Pomy³ka [post-apokalipsa] 

Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress

Pomy³ka

[kartki papieru znalaz³a anonimowa osoba, gdy lata³y one bez³adnie nad Starym Miastem]

„Notatki w³asne”

Kto¶ siê pomyli³. Mo¿e i banalnie zaczynam opowiadaæ tê historiê, lecz w moim odczuciu tak w³a¶nie by³o. Kto¶ pope³ni³ b³±d, lecz nie jaka¶ zwyk³a osoba. To z pewno¶ci± by³ kto¶ znacz±cy, mia³ wp³ywy i w³adzê. To on, ten na górze. On siê pomyli³.
Nazywam siê Sylwester Drzewiecki. Jestem... by³em krakowskim studentem mechaniki pojazdowej. No, có¿ nie bêdê twierdzi³ inaczej, gdy¿ nie mam zamiaru mijaæ siê z prawd±. Zreszt±, kto by mi uwierzy³, gdybym opowiada³ niestworzone historie? Mamy rok 1988, w³a¶nie zacz±³ siê listopad. Podejrzewam, ¿e nie ma teraz na ¶wiecie osoby, która nie wiedzia³aby, co zdarzy³o siê mniej ni¿ pó³ roku temu. Ka¿dy w jaki¶ sposób zosta³ dotkniêty przez tamto wydarzenie, bez wyj±tków. Ale, po co to piszê? Jaki jest tego cel?
Mo¿e to siê wydawaæ nieco dziwne i bzdurne, lecz gdy siê siedzi samemu w ciemnym pokoju, otulony w brudny koc, a wokó³ s³ychaæ jedynie wycie psów i bicie w³asnego serca, ma siê wiele czasu na przemy¶lenia. Drogi czytelniku, nie proszê ciê o podziw, nie proszê o zachwyt nad tym, co czytasz, pragnê jedynie, aby¶ zrozumia³. Po wielu tygodniach spêdzonych w samotno¶ci, ch³odzie i ci±g³ym strachu doszed³em do wniosku, ¿e ta walka stanie siê bezsensowna tylko wtedy, je¶li nikt siê o niej nie dowie. Bojê siê zapomnienia, dlatego piszê w³a¶nie te s³owa. Zapamiêtaj mnie, to jedyne, o co ciê proszê.
Napiszê kilka s³ów o sobie, ale nie bêdê robi³ z tego osobnej historii, bo naprawdê mój ¿yciorys nie jest tego wart. Jak przysta³o na studenta, uczy³em siê. No, mo¿e raczej studiowa³em, gdy¿ z nauk± mia³o to lu¼ny zwi±zek. Jeszcze rok temu by³em zwyczajnym facetem z dwudziestoma piêcioma latami na karku. Uczy³em siê przeciêtnie, mia³em przyjació³, dziewczynê. Teraz, gdy tylko o niej my¶lê, ¿al ¶ciska moje serce pomimo tych czterech miesiêcy, jakie minê³y. Wybacz czytelniku, ¿e nie powiem nic wiêcej na jej temat. Zwyczajnie nie chcê znów tego prze¿ywaæ. Byli¶my normaln± par±, u¶miechniêci, szczê¶liwi, zakochani. Co siê z ni± sta³o? Nie mam pojêcia, lecz uwierzcie mi, ¿e nie przesta³em szukaæ. Los jednak nie by³ dla mnie ³askawy tym razem i od tamtej pory jej nie spotka³em. Tak jak i wiêkszo¶ci moich znajomych.
Moje wiadomo¶ci opieraj± siê w g³ównej mierze na opowie¶ciach ludzi, którzy prze¿yli pierwsze dni i postanowili uciekaæ z piek³a, jakie zapanowa³o. S³ysza³em ró¿ne historie i przez ca³y ten okres próbowa³em posk³adaæ wszystko w jedn± ca³o¶æ. S±dzê, ¿e uda³o mi siê, choæ wielu rzeczy zwyczajnie nie wiedzia³em.
Wiem jedynie, ¿e komunizm mia³ siê ju¿ ku koñcowi. Wygl±da³o na to, ¿e dogorywa³, przez co w pañstwach satelickich, w tym tak¿e i w Polsce, od¿y³y nadzieje na wolno¶æ. Co¶ jednak posz³o nie tak. Wyniszczone gospodarki socjalistyczne stanê³y na krawêdzi upadku. Wtedy wystarczy³ jeden impuls, aby wszystko wybuch³o. Kraj Rad bardziej ni¿ pieniêdzy potrzebowa³ symbolu. Symbolu, który reprezentowany by³ przez zwyciêstwo. Siêgniêto po plany inwazji na Zachód sporz±dzone kilkadziesi±t lat wcze¶niej. Ja sam go³ym okiem widzia³em jak re¿im chyli³ siê ku upadkowi. Wydawa³oby siê, ¿e ten absurd nigdy nie mia³by prawa siê zi¶ciæ. Nie wiem, co przes±dzi³o o tym wszystkim. To by³a iskra, która rozpêta³a po¿ar. W jednej chwili wyparowa³y najwiêksze miasta zachodniej Europy: Pary¿, Londyn, Madryt, Rzym i inne. Strategiczne pociski j±drowe produkcji radzieckiej uderzy³y z chirurgiczn± precyzj± w kilka sekund pozbawiaj±c ¿ycia setek tysiêcy ludzi. Rozjuszony pakt Pó³nocnoatlantycki odpowiedzia³ potê¿nym kontruderzeniem, które sw± si³± przewy¿sza³o atak ZSRR. Pocz±tkowo w Polskê uderzy³o jedynie kilka pocisków niszcz±c g³ównie fortyfikacje obronne i wiêksze miasta w tym stolicê, Trójmiasto i Poznañ. NATO przygotowywa³o siê do ataku. Uk³ad Warszawski zaskoczony mobilno¶ci± i dzia³aniami wroga wystawi³ na front swoje wojska modyfikuj±c kolejne czê¶ci planu inwazji. Gdy jednak s³abo wyszkolona i wyposa¿ona armia Uk³adu stanê³a naprzeciw swemu wrogowi sta³o siê jasne, ¿e ten pojedynek jest z góry skazany na przegran±. W³adze na Kremlu nie chcia³y jednak do tego dopu¶ciæ. Wojsko Polskie mia³o za zadanie powstrzymaæ nacieraj±c± Bundeswehrê do przybycia kamratów ze wschodu. Zdziwienie ¿o³nierzy trwa³o dos³ownie moment, gdy radzieckie g³owice termoj±drowe eksplodowa³y na ca³ej d³ugo¶ci zachodniej granicy Polski unicestwiaj±c wiêksz± czê¶æ wojsk niemieckich, lecz równie¿ nie oszczêdzaj±c wycofuj±cych siê Polaków.
To by³a chwila, w której ca³kowitej zmianie uleg³ mój ¶wiatopogl±d. Z ca³ych si³ znienawidzi³em naszych „protektorów”. Jakkolwiek wcze¶niej by³o mi to obojêtne, tak od tamtej chwili przedstawiali oni dla mnie warto¶æ mniejsz± ni¿ wyszydzani przez propagandê „zachodni naje¼d¼cy”. NATO nie pozosta³o d³u¿ne, lecz tym razem zrozumia³o wagê swojej walki. Wykorzystano wiêksz± czê¶æ potencja³u nuklearnego...
¦wiat siê zmieni³. Ludno¶æ Ziemi drastycznie zmala³a i przeludnienie nie by³o ju¿ istotnym problemem. Dalsze trwanie tej wojny by³o bezcelowe, gdy¿ w jakim celu zdobywaæ ziemie swojego s±siada, skoro ma siê swojej pod dostatkiem? W dodatku zupe³nie niezamieszka³ej. Wie¶ci przesta³y do mnie dochodziæ, lecz domy¶lam siê, ¿e pañstwa zawar³y jaki¶ rodzaj rozejmu z powodu bezsensowno¶ci toczenia tego konfliktu. Wiêksza czê¶æ ¶wiata le¿a³a pod gruzami, pokryta promieniotwórczym py³em. Kraków oberwa³ dwukrotnie. Uderzenie nast±pi³o w samym centrum kombinatu metalurgicznego oraz na po³udniowym zachodzie miasta, gdzie skupiona by³a wiêkszo¶æ przemys³u. Dwie taktyczne bomby j±drowe zrówna³y te miejsca z ziemi±, lecz ich zasiêg by³ ograniczony z uwagi na ma³± moc. Dziêki temu pó³nocno zachodnia czê¶æ oraz fragment Starego Miasta uleg³y zachowaniu. Ciê¿ko mi powiedzieæ, co sta³o siê z ocala³ymi lud¼mi. Prawdopodobnie uciekli. Wyjechali jak najdalej od tego miejsca. Zreszt± nie dziwiê im siê. Domy¶lam siê, ¿e ju¿ niewiele osób zamieszkuje to piêkne niegdy¶ miasto.
Ja równie¿ siê zmieni³em. Gdy patrzê teraz w lustro, nie widzê ju¿ tamtej osoby, któr± by³em wcze¶niej. Nie widzê siebie takim, jakim by³em przed wojn±. Tamten czas ju¿ nigdy nie wróci i poniek±d siê z tym pogodzi³em. Jedyne, czego ¿a³ujê z ca³ego...

Dzieñ 21

Ostro¿nie wyjrza³em zza winkla. Strzelbê, któr± mam po ojcu, trzyma³em w pogotowiu. Tak na wszelki wypadek. Pomimo, ¿e ju¿ od niemal pó³ roku staram siê prze¿yæ w tym miejscu, moje serce wci±¿ wali mi w piersi, gdy wychodzê na ulicê. Staram siê tego nie robiæ za czêsto, bo okolica nie jest bezpieczna, zw³aszcza o zmierzchu. Jednak jedzenie po pewnym czasie siê koñczy. Nie pogardzi³bym te¿ jak±¶ ciep³± kurtk±, tudzie¿ kocem. Noce robi± siê coraz ch³odniejsze, a drewno samo nie wpada do ogniska. W najbli¿szym czasie bêdê musia³ pomy¶leæ nad wycieczk± do Parku Krakowskiego w celu nazbierania odpowiedniej ilo¶ci drewna na opa³, ale jeszcze jest czas.
Szed³em ¶rodkiem drogi, gdy¿ tak by³o najwygodniej z uwagi na najmniejsz± ilo¶æ gruzu. Tu¿ przy starych jak ¶wiat kamienicach wala³y siê tony pokruszonego betonu, cegie³ i innych temu podobnych ¶mieci. Bruk wydawa³oby siê by³ nietkniêty, lecz trudno by³o to oceniæ, gdy wiêksz± czê¶æ ulicy pokrywa³y sterty kamieni. Musia³em ci±gle patrzeæ pod stopy by siê nie wywróciæ. Nas³uchiwa³em. Przez ostatnie tygodnie wyczuli³em siê na ka¿dy rodzaj d¼wiêku, jaki do mnie dochodzi³. Bardzo polega³em na moim s³uchu, zreszt± ju¿ raz ocali³ mi skórê. Horda rozw¶cieczonych psów biega³a po Ma³ym Rynku. Uda³o mi siê je us³yszeæ i w porê schowaæ w pierwszej lepszej klatce schodowej. Strach pomy¶leæ, co by siê sta³o gdyby wyczu³y, gdzie siê ukry³em. Bez broni, bez ¿adnych szans.
Wyszed³em na Rynek G³ówny. Przyzwyczai³em siê ju¿ do tego widoku. Wszechobecny gruz walaj±cy siê po p³ycie, popêkane ¶ciany Sukiennic i wie¿y ratuszowej, brak szyb w oknach, wszystko pokryte warstw± py³u. Na pocz±tku ciê¿ko by³o siê z tym pogodziæ, zw³aszcza, gdy przechodzi³o siê obok znajomej knajpy czy kawiarni. Teraz wiêkszo¶æ z nich by³a spl±drowana i zniszczona. To miasto umar³o, a przyczyni³y siê do tego nie tylko wybuchy bomb atomowych, lecz tak¿e konwencjonalne bombardowania, grabie¿e, zabójstwa. Kto by przypuszcza³, ¿e tak bêdzie wygl±daæ przysz³o¶æ?
Skrêci³em w Brack± i przyspieszy³em kroku. S³oñce przys³ania³y pó³przezroczyste chmury, podobne do mg³y, która utrzymywa³a siê nieprzerwanie od kilkunastu tygodni. W lecie by³o niezno¶nie gor±co, jakby stanowi³a ona barierê dla uciekaj±cego ciep³a zmieniaj±c Kraków w szklarniê. Teraz jednak robi³o siê coraz zimniej i zaczê³y wiaæ porywiste wiatry, które obdziera³y drzewa z ostatnich li¶ci. Oby tylko nie spad³ taki deszcz jak tydzieñ po wybuchu...
Spojrza³em na lewo. Na ¶cianie znajdowa³ siê czarny krzy¿ naniesiony przy pomocy spraya. Tutaj zakoñczy³em ostatnio. Zlustrowa³em bacznie ulicê, po czym wszed³em do s±siedniej kamienicy. Drzwi nie chcia³y mnie wpu¶ciæ, lecz ust±pi³y pod wp³ywem silniejszego uderzenia.
Dó³ zajêty by³ przez ma³y sklep odzie¿owy. Pomy¶la³em wtedy, ¿e dobrze trafi³em i u¶miechn±³em siê w duchu. Gdy upewni³em siê, ¿e nie czai siê w ¶rodku ¿adne niebezpieczeñstwo zacz±³em przeszukiwaæ pobojowisko. Wiêkszo¶æ rzeczy poniewiera³a siê po ziemi, zabezpieczaj±c parkiet przed zgubnym dzia³aniem kurzu. Podnios³em spodnie, które wygl±da³y na mój rozmiar. Niestety by³y rozerwane w kroku, przez co odrzuci³em je w bok. Otwiera³em szafki po kolei. Wiêkszo¶æ by³a pusta, w czê¶ci z nich znalaz³em dzieciêce bluzeczki. Zabra³em siê za wielk± szafê w ¶cianie. Na jej pod³odze poniewiera³y siê potargane, brudne szmaty. Kto¶ tu by³ przede mn± i s±dz±c po pozostawionej garderobie nie¼le siê wyposa¿y³. Nawet gacie sobie dobra³. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi kolejnej szafy nie chcia³y pu¶ciæ. Uderzy³em raz i drugi, lecz nic z tego nie wysz³o. Zasuwa by³a drewniana i wygl±da³a na dobrej jako¶ci surowiec pomimo wielu zadrapañ i ¶ladów w³amania. Decyzjê podj±³em natychmiast. Kopn±³em z ca³ych si³ próbuj±c sforsowaæ mahoniowe drewno. Niestety nie uda³o siê. Na ulicy znalaz³em sporej wielko¶ci g³az. Po zderzeniu drewno uleg³o strzaskaniu i mog³em rozebraæ je na mniejsze fragmenty. O dziwo wewn±trz wieszak ugina³ siê od wszelakiej ma¶ci futer i ko¿uchów. Wszystko by³o nienaruszone i najwidoczniej nikt nie dobra³ siê do tych rzeczy. Mia³em szczê¶cie tego dnia. Znalaz³em nawet do¶æ ciep³y bezrêkawnik, który pasowa³ wrêcz idealnie. Natychmiast wymieni³em go na swoj± star±, poprzecieran± kurtkê, a j± sam± po³o¿y³em na ladzie. By³em do niej przywi±zany i nie zamierza³em jej porzucaæ, choæby nie przedstawia³a ju¿ ¿adnej warto¶ci. Dla mnie mia³o to wymiar symboliczny i mo¿e to g³upie, ale w tej kurtce by³a czê¶æ „mnie”, tak to czu³em. Zabra³em te¿ dwa ko¿uchy. My¶lê, ¿e bêd± dobrze spe³nia³y rolê koców. Zajrza³em jeszcze na zaplecze. W ma³ym pokoiku mie¶ci³a siê obdrapana lodówka, stó³ i dwa krzes³a. Okno zasnute szarym nalotem wpuszcza³o do ¶rodka odrobinê ¶wiat³a. Oczywi¶cie lodówka nie dzia³a³a z uwagi na brak pr±du, lecz mia³em nadziejê na jak±¶ konserwê, albo cokolwiek innego zdatnego do jedzenia. Przeliczy³em siê jednak. Na zapaskudzonych pó³kach wala³o siê jedynie kilka pude³ek po sple¶nia³ym ma¶le i woreczek foliowy, swoj± drog± ciekawe, do czego on by³. Sprawdzi³em jeszcze piêtro, lecz tam nie by³o dos³ownie nic. W³a¶ciciele robili remont, gdy zasta³a ich wojna... Wy¿ej wyj¶æ nie mog³em, gdy¿ klatka schodowa by³a zniszczona i obawia³em siê runiêcia drewnianej konstrukcji. Rzeczy, które mia³y jak±kolwiek warto¶æ wynios³em na piêtro i umie¶ci³em w k±cie w najodleglejszym od schodów pokoju. Zapytacie pewnie, czy nie obawia³em siê, ¿e kto¶ je ukradnie. Có¿, zawsze by³a taka mo¿liwo¶æ, lecz stwierdzi³em, ¿e domniemani szabrownicy nie domy¶l± siê, ¿e wynios³em wszystko na piêtro. Jestem pewien, ¿e zawsze w takich wypadkach buszuj± oni tylko po parterze nie zag³êbiaj±c siê dalej. Có¿... przynajmniej ja tak robi³em na pocz±tku. W±tpiê natomiast, ¿eby kto¶ by³ na tyle szalony, aby przeszukiwaæ mieszkanie po mieszkaniu jak ja. Nie ka¿dy jest takim wariatem.
Zabra³em jednak trzy futra zamiast dwóch, zawsze siê do czego¶ przydadz±. Deski wpakowa³em do drugiej rêki i wyszed³em z nimi na zewn±trz. Wyj±³em spray i nanios³em krzy¿yk na murze. Tym razem jednak namalowa³em go z podwójnych linii, co oznacza³o, ¿e zosta³o tam jeszcze co¶ do wziêcia. Takich miejsc mia³em przynajmniej kilka. Nie mog³em sobie pozwoliæ na czêste wypady. Choæ przeszuka³em ju¿ spor± czê¶æ Starego Miasta, zawsze stara³em siê robiæ nie wiêcej ni¿ jeden „rajd” na kilka dni. Takie wypady by³y niebezpieczne i zwyczajnie... ba³em siê. Hm. Chyba za czêsto u¿ywam wielokropka...

Wróci³em na Szewsk± najszybciej jak siê da³o. Dochodzi³o po³udnie i musia³em jak najszybciej znale¼æ siê w mieszkaniu. Gdy s³oñce górowa³o nad miastem dzia³y siê czasem dziwne rzeczy. Nie potrafiê tego wyja¶niæ, lecz mogê opisaæ, co siê wtedy dzia³o. Najwiêkszym dla mnie zagro¿eniem by³y dzikie zwierzêta. Agresywne, w¶ciek³e psy stanowi³y dla mnie jak dotychczas najwiêksze zagro¿enie. Nie sposób by³o siê przed nimi obroniæ, gdy¿ zawsze chodzi³y po kilka sztuk. Jednak niemal ju¿ nic nie ³±czy³o ich usposobienie z ³agodnymi zwierzakami sprzed wojny. Sta³y siê z³e, ¿±dne mordu i ludzkiej krwi. Nie mam w±tpliwo¶ci, ¿e to sprawka tych przeklêtych atomówek i towarzysz±cej im radiacji. Z innych zagro¿eñ wymieni³bym bandytów, ale póki co nie odwa¿yli siê oni zapu¶ciæ w rejony ¶ródmie¶cia i nadal zajmuj± du¿e tereny w Nowej Hucie. Oczywi¶cie istnia³o jeszcze wiele innych rzeczy czyni±cych codzienne schadzki po Krakowie niezwykle niebezpiecznymi, ale mo¿e innym razem o tym napiszê.
Stan±³em przed swoj± kamienic± i rozejrza³em siê na boki. W oddali majaczy³a sylwetka na wpó³ zburzonego teatru „Bagatela”, a tu¿ przed nim jakie¶ niewyra¼ne kszta³ty. Moj± pierwsz± my¶l± by³o to, ¿e mog³y to byæ te parszywe kundle. Zamiast wchodziæ na wprost do klatki schodowej, przeszed³em szybko kilkana¶cie kroków w lewo i wpad³em do s±siedniego budynku. By³a to przemy¶lana decyzja, gdy¿ frontowe drzwi by³y zaryglowane do¶æ solidnie, aby nie dawaæ ³atwego ¿ycia ewentualnym z³odziejom. Komu by siê chcia³o forsowaæ zabite deskami drzwi? Oczywi¶cie wszystko by³o do przej¶cia, tylko po co ha³asowaæ i traciæ na to si³y?
Przeszed³em przez w±ski korytarz mijaj±c drzwi, które równie¿ zaryglowa³em, lecz ju¿ nieco mniej dok³adnie, i za winklem porzuci³em wszystkie graty. Na wysoko¶ci pasa znajdowa³a siê niewielka wyrwa w ¶cianie prowadz±ca do s±siedniego budynku. Z ³atwo¶ci± siê przez ni± wgramoli³em do ¶rodka, poczym wci±gn±³em zdobyczne rzeczy. Otwór zas³oni³em sporej wielko¶ci szaf±, któr± wsun±³em na miejsce.
Pokój, w którym siê znajdowa³em wychodzi³ bezpo¶rednio na ulicê, gdyby nie to, ¿e drzwi by³y zablokowane, zreszt± podobnie jak okno, do którego teraz podszed³em. Przez szpary miêdzy deskami dostrzeg³em sylwetki mê¿czyzn nadbiegaj±cych od strony plant. Cholera! Kainowcy! Biegn±, to znaczy, ¿e mnie zauwa¿yli...
Banda Kaina by³a najgro¼niejsz± „organizacj± bandyck±”, jak mo¿na by zapewne powiedzieæ, która dzia³a³a na terenie Krakowa. Mordowali, grabili i wszêdzie gdzie siê pojawiali, siali spustoszenie i chaos. Nie mieli lito¶ci, przez co zachowywali siê bardziej jak zwierzêta ni¿ ludzie.
Musia³em dzia³aæ szybko, a nie mia³em du¿o czasu. Nie wiedzia³em ilu ich by³o, ani jak± dysponowali broni±. Nie mog³em uciec na wy¿sze piêtro, gdy¿ Kainowcy za wszelk± cenê by mnie szukali. Mogliby nawet przetrz±sn±æ ca³± ulicê, byle mnie tylko znale¼æ. Zreszt± nawet gdybym siê jakim¶ cudem ukry³, z pewno¶ci± odnale¼liby moje mieszkanie, a w nim wszystkie zapasy i odszukane przedmioty. Zrabowaliby wszystko doszczêtnie zostawiaj±c mnie z par± podartych majtek i ¶wiadomo¶ci±, ¿e znowu odnie¶li sukces. Oczywi¶cie pod warunkiem, ¿e nie podpaliliby ca³ego mieszkania...
Nie! Musia³em jako¶ stan±æ do walki. Co prawda dysponowa³em broni± paln± w postaci strzelby i pistoletu zaiwanionego z posterunku policji na Rynku G³ównym, lecz limit amunicji mia³em do¶æ mizerny, a uk³ad pomieszczeñ w kamienicy utrudnia³ prowadzenie skutecznej obrony. By³em jednym s³owem w czarnej dupie.
Us³ysza³em jak kto¶ wtargn±³ do mieszkania obok, z którego ja wcze¶niej dosta³em siê do swojego. Osobnik przeszukiwa³ pomieszczenie bardzo spokojnie s±dz±c po odg³osu kroków. To by³o zupe³nie niepodobne do Kainowców, którzy wpadali kup± i masakrowali wszystko wokó³. Oby tylko nie przysz³o im do g³owy zastanawiaæ siê, co robi ta dziura w ¶cianie.
Siêgn±³em ostro¿nie po pistolet ukryty dotychczas w szufladzie, po czym cichutko za³adowa³em magazynek. Drugi napastnik podszed³ w tym samym czasie do zaryglowanych drzwi i sprawdzi³, czy przypadkiem nie by³a to jedynie atrapa. Po kilku uderzeniach przekona³ siê jednak, ¿e nie by³a. Wtedy us³ysza³em czyj¶ g³os:
- Wiemy, ¿e tam jeste¶! Widzieli¶my ciê. – Zabrzmia³ spokojny, lecz stanowczy g³os – Nie ma sensu siê ukrywaæ, wyjd¼, a nie uczynimy ci krzywdy. – Zacisn±³em palce na rêkoje¶ci pistoletu. Dobry Wanad nie jest z³y, pomy¶la³em gorzko. Mo¿e jako¶ to bêdzie... Odg³osy usta³y. Do moich uszu dochodzi³o ju¿ tylko przera¿one bicie serca. Postanowi³em siedzieæ cicho. W mojej g³owie pojawi³ siê obraz kumpla ze studiów. Marcin zawsze potrafi³ siê zaadaptowaæ do ka¿dej sytuacji. Wiedzia³by, co robiæ. Czemu nie ma go pod rêk±, gdy jest najbardziej potrzebny, pomy¶la³em gorzko.
- Je¶li nie wyjdziesz po dobroci, za³atwimy to inaczej. W ka¿dym razie i tak ciê znajdziemy! – Wrzasn±³ tamten, po czym us³ysza³em potê¿ne uderzenie w drzwi. Deski zazgrzyta³y, spad³o z futryny trochê kurzu, lecz barykada wytrzyma³a. Schowa³em siê za ¶cian± i modli³em o odrobinê szczê¶cia.
Napastnicy próbowali jeszcze kilkakrotnie sforsowaæ drzwi, lecz za ka¿dym razem odnosili mierny skutek. To jednak nie zniechêca³o ich wcale. Po pewnym czasie nieustannego walenia ciê¿kimi przedmiotami, zapewne gruzem z ulicy, barykada zosta³a prze³amana. Dwóch typków wparowa³o do ¶rodka bacznie rozgl±daj±c siê na boki i wymachuj±c broni± na wszystkie strony. Zaczêli przeszukiwaæ pomieszczenia. Jeden z nich odwróci³ siê na moment plecami, a drugi podszed³ wystarczaj±co blisko. Mia³em tylko jedn± próbê. Wyskoczy³em z ukrycia i potê¿nym uderzeniem rêkoje¶ci± w twarz zwali³em napastnika z nóg. Gdy pad³ na ziemiê stan±³em mu nog± na g³owie przygwo¿d¿aj±c go do pod³ogi. Wycelowa³em w drugiego, który w tym momencie zabiera³ siê do strza³u. Zawaha³em siê. Straci³em swoj± szansê. O dziwo, tamten nie strzeli³.
- Od³ó¿ broñ! – Wrzeszcza³ – Bo zginiesz!
- Sam od³ó¿ broñ! – Odpar³em – Wyno¶ siê z mojego domu!
Moj± sytuacjê pogorszy³ jednak fakt, i¿ z ulicy przybieg³ z odsiecz± trzeci bandyta z karabinem w rêce. Przeklina³em w duchu, ¿e wtedy nie strzeli³em. Teraz by³em na straconej pozycji.
- Od³ó¿ broñ! Nie masz szans. – Powiedzia³ ten drugi – Jeste¶ sam. Nie prze¿yjesz.
Mia³ racjê. Nie mia³em szans wyj¶æ z tego ca³y. By³o tylko jedno wyj¶cie. Nie chcia³em tego koñczyæ w ten sposób, lecz skoro i tak mam umrzeæ... Wyj±³em z kieszeni „Tunelik”. By³ to granat – cytrynka, który znalaz³em razem z pistoletem. Gdybym nie mia³ wyj¶cia w³a¶nie w ten sposób chcia³em zakoñczyæ swój ¿ywot. Wci±¿ celuj±c w jednego z napastników w³o¿y³em kciuk w zawleczkê i pokaza³em przeciwnikom swój ³±cznik niebo-ziemia. Ci spojrzeli po sobie zaskoczeni. Przez moment ujrza³em na ich twarzach grymas strachu. Bandyci, a jednak siê boj±...
- No dalej! Strzelajcie szubrawcy, pata³achy! Niewa¿ne co zrobicie. Je¿eli ja zginê, klnê siê na Boga, ¿e zabiorê was ze sob±!
Ta mowa chyba zrobi³a na nich wra¿enie. Ten z karabinem spojrza³ k±tem oka na le¿±cego towarzysza, po czym zwróci³ swój wzrok na mnie.
- Nie jeste¶my tacy jak oni. – Gestem rêki nakaza³ opu¶ciæ broñ. Sam zrobi³ to bardzo wolno, uwa¿nie mnie obserwuj±c. Mia³em ich teraz jak na widelcu. Wystarczy³o poci±gn±æ za spust.
- Wziêli¶my ciê za jednego z Bandy Kaina. – Kontynuowa³ ten wygl±daj±cy na przywódcê, chyba jednak pomyli³em siê co do nich – Wyda³e¶ siê podejrzany, ukrywa³e¶ siê...
- Moje prawo. – Warkn±³em – Ja równie¿ odnios³em mylne wra¿enie co do waszej trójki. – Wodzi³em wzrokiem po twarzach nieznajomych, lecz broni nie opu¶ci³em. – Teraz ju¿ wiecie, na czym stoicie. To mój dom. Wyno¶cie siê!
Zabra³em nogê z g³owy le¿±cego pozwalaj±c by tamci dwaj go podnie¶li i ocucili.
- Pomylili¶my siê co do ciebie. Za to przepraszamy. – Zacz±³ dowódca, gdy zmierzali do wyj¶cia - To bardzo niezwyk³e, ¿e kto¶ tu zamieszka³ sam, na w³asn± rêkê.
- Zmierzamy w kierunku naszego przyczó³ku na pó³nocy miasta. – Doda³ jego towarzysz - Próbujemy zbudowaæ tam namiastkê normalnego ¿ycia i potrzebujemy ludzi, którzy mogliby nam pomóc.
- Dziêkujê – u¶miechn±³em siê sztucznie – Ale nie znoszê t³oku.
- Gdyby¶ zmieni³ zdanie...
- Dam wam znaæ. – Przerwa³em szybko.
Sylwetka ostatniego z mê¿czyzn zniknê³a za futryn± roztrzaskanych drzwi. Dopiero w tym momencie opu¶ci³em pistolet. Odetchn±³em g³êboko próbuj±c siê uspokoiæ i pouk³adaæ wszystko w my¶lach. By³o nieciekawie, lecz to nie byli Kainowcy. O ja szczê¶ciarz. Banda Kaina inaczej by ze mn± rozmawia³a, o ile w ogóle nawi±zaliby jakikolwiek dialog.
Trzeba naprawiæ te drzwi, pomy¶la³em. Tym razem chyba do³o¿ê trochê ³añcucha od wewn±trz dla lepszego zabezpieczenia. Kto wie, kto wie?

Dzieñ 32

- Paszo³ wredne kundle! – Nacisn±³em kilkukrotnie spust mojego Wanada, który plun±³ ogniem na zbli¿aj±c± siê watahê.
Niestety niecelno¶æ pistoletu i mój brak wprawy spowodowa³, ¿e ¿aden pocisk nie trafi³ celu. Pu¶ci³em siê biegiem po zewnêtrznej krawêdzi rynku omijaj±c sterty gruzu i pogna³em w kierunku Ko¶cio³a Mariackiego. Serce bi³o mi jak oszala³e, z trudem ³apa³em oddech, lecz w mojej g³owie by³a tylko jedna my¶l: zd±¿yæ! Mia³bym szansê, gdyby uda³o mi siê zamkn±æ wewn±trz zniszczonego budynku. Odg³osy szczekaj±cej ho³oty zbli¿a³y siê w zastraszaj±cym tempie, a¿ w koñcu zrozumia³em, ¿e s± tu¿ za mn±. Jeden z psów wysun±³ siê na prowadzenie i próbowa³ mnie dosiêgn±æ swoimi zêbiskami. Odwróci³em siê podczas biegu i strzeli³em mu prosto w ³eb, co skutecznie go zatrzyma³o. Chcia³em oddaæ jeszcze strza³y w kierunku jego kumpli, lecz zamek wyda³ tylko g³uchy trzask. W tym momencie potkn±³em siê o le¿±cy fragment fasady kamienicy i pad³em na kolana u wylotu ulicy ¦w. Jana. Wtedy zrozumia³em, ¿e bêdzie po mnie i nie dotrê na czas do ko¶cio³a. Pod¼wign±³em siê ponownie, po czym ostatkiem si³ ruszy³em na pó³noc. Biegn±c kilkadziesi±t kroków przed psami us³ysza³em jak ich ³apy uderzaj± o twardy bruk, jak ¶lizgaj± siê po drobnych kamieniach odkruszonych od wiêkszych kawa³ków. Skrêci³em w boczn± uliczkê, po czym wypad³em na Floriañskiej.
Zyska³em trochê czasu, lecz nie by³o go wcale wiele. Zauwa¿y³em blaszany parawan ustawiony wzd³u¿ kamienicy, który s³u¿y³ przed wojn± do zakrywania prac robotników przy ¶cianach budynków. Nie zastanawia³em siê ani trochê. Ciê¿ko dysz±c dowlok³em siê do misternej konstrukcji i wskoczy³em na prawie dwumetrowej wysoko¶ci parawan. Przechyli³em ciê¿ar cia³a do ¶rodka i dos³ownie wlecia³em tam twarz± do ziemi. Na szczê¶cie nic mi siê nie sta³o. Chcia³em wstaæ, lecz po¶lizgn±³em siê i ponownie upad³em. Do mojego nosa dolecia³ obrzydliwy smród, jakby odchodów czy czego¶ podobnego. Mia³em to wszêdzie, na rêkach, twarzy by³em tym wszêdzie usmarowany. Le¿±c tak na obesranej ziemi ze strachem zauwa¿y³em dziurê w parawanie wielko¶ci zbli¿onej do goni±cych mnie psów. By³a przykryta warstw± gumy, lecz fakt pozostawa³ faktem. To nie by³a bezpieczna kryjówka.
Jakby w odpowiedzi na moje my¶li guma poruszy³a siê. Serce podesz³o mi do gard³a, gdy ujrza³am wy³aniaj±cy siê psi pysk. Zamar³em ze strachu. Nie dochodzi³y do mnie nawet te makabryczne zapachy. Ju¿ po mnie, pomy¶la³em. G³owa psa odchyli³a pokrywkê i ujrza³em z bliska swego prze¶ladowcê. Pysk pokryty olbrzymimi p³atami odchodz±cej skóry i bia³ymi plamami przesuwa³ siê wzd³u¿ otworu. Na miejscu, gdzie teoretycznie powinny znajdowaæ siê psie oczy zia³a bezdenna czelu¶æ. Czarne jak smo³a ga³ki oczne obraca³y siê we wszystkich kierunkach, lecz zwierzê nic przez nie nie mog³o ujrzeæ. Wzrok tych bezpañskich psów zosta³ powa¿nie uszkodzony, gdy wêsz±c za po¿ywieniem schyla³y pysk do szczelin pomiêdzy gruzem nara¿aj±c siê na potê¿ne dawki promieniowania. Nerwy wzrokowe uleg³y trwa³emu uszkodzeniu, a chromosom odpowiedzialny za ich regeneracjê zanik³, przez co kolejne potomstwa tych¿e psów ju¿ od urodzenia nie dostrzega³y blasku s³oñca. Jednak¿e przez utratê jednego zmys³u psi organizm wyostrzy³ pozosta³e, najmocniej za¶ wêch. Wyczuli³y siê one na najs³abszy zapach, co w po³±czeniu ze wzrostem agresywno¶ci uczyni³y z bezpañskich psów prawdziwe maszynki do zabijania.
Nie ¶mia³em siê poruszyæ, by³oby po mnie, gdybym zrobi³ jakikolwiek ruch. Jednak napastnik nie rzuci³ siê na mnie, a próbowa³ wychwyciæ mój zapach. Zrozumia³em to dopiero pó¼niej, ¿e tak naprawdê to gówno uratowa³o mi ¿ycie.
Us³ysza³em pojedyncze strza³y. Wtedy g³owa psa opad³a bezw³adnie i utkwi³a w otworze. Jeszcze bardziej przera¿ony cofn±³em siê o krok. Moja rêka natrafi³a na co¶ twardego. Filar wkomponowany w fasadê kamienicy. Schowa³em siê za nim wstrzymuj±c na chwilê oddech. Us³ysza³em ciche g³osy, które z ka¿d± chwil± nasila³y siê. Kto¶ chwyci³ martwego psa za sier¶æ i wytarga³ z otworu. Do moich uszu dobieg³ d¼wiêk prowadzonej rozmowy. Dwóch mê¿czyzn rozmawia³o na temat tych przeklêtych psów i jakim¶ zgrupowaniu ludzi. Nie zrozumia³em wiêkszo¶ci, choæ tamci mówili bez w±tpienia po Polsku.
Nim wyjrza³em na zewn±trz przeczeka³em jeszcze parê chwil, prze³adowa³em w tym czasie broñ. Nas³uchiwa³em odg³osu kroków, który w pewnym momencie ca³kowicie ucich³. Pe³en podejrzeñ i z wal±cym sercem zdecydowa³em siê ewakuowaæ z kryjówki zw³aszcza, ¿e panuj±cy smród niemal¿e zwala³ mnie z nóg.
Za zas³on± z blachy nie by³o nikogo. W odleg³o¶ci kilku metrów le¿a³y zw³oki dzikich psów, które mnie wcze¶niej goni³y. Kto¶ musia³ je zauwa¿yæ podczas pogoni. Oby tylko mnie nie przyuwa¿yli, nie wiadomo czy byli przyja¼nie nastawieni, czy to by³ jedynie zbieg okoliczno¶ci. Wype³z³em czym prêdzej zza parawanu, po czym znieruchomia³em. Przywar³em do stalowego muru próbuj±c wy³apaæ sens dochodz±cej do moich uszu rozmowy. Po³o¿y³em d³oñ na kolbie pistoletu w³o¿onego za pasek w spodniach. Przelecia³ mnie dreszcz strachu. A je¶li to byli... Kainowcy? Na sam± my¶l o konfrontacji z nimi zrobi³o mi siê zimno.
Na moje szczê¶cie odg³osy rozmowy stopniowo przycicha³y. Trzech mê¿czyzn sz³o w stronê ruin Barbakanu oddalaj±c siê z ka¿d± sekund± ode mnie. Nie wiem co mnie wtedy podkusi³o, naprawdê. To by³o dziwne uczucie, lecz pos³ucha³em go i wyjrza³em zza winkla. Ostatni z mê¿czyzn, którzy mnie uratowali, znika³ w³a¶nie za rozwalon± Bram± Floriañsk±. Ruszy³em za nimi id±c wzd³u¿ zniszczonych kamienic.
Przesadzi³em potê¿ny fragment fasady Hotelu Francuskiego le¿±cy na uboczu, po czym podszed³em do ocala³ej czê¶ci muru, gdzie by³a kiedy¶ sporej wielko¶ci wyrwa umo¿liwiaj±ca przedostanie siê ze Starego Miasta do ¦ródmie¶cia od strony pó³nocnej. Stamt±d równie¿ dobiega³y przyt³umione odg³osy rozmowy. Rozejrza³em siê po okolicy, lecz w tym momencie wszystko ucich³o. Stan±³em jak wryty, a jedynym d¼wiêkiem jaki s³ysza³em by³o ³omotanie w³asnego serca. Próbowa³em ich dostrzec, lecz nikogo nie dostrzeg³em pomiêdzy zwa³ami gruzu.
Serce podesz³o mi do gard³a, gdy us³ysza³em odg³os prze³adowywanej broni. Odwróci³em siê odruchowo i wtedy ¶wiat wywin±³ fiko³ka. Pad³em na stertê ostrokrawêdzistych od³amków, gdzieniegdzie przyprószonych ceglastym py³em z Barbakanu. Skóra zapiek³a niemi³osiernie. Wtedy te¿ ich zauwa¿y³em. Trzech Kainowców z broni± automatyczn± sta³o nade mn± celuj±c mi prosto w g³owê. Krzyczeli przy tym jak opêtani ruszaj±c lufami karabinów. Jeden z nich, jakoby w celu niedopuszczenia mnie do g³osu, bezceremonialnie potraktowa³ mnie butem w mostek. Zwija³em siê z bólu ³api±c ka¿dy haust powietrza i walcz±c z okropnymi md³o¶ciami. Szumowiny. Kainowcy. Mog³em siê domy¶laæ, ¿e nikt normalny nie chodzi w samo po³udnie po Starym Mie¶cie. No to wpad³em, pomy¶la³em.
Jeden z nich, wygl±dem przypominaj±cy krakowskiego menela z ka³asznikowem, podszed³ bli¿ej przystawiaj±c mi lufê do skroni. Wrzeszcza³ mi co¶ do samego ucha, lecz nie mog³em siê skupiæ na tym co mówi³. ¦wiadomo¶æ, ¿e zaraz mia³em umrzeæ z r±k tego brudasa, odebra³a mi mo¿liwo¶æ racjonalnego my¶lenia. Us³ysza³em wtedy d¼wiêk przypominaj±cy warkot silnika, który stale przybiera³ na sile. Przyjechali? Jest ich tu wiêcej? Zabior± mnie ze sob± na tortury czy zastrzel± na miejscu? Zamar³em. Moja wola walki prys³a, podda³em siê.
Nad naszymi g³owami mign±³ niewyra¼ny kszta³t. Porusza³ siê tak szybko, ¿e nie by³em w stanie okre¶liæ, czym tak naprawdê to by³o. Odrzutowiec? Rakieta? Narobi³o sporo ha³asu i zniknê³o za najbli¿szymi zabudowaniami.
Moje si³y wraca³y. W mózgu pojawi³a mi siê szalona my¶l. Nie! Nie poddam siê. Nie oddam swojego ¿ycia bez walki. Nie oddam ducha na morderczych torturach gdzie¶ w ruinach Nowej Huty. Poczu³em jak krew wrze w moich ¿y³ach. Dosta³em szansê. Korzystaj±c z odwróconej uwagi napastników, jednym ruchem wyj±³em pistolet zza paska i przystawi³em go pierwszemu do brzucha. Przy nikn±cym d¼wiêku owego pojazdu lataj±cego strza³ z pistoletu zosta³ niejako przyt³umiony. Kainowiec pad³ alarmuj±c swoich towarzyszy o niebezpieczeñstwie. Zd±¿y³em wypaliæ jeszcze dwa razy zanim tamci zd±¿yli zareagowaæ. Kolejny bandzior dosta³ w pier¶. Ostatni z nich w porê jednak uj±³ swoj± broñ i wycelowa³. Wystrzelili¶my niemal¿e w jednakowym momencie. Ja trafi³em. Nie wiem co sta³o siê potem, gdy¿ po nag³ym uderzeniu bólu straci³em przytomno¶æ.
Obudzi³em siê chyba kilka godzin pó¼niej. S³oñce znika³o za na wpó³ rozwalonymi kamienicami. Z trudno¶ci± zdo³a³em odró¿niæ poszczególne kontury i kszta³ty. Ostro¶æ widzenia przysz³a dopiero po chwili. Le¿a³em na wznak. Z rany w okolicy brzucha musia³a s±czyæ siê krew, gdy¿ czu³em, ¿e koszulka przywar³a do cia³a, a na kamieniach spoczê³y wyschniête krople. Czu³em siê zrozpaczony. Jeszcze nigdy w ¿yciu nie zabi³em cz³owieka... i nigdy nie by³em ranny. By³em wtedy w szoku i nie zdawa³em sobie sprawy z zagro¿enia. Wiedzia³em jedno. Je¿eli siê stamt±d nie wydostanê, zginê na bank. Z wielkim trudem wsta³em opieraj±c siê o co wiêksze kawa³ki gruzu. Rana w brzuchu emanowa³a potwornym bólem , który odbiera³ dech. Nie mia³em du¿o czasu. Ruszy³em w stronê Kleparza. Kilkadziesi±t kroków dalej uzmys³owi³em sobie, ¿e porzuci³em cenne przedmioty na placu boju. Karabiny automatyczne z magazynkami. Prawdziwa fortuna w tych czasach. Nie mia³em jednak do¶æ si³, by siê wróciæ. Uszed³em jeszcze kilka kroków, po czym straci³em grunt i leg³em na ziemi.

Dzieñ 36

Gdy siê obudzi³em nie widzia³em dos³ownie nic. Jawi³a mi siê przed oczami monstrualna pustka, któr± przecina³y kolorowe smugi zaci¶niêtych powiek. Chcia³em je otworzyæ, lecz za bardzo siê ba³em. Co tam mo¿e byæ? Niebo? Piek³o? Valhalla? Gdy zdoby³em siê na odwagê by uchyliæ powiekê zamar³em z przera¿enia. Nie ujrza³em nic. Cia³o piek³o. Pali³o wnêtrzno¶ci, czu³em narastaj±cy ból rozchodz±cy siê od w±troby we wszystkich kierunkach. Chcia³em usn±æ, lecz mêka jakiej do¶wiadcza³em skutecznie mi to uniemo¿liwia³a. Wreszcie, wycieñczony walk±, usn±³em.
Obraz jaki przetworzy³ mój mózg po ponownym otwarciu oczu nieco mnie zdziwi³. To w za¶wiatach te¿ s± nieogoleni faceci? A mo¿e... nie! Piek³a nie ma, a jak jest to i tak tam nie trafi³em. A co je¶li jednak? Go¶æ, który siê nade mn± pochyla³ wygl±da³ na sfrustrowanego staruszka, któremu wnuki podbiera³y pieni±dze z emerytury. Ubrany by³ w bia³y fartuch, zupe³nie jak w klinice dla zwierz±t. Po zanalizowaniu tego co uroi³ sobie mój mózg a¿ mnie ciarki przesz³y.
- Obudzi³ siê. – Rzek³ domniemany weterynarz – S±dzê, ¿e macie sobie co¶ do powiedzenia.
Obok niego wyro¶li jak spod ziemi dwaj faceci. Jednego pozna³em od razu. To jeden z tych, którzy napadli mnie w moim w³asnym domu, po czym ³adnie przeprosili i wyszli. Przez trzy kolejne dni naprawia³em drzwi i urozmaica³em systemy zabezpieczeñ jakich nie powstydzi³by siê niejeden bank szwajcarski. Drugi z mê¿czyzn by³ wysoki i dobrze zbudowany. Kilkudniowy zarost na twarzy dodawa³ mu powagi i sprawia³, ¿e wygl±da³ gro¼niej ni¿ by³ w rzeczywisto¶ci. B±kn±³em co¶ niezrozumia³ego chc±c zapytaæ o miejsce pobytu, lecz tamci najwyra¼niej nie zrozumieli, bo przysunêli siê bli¿ej.
- To nie jest niebo, ale my¶lê, ¿e Ci siê spodoba. – Powiedzia³ ten z zarostem.
- Czy ja mam szczê¶cie? – Wymamrota³em.
- O tak! Nawet wiêcej ni¿ niejeden z nas mia³ przez ca³e ¿ycie. – Zamilk³, lecz po chwili znów zacz±³ mówiæ widz±c moj± niewyra¼n± minê – Bo widzisz. To nie takie proste. Cz³owiek to nie maszyna, która po wymianie czê¶ci dzia³a jak nowa. Nie do¶æ, ¿e akcja serca zatrzyma³a siê w po³owie drogi do szpitala, to fakt, ¿e siê zbudzi³e¶ cztery dni po znalezieniu ciê w ruinach jest doprawdy czym¶ niezwyk³ym. Nasz doktor nie dawa³ ci wiêcej jak trzydzie¶ci procent. Po operacji wszystko wygl±da ju¿ ca³kiem dobrze.
- To by³a pu³apka – przerwa³em mu – My¶la³em, ¿e to kto¶ z zewn±trz, a to siê okazali... Kainowcy.
- Wiemy, widzieli¶my zw³oki. – Odpowiedzia³ ten, który mnie odwiedzi³ niedawno – Wys³ali¶my ludzi, aby dokonali rozeznania w terenie. Swoj± drog± bêdziesz musia³ mi kiedy¶ opowiedzieæ jak Ci siê uda³o z trzema Kainowcami naraz.
- Ee ee e... – Nie mia³em do¶æ si³, aby dalej rozmawiaæ. Przymkn±³em oczy staraj±c siê oddychaæ równomiernie i pouk³adaæ sobie w g³owie to, co siê sta³o.
- Podejrzewam, ¿e to bêdzie d³ugi wrzesieñ. – Rzek³ ten nieogolony, po czym obaj zostawili mnie samego.

Dzieñ... ach do diab³a straci³em rachubê.

Nie wiem, który dzisiaj i szczerze mówi±c coraz mniej mnie to obchodzi. Wa¿ne by³o dla mnie to, ¿e znów zacz±³em chodziæ. Rana jako tako siê zagoi³a i mog³em w koñcu oderwaæ siê od ³ó¿ka i zobaczyæ na w³asne oczy czym by³a Twierdza.
Rozmawia³em wiele razy z Andrzejem (to ten, który mi drzwi rozwali³) na temat ich kryjówki czy bazy jakby to nie nazwaæ. To miejsce by³o niesamowite. To jakby miasto w mie¶cie. Co prawda mo¿e te s³owa by³y pewnym skrótem my¶lowym, lecz fakt pozostawa³ taki, i¿ nie¼le siê tu urz±dzili. Pieni±dze nie mia³y ju¿ ¿adnego znaczenia dlatego wszystko by³o rozdysponowane sprawiedliwie na ile siê da³o. Ka¿dy wedle zas³ug, ale te¿ z zachowaniem umiaru. Nie by³o mowy o bogactwie, ale wszyscy mogli czuæ siê w miarê bezpieczni, oczywi¶cie tylko do momentu, gdy nie wychodzili poza „mury” Twierdzy.
- Wiesz, co znale¼li¶my, gdy przywêdrowali¶my tu w piêciu z Balic? – Pokiwa³em przecz±co g³ow± – Pustyniê. W okolicy nie by³o ¿ywego ducha. Nie to co teraz, Kainowcy pojawiaj± siê dos³ownie wszêdzie, czego zreszt± sam do¶wiadczy³e¶. Ale ja nie o tym chcia³em – szli¶my wzd³u¿ korytarza, który by³ jak ze snu. Czysty, schludny, ¿adnego gruzu czy py³u. By³ po prostu taki jak przed wojn±. Andrzej odchrz±kn±³ - Nasz kapitan... wpad³ na zaskakuj±cy pomys³. Wybrali¶my odpowiednie miejsce i zabarykadowali¶my siê w ¶rodku. Na krótsz± metê dawa³o to minimum bezpieczeñstwa, lecz nie o to przecie¿ chodzi³o. Wtedy przyszli inni. Przywêdrowali z pó³nocy, za zachodu. Ca³ymi rodzinami. Przygarnêli¶my ich pod nasz dach i tym samym stworzyli¶my namiastkê spo³eczno¶ci, która ¿y³aby na ograniczonej przestrzeni. Ka¿dy mia³ swoje zadanie i swoje obowi±zki. Zabarykadowali¶my wszystkie mo¿liwe drogi wyj¶cia. Utworzy³ siê bastion, którego murami by³y zewnêtrzne ¶ciany kamienic. Wysy³amy regularne patrole, aby pilnowa³y newralgicznych punktów, lecz uda³o nam siê stworzyæ co¶ co mo¿na nazwaæ osad±. By³e¶ w szpitalu, zapewne bêdziesz chcia³ jeszcze odwiedziæ inne miejsca jak spi¿arniê czy B³êkitn± Salê. – Popatrzy³em na niego pytaj±co, gdy skrêcili¶my przechodz±c przez rozleg³y pokój pe³ni±cy funkcjê magazynu – To takie formalne miejsce, gdzie mog± spotkaæ siê wszyscy mieszkañcy Twierdzy i wypowiedzieæ na jaki¶ temat. Co¶ jak sejm, z tym, ¿e tutaj decyzje podejmuj± ludzie, a nie komuni¶ci. – U¶miechn±³ siê.
- Wspomina³e¶ o tym, ¿e zabarykadowali¶cie siê tutaj. Wiêc sk±d czerpiecie ¿ywno¶æ, wodê? Nigdy nie opuszczacie Twierdzy? – Zapyta³em.
- Oczywi¶cie, ¿e tak. Jedzenie i woda s± tutaj powa¿nym problemem, lecz z pomoc± kilku mieszkañców, którzy maj± rodziny b±d¼ krewnych poza Krakowem i prowadz± teraz rolê, zaopatrujemy siê w niezbêdn± ¿ywno¶æ w zamian za inne us³ugi.
- Rodziny? Skoro tam maj± swoich krewnych, to czemu siê do nich nie wybior± tylko zostaj± tutaj?
- Zapytaj ich sam. – Andrzej spojrza³ na wyczyszczon± posadzkê w pokoju, który by³ aktualnie remontowany – S±dzê, ¿e tu znajduj± schronienie i bezpieczeñstwo. Wiedz±, ¿e w przypadku problemów mog± liczyæ na skuteczn± pomoc. Nie wiem, nie potrafiê tego inaczej wyja¶niæ. Fakt jest taki, ¿e mamy ponad sze¶ædziesiêciu mieszkañców. Ka¿dy ma jakie¶ umiejêtno¶ci, których potrzebujemy. Zreszt±... Potrzebujemy wszystkiego.
- Mówi³e¶ co¶ o kapitanie.
- Tak, to nasz przywódca. Wiele mu zawdziêczamy. By³ jednym z za³o¿ycieli Twierdzy. Bez niego by siê nie uda³o.
- Ale z tego co widzia³em nie jest wojskowym.
- By³... Zdezerterowa³ z armii, gdy zobaczy³ co siê ¶wiêci. Zebra³ grupê ochotników, po czym wykrad³ z wojskowego magazynu czê¶æ amunicji i kilka sztuk broni. Dziêki temu nie byli¶my bezbronni na samym pocz±tku.
- Ty te¿ jeste¶... by³e¶ wojskowym? – Zapyta³em.
- Nie. Ja mam zupe³nie inn± historiê. Ale nie ma o czym mówiæ. Zreszt±, dochodzimy w³a¶nie do skrzyd³a szpitalnego.

Który¶ tam... a cholera by wiedzia³a

Sprawno¶æ powraca³a powoli, lecz szczê¶cie mi tym razem sprzyja³o. Kula drasnê³a ¿o³±dek i o milimetry ominê³a wa¿niejsze naczynia. Dziêki szybkiej operacji doktor z Twierdzy usun±³ j±, odkazi³ i zaszy³ miejsce. Przynajmniej tyle siê dowiedzia³em. My¶li o domu ci±gle zaprz±ta³y mi g³owê, nie mog³em siê od nich uwolniæ. Wiedzia³em, ¿e siedzia³em w tym miejscu bardzo d³ugo. Mo¿e dwa miesi±ce lub trzy. Na zewn±trz by³o naprawdê zimno, lecz dziêki centralnemu ogrzewaniu czê¶æ szpitalna i kwatery by³ jako tako ogrzane. Obserwowa³em w milczeniu jak bia³y puch okrywa radioaktywny ¶wiat. W pewnym momencie nie wytrzyma³em. Lubiê towarzystwo innych ludzi, lecz za bardzo przyzwyczajam siê do swojej w³asno¶ci. Cierpiê, gdy nie wiem co dzieje siê z moim domem. Dla mnie kamienica przy Szewskiej to tak jak dla nich ca³a Twierdza. Byli tu bezpieczni. Ja za¶ dusi³em siê, gdy by³em w zamkniêciu.
Przy wyj¶ciu zaczepi³ mnie Andrzej i gdy dowiedzia³ siê o moich zamiarach westchn±³ ciê¿ko.
- Mia³em ciê zapytaæ ju¿ dawno, lecz ca³y czas waha³em siê.
- O co chodzi?
- Kapitan zleci³ mi przygotowanie ekspedycji. Nasze si³y s± skromne, dlatego nie mo¿emy uszczuplaæ ich kolejnymi ryzykownymi wypadami po dwie-trzy osoby. Dostali¶my wiadomo¶æ o tym, ¿e Banda Kaina za³o¿y³a posterunek w okolicach s±du apelacyjnego na Grzegórzkach. To ponoæ ich pierwsza baza tak blisko Starego Miasta. S±dzimy, ¿e zamierzaj± rozbudowaæ swoje pozycje na ca³ej szeroko¶ci od Pr±dnika Czerwonego po Wis³ê. Oddziel± tym samym Now± Hutê od centrum Krakowa i bêd± wtedy mieli nas jak na widelcu. Teraz nie mog± nam bezpo¶rednio zagroziæ, lecz gdyby nasze obawy siê sprawdzi³y, byliby¶my w ciê¿kiej sytuacji. A wszystko zaczê³oby siê od tego przyczó³ka. Dlatego nale¿y go zlikwidowaæ i wykonaæ kontruderzenie w najbardziej dotkliwy sposób. Kapitan wierzy w twoje umiejêtno¶ci.
- Jakie znowu umiejêtno¶ci? – Zirytowa³em siê – Wybacz szczero¶æ, ale ten plan jest szalony. Ja siê nie nadajê na ¿o³nierza. Przykro mi, ale moja odpowied¼ brzmi nie.
- Rozumiem. Spodziewa³em siê zreszt± tego. Nie nale¿ysz do naszej spo³eczno¶ci wiêc nie interesuj± ciê jej problemy. Ale musisz wiedzieæ, ¿e ta sprawa dotyczy ca³ego Krakowa.
- Zrozumia³em.
- Poczekaj jeszcze. We¼ to. – Wrêczy³ mi karabin szturmowy AKM z jakim¶ urz±dzeniem przyczepionym pod luf±. – To jeden z karabinków zarekwirowanych tym bandziorom, którzy ciê napadli. Nale¿y ci siê jaka¶ bonifikata za zlikwidowanie tego robactwa. Zainstalowa³em ci granatnik podlufowy, tu masz dwa pociski i magazynki. Bywaj i pamiêtaj, ¿e zawsze jeste¶ tu mile widziany.
Odchodzi³em z mieszanymi uczuciami. Nie czu³em siê ani na si³ach ani mentalnie aby broniæ czyjej¶ wolno¶ci i ¿ycia. Choæ czu³em ich strach to niewiele mog³em zrobiæ. Zdawa³em sobie sprawê, i¿ w przypadku trwa³ego za³o¿enia tego posterunku oraz kolejnych na linii Pr±dnik Czerwony – D±bie istnienie Twierdzy by³oby powa¿nie zagro¿one. Kainowcy skoncentrowaliby swoje bandy w jeden wielki oddzia³ i po prostu zajêliby Stare Miasto z marszu. Dlatego Kapitan i Andrzej boj± siê, chc± rozpaczliwie przeciwstawiæ siê rosn±cej sile swojego wroga, dla którego lito¶æ i mi³osierdzie to zupe³nie abstrakcyjne s³owa. Tylko w takich ma³ych podjazdach jak ten maj± szansê powodzenia.
Gdy dotar³em do swojego domu zauwa¿y³em ze zgroz±, ¿e drzwi by³y wy³amane. Podszed³em bli¿ej ze smutkiem przygl±daj±c siê zniszczonemu wej¶ciu. Taki widok móg³ oznaczaæ tylko jedno: mieszkanie zosta³o kompletnie ograbione i zdewastowane. Wszystko nad czym pracowa³em przepad³o bezpowrotnie. Wszed³em ostro¿nie do ¶rodka. Zachodzi³em w g³owê, czemu nie zadzia³a³ mój nowy system antyw³amaniowy. Wtedy go zauwa¿y³em. Mê¿czyzna le¿a³ twarz± do ziemi jakie¶ dwa kroki od wej¶cia. Za³adowa³em broñ i ostro¿nie podszed³em bli¿ej. Ku mojej rado¶ci zauwa¿y³em ³uskê od naboju my¶liwskiego. System zadzia³a³. Linka podczepiona do drzwi aktywowa³a moj± strzelbê w chwili, gdy napastnik z impetem wchodzi³ do mieszkania. Co¶ jednak by³o nie tak. Smród. Co prawda pod moimi nogami le¿a³ nieboszczyk, lecz... to by³o co¶ innego. Krew. Zapach krwi. Rozejrza³em siê po pustym pokoju, lecz wszystko by³o w najlepszym porz±dku. Poza... Odwróci³em trupa ods³aniaj±c sporej wielko¶ci ka³u¿ê krwi. Nie wysch³a, co wiêcej by³a jeszcze ciep³a, gdy dotkn±³em j± palcem. Obla³ mnie zimny pot. To zdarzy³o siê teraz. On zgin±³ na chwilê przed moim przyj¶ciem. Rozejrza³em siê uwa¿nie i wtedy moj± uwagê przyku³a pó³eczka na wysoko¶ci pasa, na której zamontowa³em strzelbê. No w³a¶nie. Pamiêtam, ¿e to zrobi³em. Strzelby jednak nie by³o. On nie by³ sam...
Nie zd±¿y³em zareagowaæ. Dwóch facetów dos³ownie zlecia³o ze schodów rzucaj±c siê na mnie niczym dzikie zwierzêta. Jeden zaj±³ siê modelowaniem mojej twarzy przy u¿yciu piê¶ci, a drugi zabra³ mi w tym czasie wszelk± posiadan± broñ. Rana na brzuchu bola³a niemi³osiernie, modli³em siê w duchu, aby znów nie doznaæ krwotoku. Pó¼niej po rytualnym skopaniu i obrzuceniu obelgami postawili mnie na kolanach. Z nosa ciek³a mi stru¿ka krwi, a lewej powieki nie mog³em nawet podnie¶æ. Bola³o mnie w okolicy prawej nerki, gdzie na d³u¿sz± chwilê zadomowi³ siê czubek buta jednego z tych oprychów. Chcia³em na nich splun±æ, lecz tylko jeszcze bardziej ufajda³em sobie twarz. Jeden z napastników wyj±³ jaki¶ zardzewia³y przedmiot z wygl±du przypominaj±cy maczetê. Zbli¿a³ siê powoli widocznie napawaj±c siê moim widokiem. Mrucza³ przy tym pod nosem: „Takie szczê¶cie nie zdarza siê czêsto. Stare Miasto rzeczywi¶cie obfituje w zwierzynê”. No ³adnie mnie podsumowa³, pomy¶la³em. Wtedy do pokoju wszed³ trzeci Kainowiec, a mój ¶wiat fikn±³ kozio³ka. Gdy siê ockn±³em widzia³em ju¿ tylko jej twarz.
- Klaudia? – Wymamrota³em – Ty... Co...
- Witaj Sylwu¶. – Mruknê³a czule – Co oni z tob± zrobili?
Moja dziewczyna przysunê³a siê bli¿ej delikatnie ocieraj±c moje rany zwil¿on± szmatk±. By³em w szoku, nie wiedzia³em co siê dzieje. To wszystko wydawa³o siê takie nierealne.
- Dlaczego? Powiedz mi dlaczego to zrobi³a¶? – Dopiero przy ostatnim s³owie dotar³o do mnie, ¿e mój g³os zniekszta³ca³ szloch. – Dlaczego na to przysta³a¶?
- Nie zrozumiesz. – Pokrêci³a g³ow± - Gdy w pierwszych tygodniach po bombardowaniu tu³a³am siê po mie¶cie, w którym mieszka³y jedynie duchy i konaj±ce z napromieniowania niedobitki wielkich armii zrozumia³am, ¿e d³ugo nie wytrzymam tu sama. Tak. Zrobi³am to, bo siê ba³am. Ba³am siê, ¿e nastêpn± ofiar± je¶li nie promieniowania to g³odu, choroby lub ulicznych bandziorów bêdê ja. By³am w totalnym szoku, mój ¶wiat siê zawali³. Spróbuj mnie zrozumieæ! A oni – kiwnê³a w stronê siedz±cych na murku po drugiej stronie ulicy Kainowców – Oni mnie przygarnêli, dali mi dach nad g³ow±, jedzenie, bezpieczeñstwo. Choæ nie zdawa³am sobie sprawy czego tak naprawdê chc±.
- A czego chcieli? – Dr±¿y³em temat choæ tak naprawdê zna³em ju¿ odpowied¼ na to pytanie.
Klaudia spu¶ci³a g³owê i odwróci³a siê w kierunku klatki schodowej. Ubrana by³a w dziwaczny strój. Ni to zwyk³e ubranie czy jaki¶ kostium, poszarpane, z dziurami i w dodatku brudne.
Zawrza³ we mnie gniew i choæ nie chcia³em daæ tego po sobie poznaæ, choæ nie chcia³em daæ im tej satysfakcji, w ¶rodku a¿ siê we mnie gotowa³o. Jak? Dlaczego? Dlaczego to zrobi³a? Ta gadka jest nic nie warta. Sterta k³amstw wymy¶lonych dawno temu, aby w razie spotkania siê wyt³umaczyæ. A mo¿e nie? Mo¿e to, co powiedzia³a by³o prawd±. Tragiczn±, smutn±, lecz prawdziw±?
- Szuka³em ciê. Ca³y czas. – Powiedzia³em przez zaci¶niête zêby – Nawet gdy mnie postrzelili na pocz±tku zimy, le¿±c na szpitalnym ³ó¿ku, nie przesta³em o tobie my¶leæ. O nas...
- Ja te¿ o tobie my¶la³am. Szuka³am bez przerwy, a¿ w koñcu u¶wiadomi³am sobie, ¿e to bezcelowe, ¿e zgin±³e¶, a twoje cia³o le¿y gdzie¶ pod zwa³ami gruzu. By³am przera¿ona. Spotyka³am okaleczonych ludzi – ofiary potê¿nego promieniowania. Byli... straszni. Przypominali bardziej ¿ywych nieboszczyków ni¿ ludzi.
- Los jednak by³ dla nas ³askawy i znów mogli¶my siê spotkaæ. – Kontynuowa³a po krótkiej chwili - Teraz nawet kolejna wojna atomowa nas nie rozdzieli. – Klaudia przysunê³a twarz, lecz odwróci³em wzrok. Krew wrza³a mi w ¿y³ach. By³em z³y na ni±, na siebie, ¿e siê nie zabi³em wcze¶niej, lub, ¿e zb³±kana kula tamtego Kainowca nie trafi³a w moje wci±¿ wierz±ce i maj±ce nadziejê serce. Teraz mia³em tylko marzenie by umrzeæ.
- Wyjed¼ ze mn±. Zostaw to wszystko i ucieknijmy st±d. Je¶li odpowiednio ich zmylimy uda nam siê dotrzeæ do Modlniczki przed zachodem s³oñca. S³ysza³am, ¿e jest tam obóz dla uchod¼ców. Tam spróbujemy...
- Nie idê. – Klaudia spojrza³a na mnie pytaj±co. Jak mog³a to zrobiæ? Odda³a siê im! Da³a swoje cia³o na pastwê tych plugawych ¶cierw, morderców, gwa³cicieli... i ona ¶mie nazywaæ to bezpieczeñstwem. Pokaza³em jej obr±czkê, któr± przez ca³y ten czas nosi³em na palcu. By³ to trochê nieformalny symbol naszego zwi±zku, bardziej pod ¿art podchodz±cy, lecz dobrze siê z tym czuli¶my. Zdj±³em j± i bez wiêkszych oporów cisn±³em w k±t. Obserwowa³em przy tym jak jej zrozpaczony wzrok pod±¿a ¶ladem owego „symbolu”. – Wybacz, lecz to nie jest twój dom i je¶li mo¿esz... – Wskaza³em d³oni± wywa¿one drzwi
- Ale... – Zauwa¿y³em pojawiaj±ce siê w k±cikach oczu maleñkie krople ³ez
- Przykro mi, ale marnujesz swój czas. – Podejrzewam, ¿e s³owa te by³y jak cios obuchem zadany w ty³ g³owy – Co wiêcej, uwa¿am, ¿e marnujesz mój czas, dlatego teraz siê po¿egnamy. Ostatni raz i na zawsze.
Klaudia popatrzy³a na mnie smutno. Cienka stru¿ka ³ez sp³ynê³a jej po policzku, po czym kapnê³a na zakurzon± pod³ogê tworz±c ciemn± plamkê. Patrzyli¶my sobie g³êboko w oczy. Nie chcia³em daæ jej tej satysfakcji i nie odwróci³em wzroku. Patrzy³em jak nie wytrzymuje i przeciera policzki. Patrzy³em jak siê odwraca i wychodzi, a za ni± te dwa goryle. Nie mog³em powstrzymaæ napadu ¿alu. Gdy tylko odeszli pad³em na kolana i gorzko zap³aka³em.

Twierdza... dzieñ, który mia³ nie nadej¶æ

W Twierdzy pojawi³em siê z samego rana. Nikt siê mnie nie spodziewa³, lecz zauwa¿y³em nieskrywan± rado¶æ z mojego powrotu. Trochê mnie to onie¶miela³o, lecz nie przywi±zywa³em do tego wiêkszej wagi. Mój ¶wiat siê zawali³. Có¿ gorszego mog³o mnie spotkaæ?
Andrzej siedzia³ w swoim pokoju na drugim piêtrze i majstrowa³ co¶ przy swojej broni. Gdy siê przywitali¶my nie próbowa³ nawet ukrywaæ zainteresowania moim przybyciem. Wypytywa³ o szczegó³y zdarzeñ, o których ja jednak nie chcia³em opowiadaæ. W koñcu poprzestali¶my na rozmowie na temat aktualnych wydarzeñ w Krakowie. Gdy pad³ temat wyprawy, bez wahania zg³osi³em swój udzia³. Andrzej uniós³ brwi ze zdumienia uwa¿nie siê we mnie wpatruj±c zupe³nie jakby zobaczy³ ducha.
- Co¶ nie tak? – Warkn±³em.
- Nie, sk±d. Wrêcz przeciwnie. Bardzo siê cieszê, ¿e z nami bêdziesz. Przyda siê kto¶ kto umie siê pos³ugiwaæ broni± automatyczn±.
Srutki tutki. Akurat umiem...
- Wiêc w czym problem? – Andrzej zamy¶li³ siê na moment.
- Zmieni³e¶ siê. Cokolwiek zdarzy³o siê tam – na Szewskiej musia³o wywrzeæ na tobie du¿y wp³yw.
- Pieprzenie – skwitowa³em ogólnie.
- W³a¶nie, ¿e nie. To widaæ w ka¿dym twoim ge¶cie i s³owie.
- Humanista siê znalaz³...
- Bez nerwów kolego. Nie chcia³em ciê czymkolwiek uraziæ. Lepiej chod¼my do doktora, on rzuci oko na twoje rany. Znów bêdzie cie musia³ posklejaæ. – Ostatnie s³owa wypowiedzia³ ju¿ lekkim tonem u¶miechaj±c siê szeroko.
- Mam jednak pro¶bê.
- Tak?
- To jest mój dziennik. – Wyj±³em z kieszeni ten stary notatnik, którego pilnowa³em bardziej ni¿ zapasów jedzenia. – W razie gdybym nie powróci³ z tej... wyprawy. Spalcie go. Nie zale¿y mi ju¿ na pamiêci o sobie. – Andrzej popatrzy³ na mnie spode ³ba wyra¼nie nie rozumiej±c, co mam na my¶li. Oddam wam go przed akcj±, gdy¿ chce dopisaæ ostatnie s³owa.
- Spokojnie, to nie jest misja samobójcza. Wszystko zosta³o ustalone góry...
Mówi³ dalej, lecz ja go ju¿ nie s³ucha³em. Chcia³em dopisaæ jeszcze kilka rzeczy, aby domkn±æ ca³± historiê i nawet je¶li nie bêdê ju¿ pó¼niej zapisywa³ stron w tym zeszycie, to chcia³bym zamkn±æ ten rozdzia³ w moim ¿yciu. I pu¶ciæ go z dymem...

[ta czê¶æ dziennika pisana by³a innym krojem]

Nazywam siê Feliks Paniewski, zaufany wspó³pracownik Andrzeja Koszyca, nauczyciel samoobrony w Twierdzy, ¿o³nierz Ludowego Wojska Polskiego.
Otrzyma³em ten oto dziennik od Andrzeja w celu zniszczenia go w wypadku pora¿ki akcji „Eliminacja”. Co¶ posz³o nie tak. Zawiód³ wywiad terenowy lub mieli¶my nieodpowiednie ¶rodki, aby zakoñczyæ operacjê. Ponie¶li¶my druzgoc±c± pora¿kê. To by³a zasadzka skierowana w³a¶nie przeciw nam. My natomiast perfekcyjnie dali¶my siê usidliæ bandzie rabusiów i morderców. Dziewiêcioro obywateli Twierdzy straci³o wtedy ¿ycie. Straszna by³a to dla nas wiadomo¶æ, lecz poprzysiêgli¶my srog± zemstê na Bandzie Kaina, choæ ju¿ ¿adne czyny i s³owa nie przywróc± ¿ycia naszym przyjacio³om. Nie wziêto jeñców, ani nie opatrzono rannych. Wszyscy zginêli na miejscu.
Znów kto¶ siê pomyli³. Bo cz³owiek jest tylko cz³owiekiem, mo¿e pope³niaæ b³êdy. Ludzk± rzecz± jest b³±dziæ. Lekcja w tym dla nas, aby¶my wyci±gnêli odpowiednie wnioski.
Ja natomiast nie uczyniê tego, czego ¿yczy³ sobie w³a¶ciciel tego dziennika, ¶wiêæ Panie nad jego dusz±. Pozna³em jego historiê i wiem teraz przez jakie piek³o przeszed³ Sylwester w ostatnich miesi±cach. Jego czyny nie zas³uguj± jednak na zapomnienie, lecz powinny ¶wiadczyæ ku przestrodze innym i pokazywaæ, w co zmieni³ siê ówczesny ¶wiat.

...

Dzieñ zapowiada siê deszczowo. To bardzo dobrze dla nas. Mamy piêciokrotnie mniej ludzi ni¿ oblegaj±cy Twierdzê Kainowcy. Nie wiem jak d³ugo wytrzymamy. Nasze zapasy ¿ywno¶ci topniej± w oczach. Zaczyna brakowaæ amunicji. Wszyscy s± przera¿eni. Napastnicy odciêli nam jedyn± drogê ucieczki i uwiêzili w tych murach. Lecz przysiêgam na wszystko w co wierzê. Nie poddamy siê i bêdziemy walczyæ do ostatniego ¿o³nierza.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl