, nie zdenerwowa�, nie powiedzie� ani nie zrobi� niczego g�upiego. Wiedzia� ju�, �e wszystkie te postacie ze snu (kto w ko�cu - fantomy, awatary jakie�?!) nie s� mu w najmniejszym cho�by stopniu nie�yczliwe. Ma�o, wyczuwa� u nich jak�� swego rodzaju pob�a�liwo��, jak�� sympati� - ale granicz�c� jednak z politowaniem. Na pewno nie ba� si� ich, nie obawia� si�, �e mo�e dosta� w dzi�b od kogo�, kto �le odczyta jego intencje. Zreszt� w dzi�b te� nie�le da� potrafi�, wi�c nie to akurat stanowi�o problem.
Zacz�o go zastanawia�, �e le��c w ��ku (czyli jakby po powrocie) nie bardzo pami�ta tre�� rozm�w z kurami. Tam, w tamtym miasteczku, by� jako� na nich ca�kowicie skupiony, nic mu nie umyka�o, wiedzia� doskonale, o czym rozmawiaj�, sekunda po sekundzie. Tu mia� tylko og�lne wra�enie - wiedzia�, �e o czym� gadali, potem sko�czyli. By�o tylko bardziej jakie� przeczucie tematu rozmowy, ni� sam temat. Pami�ta� te�, �e stara� si� kurom zbyt natarczywie nie przygl�da�. Zna� je ju� jednak na tyle dobrze, �e nigdy nie mia� jakichkolwiek w�tpliwo�ci, z kt�r� z nich akurat rozmawia. Nie by� w stanie ich pomyli�.
Zreszt� ka�da by�a inna. Ka�da mia�a jakie� swoje problemy, kt�rych nie mia�y pozosta�e; zorientowa� si� te�, �e dwie z nich niezbyt si� nawzajem lubi�. Dlaczego trzymaj� si� razem, nie wiedzia�, ale widocznie mia�y jakie� swoje powody.
Spr�bowa� przeanalizowa�, jakie w�a�ciwie s� te kury. Nie, przesadnie b�yskotliwe na pewno nie by�y. Fajerwerk�w intelektu trudno by si� u nich doszuka�. No to jakie by�y? Wreszcie chwyci� - one by�y cholernie UPORZ�DKOWANE PSYCHICZNIE. Uporz�dkowane do b�lu. Cholernie porz�dne psychicznie, pieprzone kury. Mia�y jakie� cholernie porz�dne spojrzenie na �wiat. Czu� jednocze�nie, �e s� dobre. Dobre, kurwa, jak to kury. Nie chodzi�o o to, �e co� oceniaj� na bie��co. Nie, one po prostu z g�ry wiedzia�y, co jest dobre, co nie. Z g�ry, france, wiedzia�y, O �esz ma�, kury.
Lito�ci, dlaczego akurat kury?! Przez ca�e �ycie z kurami mia� tyle do czynienia, co na talerzu. A z kogutami tyle, �e z ich pi�r szyjnych robi� je�ynki do suchych much. Przepity �eb zachowa� jeszcze odrobin� przytomno�ci - je�eli wspomnisz o tym talerzu, b�dziesz mia� przerypane, jak nikt przed tob� i nikt po tobie.
Niepokoi�o go troch�, �e o� zdarze� w jego r�wnoleg�ym �wiecie stanowi� ptaki, kt�re mo�na uzna� za tak nieszkodliwe i niegro�ne. Gdyby chodzi�o o jakie� drapie�niki, czy zwierz�ta w og�le nieistniej�ce w rzeczywisto�ci, uzna�by to za bardziej naturalne. Wiedzia�, �e teraz w�a�nie wy�a�� z niego wszystkie pod�wiadome strachy, w ci�gu ostatnich miesi�cy bardzo skutecznie eliminowane przez gorza��. W jakich� sennych, fikcyjnych bytach b�d� si� musia�y zagnie�dzi�. Ale w kurach? Czy kur� mo�na w og�le skojarzy� z jakimkolwiek niebezpiecze�stwem, z jakim� zagro�eniem? Nonsens. A mo�e to dopiero wst�p do wst�pu? Taka sielanka dla zmylenia przeciwnika, w�a�ciwy psychobal zacznie si� dopiero p�niej? Kury. Dr�b pieprzony.
Kr��y� tam i z powrotem pomi�dzy ��kiem i tamtym miasteczkiem. Nie sprawia�o mu to �adnej trudno�ci. Ma�o tego - b�d�c "tam" wiedzia�, �e jednocze�nie le�y w ��ku, zdawa� sobie te� spraw� z dok�adnego momentu kolejnej przeprowadzki w dowoln� stron�. Postanowi� przeprowadzi� sprytny eksperyment - sprawdzi�, czy uda mu si� wr�ci� do konkretnego punktu w topografii miasteczka. Wybra� charakterystyczne miejsce, z kt�rego blisko ju� by�o do skwerku z kurami - i calkowicie �wiadomie obudzi� si�. Pami�ta�, gdzie to nast�pi�o. Zobaczymy, czy przy kolejnym zasypianiu uda si� trafi� w to samo miejsce. Uda�o si� bezb��dnie.
Alkohol po trochu z niego wy�azi�; wiedzia�, �e nie da si� dra�stwa pozby� w godzin� lub w tydzie�. Mija�a trzecia doba bez w�dki. W trakcie kr�tkich drzemek, podczas kt�rych nie trafia� do swojego (ju� prawie "swojego"!) miasteczka, �ni�a mu si� gorza�a. Niesamowicie intensywnie, niesamowicie plastycznie - szuka� szklanki z w�dk�, i po chwili j� znajdowa�. Najcz�ciej tu� obok sta�a pe�na, albo prawie pe�na p�litr�wka. Eden, Arkadia. Widzia� dok�adnie oleiste sp�ywanie cieczy po �ciankach, lekko zaparowanych od zewn�trz. Chwyta� szklank� rozpaczliwie, wstrzymywa� oddech i pi�, pi�, pi�. Czeka� na tego pierwszego, radosnego kopa w �y�ach i bebechach, daj�cego takie ukojenie i poczucie bezpiecze�stwa. Zamiast tego budzi� go b�l gard�a, obola�ego od �ykania powietrza.
Z tych drzemek budzi� si� nagle i bardzo bole�nie. Nie by�o tego �agodnego przej�cia pomi�dzy �wiatami - by� po prostu rzucany jak w�r na zmi�t� po�ciel. Nie k�pa� si� od trzech dni. Nic nie jad�, by� s�aby jak szczeni�. Ba� si� wej�� do wanny. M�g� zas�abn��, m�g� si� po�lizn�� - przy tych upa�ach, zanim by go znaleziono, smr�d jego �cierwa zd��y�by chyba powybija� okna i rozsadzi� �ciany. Po takich przebudzeniach najcz�ciej dopiero po paru minutach dociera�o do niego, gdzie jest i co si� dzieje. Przypomina� sobie o w�dce w lod�wce (fajnie si� ju� pewnie zd��y�a zmrozi�...), ale konsekwentnie pokazywa� jej wa�a. Nie rwa�o go do niej ani odrobin� mniej, ni� pierwszego dnia, ale teraz pojawia�a si� ju� jaka� niech�� do zmarnowania dotychczasowej, trzydniowej gehenny.
Telewizji nie znosi� nigdy, za to muzyka zawsze stanowi�a bardzo wa�n� cz�� jego �ycia. S�ucha� p�yt przez ca�e �ycie, zbiera� je przez ca�e �ycie - kiedy� winyle, p�niej kompakty. M�g� s�ucha� zawsze. Ale nie w tej chwili. Teraz w mieszkaniu panowa�a martwa cisza. Najl�ejszy szmer powodowa� przenikliwy b�l w samym �rodku m�zgu. Razi�o go �wiat�o. A wi�c - pozamykane okna, zaci�gni�te zas�ony. Byle jako� przetrwa� to najgorsze. Na razie nic si� nie poprawia�o, ale przecie� to dopiero pocz�tek.
Kiedy nie spa�, zastanawia� si� nad ca�kowitym brakiem konsekwencji marze� sennych. Wiedzia� od zawsze, �e logika snu jest niebywale wr�cz pokr�tna i paradoksalna, ale teraz naprawd� zaczyna�o go to coraz bardziej ciekawi�. No bo jak to mo�liwe, �e kiedy we �nie zadaje komu� pytanie, nie zna na nie odpowiedzi? I pytanie, i odpowied�, s� przecie� generowane przez jego w�asny m�zg. Przecie� i "on", i "ten drugi" z jego snu, to tylko wytwory jego m�zgu. Fantomy, takie jednoraz�wki wytworzone przez �pi�cy umys� wy��cznie na potrzeby tego jednego snu. Kiedy si� obudzi, "tamten" przestanie istnie�, a "on sam" nie b�dzie mia� nic wsp�lnego z nim. Byli - i ju� ich nie ma. No, mo�e nie do ko�ca - przecie� we �nie pami�ta�, czy te� to, co we �nie by�o nim, "pami�ta�o" wiele fakt�w i spraw z jawy.
G�upoty. No dobrze, ale kiedy we �nie idzie ulic� i wychodzi zza jakiego� naro�nika, prawie nigdy nie wie, co za nim zobaczy. Jak mo�e nie wiedzie�?! Jak cokolwiek we �nie mo�e go samego zaskoczy�? Przecie� to, co jest za tym rogiem, te� tworzy si� wy��cznie w jego g�owie. Nie istnieje w spos�b ca�kowicie niezale�ny, nie stwarza tego nikt inny, nikt inny tego nie �ni, to w og�le nie istnieje bez niego. Jest w nim, i tylko w nim - i tylko kiedy �ni.
Dobra, daj ju� spok�j. Byle ci si� tylko nie przy�ni�o pi�trowo, �e co� ci si� przy�ni�o. Wtedy po przebudzeniu ju� pewnie przegrzana para p�jdzie ci uszami. Uspok�j si�, przecie� wiesz, co si� z tob� dzieje. I dlaczego.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfunlifepok.htw.pl