Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
„Turniej Mistrzów”
Tamtego dnia Mistrz przyszed³ po mnie do mojego pokoju. Ca³y dzieñ szuka³ Drugiego, lecz nie móg³ go odnale¼æ i potrzebowa³ pomocy. Nie by³o ju¿ zbyt wiele czasu do roztrwonienia. Wszak nied³ugo mieli¶my wspólnie towarzyszyæ Mistrzowi w kolejnym niezwyk³ym dniu. Ale o tym pó¼niej.
Drugiego zastali¶my w ogrodzie. Przy stoliku. Pod parasolem. Niczym umêczony filozof spa³ w dziwacznej pozycji z g³ow± na ksi±¿ce. Mistrz popatrzy³ na niego z lito¶ciwym u¶mieszkiem, po czym zwróci³ siê do mnie;
- Ten to usn±³by nawet na po³amanym krze¶le. – wskaza³ na ¶pi±cego filozofa, z trudem powstrzymuj±c ¶miech. Mia³ wyj±tkowo dobry humor. Zwa¿ywszy na to, ¿e przed nim sta³o nie lada wyzwanie. Ale o tym pó¼niej.
St³amszonym ¶miechem zgodzi³em siê z jego s³owami. W tym czasie przybli¿y³ siê do Drugiego.
– Drugi! – ¿adnej reakcji. – Drugi! – krzykn±³ ponownie. Unios³a siê jedna powieka. Gdy oko dojrza³o twarz Mistrza, a mózg po³±czy³ j± z konkretn± osob± na efekt nie trzeba by³o d³ugo czekaæ. Drugi zerwa³ siê na równe nogi zahaczaj±c g³ow± o parasol.
- Witam Mistrzu – rozciera³ miejsce kontaktu g³owy z parasolem. - Jak mija dzieñ? – wyszczerzy³ zêby w g³upawym u¶miechu próbuj±c za³agodziæ sytuacjê, ale ¿e u¶miech mia³ okropny, na nic siê to zda³o.
Mistrz po³o¿y³ obydwie d³onie na swej drewnianej lasce. Przez chwilê postukiwa³ ni± w czubek swego sanda³a spogl±daj±c w niebo i pogwizduj±c jazzowo. W koñcu siê odezwa³.
- Wiesz Drugi, jako¶ tam leci. Jedni musz± pracowaæ. – spojrza³ na mnie. - By inni mogli odpoczywaæ. Roze¶mia³ siê, a my wraz z nim. Mia³ wyj±tkowo dobry humor.
Wzi±³ ka¿dego z nas pod ramiê i spyta³:
- Gotowi na swój pierwszy Turniej Mistrzów? – zadziwiaj±ce, i¿ mówi³ o tym ze stoickim spokojem.
Obaj przytaknêli¶my.
Turniej Mistrzów odbywa siê co piêæ lat. Najprawdopodobniej gdzie¶ na po³udniu Szwajcarii, ale nie wiadomo dok³adnie, gdy¿ ka¿dy z uczestników dowo¿ony jest na miejsce specjalna karet±. Ponadto przez ca³± drogê oczy przes³oniête ma przepask±. Uczestnicy przez dok³adnie dwadzie¶cia jeden dni, dwadzie¶cia jeden nocy, dwadzie¶cia jeden godzin, dwadzie¶cia jeden minut i piêtna¶cie sekund mieszkaj± w malowniczo po³o¿onym zamku. Zmagania odbywaj± siê w najró¿niejszych konkurencjach, tj.: spirytystyczne szachy, telepatyczne pojedynki na hipnozê, czytanie z ¿o³±dka kaszalota i wiele innych. Ostatniego dnia ma miejsce nie tyle konkurencja, co w³a¶ciwie pokaz. Ka¿dy uczestnik przedstawia swój unikatowy, oryginalny wynalazek. Ten dzieñ i ta impreza maj± decyduj±cy wp³yw na wyniki Turnieju. Mistrz wygrywa³ ju¿ piêæ razy z rzêdu i w tym roku mia³ zamiar pobiæ rekord sze¶ciu wygranych dawnego Mistrza Von Ubernauera.
Teraz Ubernauer zasiada³ w Radzie Mistrzów, czyli jury i by³ serdecznym przyjacielem naszego Mistrza. Najwiêkszym za¶ rywalem mia³ byæ, jak co roku, Fun Shui, który jako jedyny mia³ realne szanse na nawi±zanie z nim równorzêdnej walki. Emocji nie mog³o zabrakn±æ. W dodatku wraz z Drugim mieli¶my szansê, po raz pierwszy, zobaczyæ wszystko na w³asne oczy.
Czuli¶my wielka presjê. Mistrz nie móg³ siê skupiæ. Wzrokiem ci±gle zmienia³ punkt odniesienia. Gdy zmêczy³a go fili¿anka herbaty jego piwne oczy kierowa³y siê na nas, co tylko wzmaga³o rosn±cy niepokój i podniecenie.
Ledwie zd±¿yli¶my dopiæ wieczornego earl greya, a rozleg³ siê dzwonek do drzwi. Cisza.
- Mistrzu! To do Pana! – zabrzmia³ niebiañski g³os asystentki.
Mistrz zach³ysn±³ siê ostatkiem herbaty.
- Ju¿ idê. Niech poczeka! – odpar³ lekko podenerwowany. Jakby ta chwila nadesz³a znienacka. A przecie¿ oczekiwa³ jej od wielu miesiêcy. Niedbale narzuci³ p³aszcz i wyszed³ na korytarz. Wraz z drugim wyjrzeli¶my nie¶mia³o wychylaj±c g³owy z gabinetu.
W drzwiach sta³ ciemnoskóry goniec w eleganckim fraku. Wrêczy³ Mistrzowi zapieczêtowan± kopertê z symbolem smoka. Uk³oni³ siê nisko.
- Czekam – na jego twarzy nie by³o ¿adnych emocji. Jedynie wymuszony u¶miech.
Mistrz przyliza³ grzywkê i zacz±³ otwieraæ kopertê.
- Tak wiem – rêce trzês³y mu siê jak portki nastolatka na randce – piêtna¶cie minut. Wiem. Panowie, baga¿e! – krzykn±³ na nas.
Potykaj±c siê o w³asne nogi i zahaczaj±c o wszystkie dywany w domu pobiegli¶my z Drugim po baga¿e. Mistrz w tym czasie uda³ siê do swojego gabinetu. Medytowa³ i na³o¿y³ specjalny strój wymagany na Turnieju. Strój barwy z³otej (barwa ubieg³orocznego triumfatora) by³ hybryd± eleganckiego smokingu i sportowego dresu. Mistrz odszykowany i pe³en bojowego optymizmu pojawi³ siê na korytarzu. Aparycj± zrobi³ ol¶niewaj±ce wra¿enie na wszystkich obecnych. Asystentka pisnê³a w wysokiej tonacji, czarnoskóry goniec patrzy³ na Mistrza, niczym na bo¿yszcze. Z Drugim w miêdzyczasie za³adowali¶my baga¿e na powóz. Mistrz po¿egna³ siê z asystentk±. Wrêczy³ goñcowi prze³aman± kopertê. Czarnoskóry ch³opak odebrawszy potwierdzenie odebrania wiadomo¶ci uchyli³ drzwiczki karety. Za³o¿y³ wszystkim przepaski na oczy. Mistrz wsiad³ pierwszy, a my tu¿ za nim. Ruszyli¶my.
Mistrz wyci±gn±³ fajkê i zacz±³ rytmicznie pykaæ. Zapach waniliowego tytoniu wype³ni³ wnêtrze. Drugi wyj±³ ksi±¿kê filozoficzn±. Unios³em lekko opaskê, by dojrzeæ tytu³: „Dendrologia, a zachowania godowe samicy komara andaluzyjskiego”. Mia³ wszystkie klasyki filozofii elitarnej w wydaniu dla niewidomych. Jako, ¿e zna³ Braille’a nie mia³ problemów z wype³nieniem sobie czasu. Mistrz wyczu³, ¿e moja przepaska nie jest na swym miejscu i natychmiast zgani³ mnie zostawiaj±c drewniany zapach swojej laski na mojej rêce. Przes³oni³em oczy i zasn±³em. S±dz±c po charakterystycznym ujadaniu wilków obudzi³em siê, gdzie¶ w okolicach Transylwanii. Mistrz wci±¿ pyka³ fajkê, Drugi zasn±³ z rêk± na dwunastym rozdziale. Powóz gna³ na z³amanie karku po niezbyt równej, kamienistej drodze.
- Ju¿ nied³ugo – rzek³ Mistrz.
Jego zêby coraz mocniej wbija³y siê w ustnik fajki. Dym wype³nia³ powietrze z narastaj±c± czêstotliwo¶ci±. Nerwowo przebiera³em nogami. Mistrz poklepa³ mnie po ramieniu.
- Nie przejmuj siê. Bêdzie dobrze – pociesza³ mnie nadaremno. Po³o¿y³ d³oñ na mojej twarzy i po raz kolejny pogr±¿y³em siê we ¶nie.
Na miejscu obudzi³ mnie Drugi. Ods³oni³em oczy. Na szczê¶cie przybyli¶my pó¼nym wieczorem, co zmniejszy³o cierpienie ¼renic. Wy³adowali¶my baga¿e, a przed naszymi oczyma zarysowa³ siê zamek, bajeczny w swym kszta³cie i wygl±dzie. Wyjêty z innej epoki, zdobi³ wzgórze gêsto zalesionego szczytu. Najbardziej jednak zastanawia³o nas, jak dostali¶my siê na górê karet±, skoro w zasiêgu wzroku nie by³o ¶ladu ¿adnej drogi, która by tu prowadzi³a.
Wrota zamku rozwar³y trzaskiem kilkusetletnich zawiasów. Mistrz wita³ siê ze znajomymi, a my stali¶my u jego boku i k³aniali¶my siê nisko ka¿demu. Mimo ogólnej sympatii i mi³ych s³ów atmosfera by³a gêsta. Jak dowiedzieli¶my siê od Oktawiana Pióropusza kilku uczestników nie wytrzyma³o presji i dosz³o do wzajemnego obrzucania siê czarami i zaklêciami, co podczas Turnieju by³o zabronione.
Odpadli g³ównie pocz±tkuj±cy: Calvinius Romus, Eryk z Roztropii, ale tak¿e weterani, w tym ¿ywa legenda Hrobak z Silesii. Z jednej strony trochê to Mistrza zmartwi³o, zapowiada³o bowiem wyj±tkowo ostr± konkurencjê, z drugiej jednak konkurencja ta znacz±co siê ju¿ wykruszy³a.
Nazajutrz Turniej ruszy³ pe³n± par±. Prowadz±cy Charles Strassenburger wypu¶ci³ Sowê M±dro¶ci, co oznacza³o oficjaln± inauguracjê rozgrywek. Szare komórki uczestników dzia³a³y na granicy wytrzyma³o¶ci neuronów. Sporadyczne b³yskawice wydostaj±ce siê z uszu graczy nikogo nie dziwi³y. Mistrz szed³ jak burza. Wygrywa³ kolejne konkurencje: spirytystyczne szachy, telepatyczny pojedynek na hipnozê, wbijanie gwo¼dzi wzrokiem. Jednak Fun Shui ca³y czas by³ tu¿ za nim. W klasyfikacji generalnej zajmowa³ drugie miejsce. Wygrana w decyduj±cej „konkurencji wynalazków” da³aby mu ostateczne zwyciêstwo. Mistrz nie móg³ do tego dopu¶ciæ. Atmosfera by³a bliska temperatury wrzenia. Komentuj±cy zawody celtycki wró¿bita Daryll Starlingate raz po raz wpada³ w konwulsyjne spazmy o lekkim zabarwieniu erotycznym. Emocje siêga³y wierzcho³ków drzew, a przypuszczalnie mia³y jeszcze wzrosn±æ.
Ostatniego, dwudziestego pierwszego dnia Turnieju zacz±³ siê konkurs wynalazków. Rywalizacja by³a zaciêta i wielce wyrównana. Ka¿dy z uczestników zasiada³ na swoim stanowisku. Jako asystenci wraz z Drugim zajmowali¶my miejsce za plecami Mistrza, by pomagaæ mu w prezentacji. Wraz z Fun Shui nie odrywali od siebie oczu. U¶miechali siê jedynie na zasadzie niekontrolowanych tików.
- Zetrê mu z gêby ten mi³y u¶mieszek – wycedzi³ przez zêby nasz Mistrz. – Strze¿ siê! Bóg wyjecha³ dzisiaj w interesach. Zostali¶my tylko my – by³ gotów sprzedaæ serce æpunowi, byle tylko wygraæ.
Roland Lutoñski zaprezentowa³ swój wspania³y „Odejmator bólu”. Wygra³ nim za¶ciankowy konkurs w zachodniej Burgundii. Na pewno nie mo¿na by³o go lekcewa¿yæ. Mistrz zaprezentowa³ swój „Rower na ryby”, który wzbudzi³, trwaj±c± trzy kwadranse, owacjê na stoj±co. Jednak Fun Shui nie powiedzia³ dotychczas ostatniego s³owa. Zaszokowa³ wszystkich „Transcendentaln± ¿niwiark±”. Aplauz by³ nie mniejszy jak w przypadku naszego roweru. Charles Strassenburger og³osi³ przerwê. Rada Mistrzów uda³a siê na obrady. Daryll Starlingate poprosi³ uczestników, by udali siê do swoich pokoi. Odrywaj±c my¶li od Turnieju Mistrz po³o¿y³ siê na swym ³ó¿ku i medytowa³.
Wraz z Drugim próbowali¶my skupiæ siê na partyjce utylitarnego pokera, który nie da³ nam szczê¶cia, gdy¿ temat Turnieju wyp³yn±³ od razu.
- Jak my¶lisz? Mamy szansê? – Drugi najwyra¼niej obawia³ siê o wynik.
- ¯artujesz? – podziela³em jego obawy, ale chcia³em podbudowaæ morale zespo³u. Tak jak i Mistrz zdawa³em sobie sprawê z technologicznej doskona³o¶ci ¿niwiarki Funa. – Oczywi¶cie, ¿e wygramy. Nasz „Rower na ryby” jest bezkonkurencyjny.
- Skoro tak mówisz – Drugi przyj±³ moje s³owa jako prawdê objawion±.
- Tu nie ma co gadaæ. Wygramy bezdyskusyjnie! – zamkn±³em temat.
Rozleg³o siê pukanie do potê¿nych, dêbowych drzwi apartamentu. Drugi otworzy³. Goniec, tym razem o latynoskich rysach, zaprasza³ nas na dó³.
Zapad³ werdykt!
Pomogli¶my Mistrzowi na³o¿yæ smoking, po czym udali¶my siê na nasze stanowisko. Salê wype³nia³y szepty publiczno¶ci i harmider domys³ów. Charles Strassenburger, z mikrofonem w rêku, wyszed³ na ¶rodek sali. Bardziej od mikrofonu uwagê wszystkich absorbowa³a jednak wielka koperta z wynikami. Rada zajê³a swoje miejsca na lo¿y. Mistrz Von Ubernauera zajmowa³ w niej centralne miejsce. Spojrza³ na Mistrza. Wymienili siê kole¿eñskimi u¶miechami.
- Proszê o ciszê – apelowa³ Strassenburger.
Rozleg³ siê gong oznajmiaj±cy decyduj±cy moment. Jego mosiê¿ny d¼wiêk zasia³ grobow± ciszê na sali.
- Decyzj± szacownej Rady Mistrzów – kontynuowa³ prowadz±cy – trzecia nagroda w konkursie wynalazków pozostaje nierozstrzygniêta – rozleg³a siê konsternacja.
To mog³o oznaczaæ, i¿ Mistrz i Fun podziel± siê pierwszym miejscem. Choæ nie by³o to po my¶li Mistrza da³oby mu jednak rekord.
- Spokojnie. Proszê zachowaæ spokój. – Strassenburger traci³ kontrolê nad t³umem. - Drug± nagrodê, a zarazem Srebrn± Sowê Turnieju Mistrzów zdobywaj±, ex equo, mój serdeczny przyjaciel, Mistrz oraz Fun Shui!
Sala zamar³a. Burzliwa owacja przemieszana z konsternacj± zaczê³a nie¶mia³o przebijaæ siê przez ciszê. Te s³owa by³y jak kopniak w brzuch. Mistrz ukry³ twarz w d³oniach. Mnie zakrêci³o siê w g³owie, a potem w ¿o³±dku. Drugiemu brakowa³o rêkawów, by ocieraæ ³zy z policzków.
Jednak przegrali¶my. Mistrz odetchn±³ g³êboko, uniós³ g³owê. W drodze na podium u¶miecha³ siê, ale tak naprawdê chcia³ teraz dorwaæ Funa, Strassenburgera i Ubernauera, by siê z nimi rozprawiæ. Odebra³ nagrodê, wymieni³ siê u¶ciskami ze Strassenburgerem oraz Funem. Konferansjer wrêczy³ im medale i pami±tkowe dyplomy, po czym wielcy przegrani tej edycji zajêli swoje miejsca na podium.
Pozosta³a ju¿ tylko formalno¶æ w postaci wrêczenia Z³otej Sowy Rolandowi.
Strassenburger nabra³ w p³uca tyle powietrza, ile by³ stanie tam zmie¶ciæ i zacz±³ wydzieraæ siê do mikrofonu, który wkrótce by³ ca³y opluty.
- Pierwsze miejsce w konkurencji wynalazków jak i zwyciêstwo w Turnieju Mistrzów odniós³...Rooooland Luuuuutoñski i jego „Odejmator bólu”!
- Roooland Luuuuuuutoñski zwyciêzc±! – wtórowa³ mu w brazylijskim stylu Starlingate. – Awans z trzeciego na pierwsze miejsce! Roland wygrywa rzutem na ta¶mê! Proszê Pañstwa. Có¿ to by³ za Turniej! Nie mieli¶my takich emocji od czasów Emmerycha Wileñskiego, który to w 1878 wygra³ pierwsze miejsce swoim niezapomnianym „Szybkowarem jajecznym” – w tej chwili Starlingate nie zna³ granic ekstazy – a przypomnê Pañstwu, i¿ mia³ do odrobienia tylko jedn± pozycjê. Tym wiêksze brawa dla Mistrza Rolanda!
Te s³owa, prawie godzinne owacje i gratulacje dla zwyciêzcy niemal odebra³y Mistrzowi chêæ ¿ycia.
Droga powrotna by³a niezmiernie d³uga i niemi³osiernie milcz±ca. My¶li kot³owa³y siê w naszych g³owach. Mistrz wydawa³ siê ju¿ pogodzony z pora¿k±, choæ niedawno by³ gotów rzuciæ na wszystkich jak±¶ straszliw± kl±twê. Ja te¿ w miarê mo¿liwo¶ci upora³em siê z werdyktem Rady. Drugi by³ jednak m³ody i ¿ywio³owy.
- Jak to siê mog³o staæ? – siorba³ nosem po³ykaj±c ³zy.
Mistrz od³o¿y³ fajkê. Zdj±³ przepaskê z oczu, po czym wyj±³ z kieszeni kaszubskie cygaro, które zamierza³ zapaliæ po zwyciêstwie. Z³ama³ je i wyrzuci³ przez okno.
- To tylko ¿ycie, nie pomog± reklamacje i gêsto siane t³umaczenia. Cudowne barwy i uroki nale¿± jedynie do trywialnych, wra¿eñ wizualnych. Byæ mo¿e w³a¶nie turniej ten symbolizuje jedynie tak± iluzjê, g³êbsze marzenie? A czy¿ marzenia nie s± najpiêkniejsze, gdy s± niespe³nione?
Nic nie odpowiedzieli¶my. Na subiektywne pytania s± tylko subiektywne odpowiedzi, a takie rzadko kiedy bywaj± prawid³owe.
08.10. 2005
© 2005
http://www.pozawiatrem.ky...opic.php?t=2796
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfunlifepok.htw.pl