Inwazja i jesieñ na mo¶cie 

Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress

Spyta³a, czy po¿yczê jej p³aszcz? „Mo¿e byæ ortalionowy, oddam, jak nadejd± roztopy albo jesieni±, je¶li zapomnê i na ten czas zawieruszy siê w szafie” – powiedzia³a. Kobieta to kto¶, kto mówi ci aby¶ poszed³ do diab³a, a ty cieszysz siê na podró¿. Nie pomo¿e wiara w formalizm estetyczny biedronek. ¯yj± krócej, zwykle umieraj± po uderzeniu gazet± telewizyjn± rozsmarowane na szybie. W tych ostatnich chwilach widz± ulice, pomniki przykryte li¶æmi, kominy spowite w chmurach, drzewa przykucniête we mgle. Ich uczucia, niczym uczucia kobiety obce, nietkniête i têskne. Kiedy odchodz± kobiety, wraz z nimi odchodz± zapachy, smutki i analogie. Kufry oraz szafy milcz± zamkniête, zmys³y ¶pi± zabli¼nione. Podczas gdy one, ju¿ by³e, wszystkie piêkne i warte, patrz± pod S³oñce. A ja coraz bardziej miêdzy ich fizyczno¶ci±, któr± dzielê na dni. Masturbujê siê przy filmach Bergmana, zabijam klina tygrysem. Staram siê nie robiæ niczego na si³ê, tylko siêgam po wiêkszy m³otek. Kiedy ci siê wydaje, ¿e wszystko dzia³a dobrze, na pewno co¶ przeoczy³e¶. I tak te¿ by³o tym razem.
Jegomo¶æ wróci³ do domu. Le¿a³em bez wspomnieñ, dwudziesto-jedno letni na kanapie.
- Czy to by³a kawa czy to serce pêk³o? – rzuci³ od drzwi.
- Przecie¿ nie anomalia z mlekiem! – bebechy mi siê wywraca³y, pot rozpuszcza³ odzie¿ od skarpetek po koszulê.
- Wszystko ulega rozk³adowi w najmniej odpowiednim momencie – rzek³, a ja umiera³em na melodiê s³ów. - Hokej jest sportem dla bia³ych, koszykówka sportem dla czarnych. Golf dla bia³ych ubranych jak czarne cioty, lecz mi³o¶æ nikomu jeszcze nie pomog³a – zmierzy³ mnie od piêty do brwi, po czym kontynuowa³ w±tek. – Zszed³e¶ ju¿ ze swojego drzewa?
- Nigdy nie by³o moje – poda³em ripostê – zreszt± nie denerwuj mnie ju¿, bo cukier mi spadnie!
Zamy¶li³ siê szczerze. W±sy wchodzi³y mu do nosa, palec wskazuj±cy g³adzi³ baczki, nos dr¿a³, co w sumie wygl±da³o komicznie.
- Udamy siê do wujka Tobiasza.
- Lepiej nie. On nie cierpi, gdy zawraca mu siê g³owê b³ahymi pytaniami, pamiêtasz ostatni raz? – spojrza³em na niego zdecydowanie. – Poza tym to strasznie daleko.
- Dziwisz mu siê, skoro dzwonisz do niego ca³y dzieñ, a gdy przyje¿d¿asz pytasz siê, czy Kennedy s³odzi³ herbatê? – przyjaciel mia³ racjê, tamto pytanie by³o niefortunne, a teraz bez pomocy wujka daleko bym nie zaszed³. – Tym razem mo¿emy polecieæ samolotem, ¿eby by³o szybciej.
- Co to, to nie!
- Czemu? – widzia³em, jak siêga do kieszeni, by pomiêtosiæ jednorazowy cukier z naszego ostatniego lotu.
- Poniewa¿ zawsze i wszêdzie musisz siedzieæ w pierwszym rzêdzie. Podczas gdy wiadomo, i¿ s± tylko dwa powody ¿eby siedzieæ w ostatnim rzêdzie w samolocie; albo masz biegunkê, albo lubisz spotykaæ ludzi, którzy j± maj± – A ty, ani nie masz biegunki, ani nie lubisz spotykaæ ludzi!
- Ale móg³bym mieæ, w zasadzie od rana czujê siê jako¶ niewyra¼nie...
- Wykluczone! Lepiej id¼ siê pakowaæ. Mo¿e dotrzemy przed ¶witem – spuentowa³em rozmowê.

Kiedy ból sp³on±³ pola znów siê zazieleni³y. Kilka monet, tabliczka czekolady i m³odzieñczy hedonizm. W tych wszystkich miejscach, gdzie zamiast niej wilgoæ. Mia³em ochotê na jej spojrzenie i blask ksiê¿yca w pe³ni. Szk³o ujawnia siê w oczach, zdecydowanie jesiennych, oplecionych ró¿añcem przymrozków.
Zbli¿ali¶my siê do Siwego Pola. Powietrze by³o marne, wokó³ ³opiany i t³umaczenia Hegla. Dotarli¶my do stacji kolejowej. Okienka informacji nie wype³nia³a ¿adna twarz. Choæby piegowata, niezbyt urodziwa i niedopieszczona. Pod tablic± odjazdów sta³ facet w zielonym swetrze z przetartymi rêkawami. Na sztruksowych spodniach ja¶nia³y gwiazdozbiory plam, prawdopodobnie z mleka. By³ nasz± jedyn± nadziej±. Jegomo¶æ podszed³ otwarcie, lecz dyskretnie, aby go nie sp³oszyæ.
- Przepraszam...
- Nie ma za co, absolutnie siê nie gniewam – odpar³ mê¿czyzna.
- To dobrze, - Jegomo¶æ zdawa³ siê skonsternowany - chcia³em jednak spytaæ, czy wie pan, z którego peronu odje¿d¿a poci±g do Filandii?
- To zale¿y, jak± mamy teraz godzinê?
- 12.47 – uprzedzi³em przyjaciela.
- Cholera jasna! – wrzasn±³ nieznajomy, a jego spodnie podskoczy³y wraz z nim. – Nigdy nie by³o jeszcze punkt godziny, gdy o to spyta³em! – by³ dziwaczny. Sympatyczny, jednak nazbyt dziwaczny, nawet dla nas. – Przepraszam! Wasz poci±g odje¿d¿a z poddworca.
- S³ucham? – zasch³o mi w gardle ze zdziwienia.
- Nie mam czasu wam tego t³umaczyæ. Udajcie siê za tamt± makietê misia Yogi - wskaza³ palcem na postaæ wyciêt± z kartonu. – I pamiêtajcie... – zawiesi³ g³o¶ na atomach tlenku azotu z pobliskiej fabryki -...¶wiate³ko w tunelu! Nie! To reflektory nadje¿d¿aj±cego poci±gu. Pospieszcie siê!
Pobiegli¶my. Poddworzec by³ skurczony, mroczny, tajemniczy gêstnia³ lud¼mi ustawionymi w rzêdach plecami do siebie, spoconymi w ubikacjach, przeklinaj±cymi na walizkach. Stanêli¶my w kolejce. Oczywi¶cie druga okaza³a siê szybsza. W pewnej chwili czas na kupno biletów siê skoñczy³. Nie mogli¶my d³u¿ej czekaæ. Poci±g siê nie zatrzyma³, ledwie zwolni³, dlatego te¿ musieli¶my za nim goniæ. Jegomo¶æ szybko biega³, wiêc zdo³a³ wskoczyæ przez luft w ubikacji zabieraj±c mnie na plecach. Jad±c na gapê ca³± podró¿ przesiedzieli¶my w toalecie.
Maj±c trochê czasu wróci³em do dzieciñstwa. Dzieciñstwo, szczególnie chwile z ojcem zlecia³y w oka mgnieniu. Parkowanie auta na „naszym” miejscu, zakupy w osiedlowym sklepie, w makro, w leclercu, potem znowu w osiedlowym i w leclercu. Wtedy bywa³o ró¿nie. Ja by³em o ró¿nych porach dnia, nocy, w rozmaitych miejscach s±cz±c wódki, zazwyczaj alfabetycznie. Jednak zawsze by³em wobec niej, te listy zwykle prawdziwe, koloryzowane, niby mocne, niby o nas, bardziej dla mnie. Kiedy ze sob± rozmawiam przewa¿aj± dyskusje o tym, co we mnie oraz co ze mn±? Gdy piwonia delikatna usycha my parujemy. Nie zawsze pamiêtamy, o podlewaniu. Codzienno¶æ, niczym powid³a w s³oiku, piwo w brunatnej butelce. Konduktor og³asza co¶ przez radiowêze³. Jego g³o¶ równie dobrze móg³by byæ jazzem rozpuszczonym w szklance szkockiej. Granie ¶wierszczy przygasa, poci±g nabiera prêdko¶ci. Zmys³y wychwytuj± nierówno¶ci na torach. Parê s³ów rzuca siê pod pêdz±c± lokomotywê. W³a¶nie dzi¶. By unikn±æ pytañ wyskoczyli¶my z poci±gu kilkaset metrów przed stacj±. Poprzez pola kukurydzy ruszyli¶my do wujka Tobiasza.
- Mam nadziejê, ¿e zechce siê z nami rozmówiæ – rzek³em.
- Widzê, i¿ zaczynasz ju¿ æwiczyæ dykcjê z tej okazji – przyjaciel odpar³ sarkastycznie. – Mam nadziejê, ¿e bêdzie trze¼wy.
- Przestañ! On nie jest alkoholikiem!
- Jasne...wiêc...co? Miewa napady pó³surowych metafor? – roze¶mia³ siê cynicznie.
- To prawda. Rzyga, - obrona wujka przed takimi zarzutami nie mia³a sensu, ale zawsze wpêdza³em siê w takie logiczne pu³apki - przy czym rzyga bardzo metaforycznie. Czasami ledwie szkicowo.
- I jaki wniosek ci siê nasuwa w zwi±zku z tym?
- Wniosek to punkt, w którym nie masz ju¿ si³y dalej my¶leæ – odpar³em. – Jeszcze nie dotar³em do tego okresu w moim ¿yciu. Najpierw przyjdzie okres ¶wiadomego egoizmu i wyprzeda¿y dóbr osobistych innych osób.
- Tak? – powiedzia³ chropowato. – To ju¿ zapomnia³e¶, jak fundacja „Nie jeste¶ sam” kupi³a ci przyjació³?
- Nie zapomnia³em, bo wszyscy umarli po tygodniu, tylko ty siê osta³e¶!
- Fakt – przyzna³ niechêtnie. – Jestem strasznie leniwy.
Rozmowa rozmy³a odleg³o¶æ i wkrótce przybyli¶my pod dom wujka. Usytuowany by³ on poziomo, z czê¶ci± mieszkaln± na jednym piêtrze. Skromny i cichy w¶ród drzew, z których li¶cie spada³y, niczym deszcze. Zapukali¶my. Nikt nie odpowiada³. Ponowili¶my próbê. Z oddali dobieg³ niezrozumia³y krzyk, a raczej bulgot. Jegomo¶æ za¶mia³ siê potwornie, po czym autystycznie spojrza³ w niebo.
- Czemu zawsze siê ¶miejesz, gdy sprawy id± ¼le? – spyta³em podirytowany.
- My¶lê o facecie, na którego mo¿na zwaliæ winê.
- Pragmatyk siê znalaz³. Chod¼, zajdziemy od ogrodu.
- Przecie¿ dobrze wiesz, ¿e to jak przeszukiwanie pustej dyskietki – Jegomo¶æ by³ przeciwnikiem ruchu w chwilach, gdy nie musia³ korzystaæ z toalety. – Poza tym, od kiedy jeste¶ taki rozs±dny? – zawsze by³ podejrzliwy, lecz chwilami przesadza³.
- Ryba postêpuje rozs±dnie wtedy i tylko wtedy, gdy wszelkie inne mo¿liwo¶ci zosta³y ju¿ wyczerpane – odpar³em przeskakuj±c przez ¿ywop³ot.
- Jak to mawia³ mój dziadek; sztuczna inteligencja jest lepsza od naturalnej g³upoty –marudzi³, lecz w koñcu do³±czy³ do mnie i wspomóg³ nasze dzia³ania.
Balkon na ty³ach domu by³ otwarty. Zaprosili¶my siê do ¶rodka. Uchylone drzwi gabinetu wujka przepuszcza³y strumieñ ¶wiat³a wielko¶ci cytryny. Weszli¶my speszeni. Tobiasz Stulejko le¿a³ w gatkach na sofie. W lewej rêce trzyma³ whisky z lodem, na kolanach, niczym sêdziwy kot spoczywa³a roz³o¿ona gazeta, a na twarzy panowa³ posêpny nastrój. Rzuci³ na nas okiem, jakby ta wizyta by³a oczywista.

- Znowu wy dwaj – burkn±³, po czym wróci³ do kroniki towarzyskiej chrz±szczy.
- My w bardzo wa¿nej sprawie wujku – zni¿y³em ton g³osu, aby go udobruchaæ.
- Dobrze, oczywi¶cie, naturalnie zajmê siê wami – gazeta wyl±dowa³a na pod³odze. - Ale najpierw wyniki loterii. W³±czcie telewizor, kana³ pi±ty.
Jegomo¶æ znalaz³ pilota. Odbiornik zabrzêcza³. Ekran, pocz±tkowo spowity czerni± i architektur± pomieszczenia, zacz±³ zmieniaæ barwy; od czerni poprzez niewyra¼ne srebro, nastêpnie b³êkit, a¿ po w³a¶ciw± tonacjê. Prezenter, zapewne wielce za¿enowany swoja prac±, zapowiedzia³ uruchomienie maszyny losuj±cej. Wujek wygrzeba³ kupon, który s³u¿y³ jako zak³adka w „Koñcu drogi”.
- Czemu pan to ogl±da? – spyta³ Jegomo¶æ.
- Niemo¿liwe jest zbudowanie niezawodnego urz±dzenia – odpar³ Tobiasz - g³upcy s± zbyt pomys³owi. Jednak ta maszyna jeszcze nigdy siê nie zepsu³a. Albo dowiem siê dlaczego, albo wyjdzie na jaw, kto za tym stoi, lub te¿ bêdê naocznym ¶wiadkiem tego historycznego wydarzenia.
Pi³eczki w bêbnie przesta³y ekstatycznie podskakiwaæ i wyl±dowa³y w komorach przeznaczenia. Dostojny konferansjer, w ¶rednim wieku, rozpocz±³ odczyt zwyciêskich liczb. Wujek obojêtnym wzrokiem zapisuj±cym zdarzenia wyprane z emocji spogl±da³ na kupon.
- Dziesiêæ – wujek skin±³ g³ow±. - Siedemna¶cie – gest wujka siê powtórzy³. - Dwadzie¶cia cztery – zaczerpn±³ whisky. – Trzydzie¶ci trzy – podrapa³ siê po brodzie. – Piêæ – usta mu spierzch³y. – Czterdzie¶ci jeden – westchn±³ ciê¿ko, po czym cisn±³ kupon do kosza pe³nego losów z wcze¶niejszych losowañ.
- Znowu. Tak jest za ka¿dym razem - zwróci³ siê do nas zawiedziony. - Ta gra jest zbyt prosta! Od kilku tygodni ju¿ nawet nie patrzê na zakre¶lane liczby, dodatkowo obstawiam po zamkniêciu kolektury licz±c na to, i¿ nie zd±¿ê. Ale nic z tego, – opró¿ni³ szklankê krzywi±c siê w pijackim grymasie, który objawia siê powy¿ej czterdziestu procent zawarto¶ci alkoholu – ci±gle trafiam!
Jegomo¶æ chcia³ niespostrze¿enie wyci±gn±æ kupon z kosza, ale go powstrzyma³em.
- W ka¿dym razie, co was do mnie przywiod³o?
- No w³a¶nie. Tu jest problem – zainicjowa³ mój przyjaciel. - Kobieta...
- Czekaj, czekaj – przerwa³ mu Tobiasz. - Tam sta³a dziewczyna na balkonie, ona go ¶ci±gnê³a i opisa³a... – oznajmi³ w domy¶le.
- Zgadza siê, ale rozgryz³em wszelkie parabole oraz metafizykê – nie chcia³em denerwowaæ wujka, ani zabieraæ mu wiêcej czasu. – Chodzi raczej o sprawê bardziej ogóln±, jaki¶ uniwersalny paradygmat, który wujek móg³by mi poleciæ.
Stulejko rozpieczêtowa³ kolejn± butelkê whisky.
- W ka¿dej sytuacji znajdziesz jedn± osobê, która wie o co chodzi – kostki lodu wygrywa³y melodiê pod ciê¿arem nalewanej whisky. - Nale¿y j± natychmiast wyeliminowaæ. Niestety nie jestem t± osob±.
- W takim razie kto?
- Jest jedna osoba, która przychodzi mi do g³owy – wsta³, wyjrza³ przez okno, po czym opu¶ci³ rolety do samego koñca. – Jest pewien kierowca autobusu. Nazywa siê Feng-hsiung Hsu. On wam pomo¿e.
- Gdzie mo¿emy go znale¼æ? – Jegomo¶æ pali³ kolejnego papierosa, który niepewny spoczywa³ w jego palcach.
- Udacie siê na przystanek – na niewielkiej kartce zacz±³ rysowaæ ogóln± mapê – a nastêpnie poczekacie na autobus linii jedena¶cie.
- O której nadje¿d¿a? – mój przyjaciel panikowa³. – Czy aby zd±¿ymy?
Tobiasz roze¶mia³ siê serdecznie zachowuj±c przy tym z³owrog± atmosferê chwili.
- Na trzynastkê jeszcze nikt nie zd±¿y³! Kierowca zawsze spieszy siê do domu na schabowego i audycjê Zygmunta Chajzera. Ale musicie próbowaæ.
- No to piêknie – p³etwy mi opad³y.
- G³owa do góry! Jako¶ to bêdzie. A teraz zmykajcie – wsta³ wypraszaj±c nas z gabinetu – gram w krêgle z Kasparowem.

Na zewn±trz jesieñ na nas nie poczeka³a i rozpêta³a siê na dobre. Kapelusze ucieka³y z g³ów. Pamiêtam wiatr, który wygina³ ga³êzie, gdzie¶ go zapisa³em i teraz w my¶lach zapl±ta³y siê drgaj±ce li¶cie brzozy, szmer S³oñca w lewym rogu nieba. Zêby spróchnia³y, miê¶nie zwiotcza³y, rosa osiad³a na dziwnej skórze. Pogoda by³a z³a i z³a by³a administracja. Jêzyk suchy, wiêc modlitwy oklepane. Niedobre jedzenie, rozwodnione piwo i s³owa nieodpowiednie, by zdo³a³y opisaæ stan rzeczy. Pokój do wyga¶niêcia, przestrzeñ za oknem do zamieszkania, ³ó¿ko do pokochania i pantofle do ogrzania. Wspomnienia. Oddechem powiedziane jasno. Rzucone na szalê ziarnem zamiast kamieni. Jak intensywny deszcz, który wywróci³ kwiaty na werandzie. Jest przypomnieniem lub karykatur± widoku wedle innych. Zawsze mówi³em, ¿e w nim jest powietrze. Lecz teraz, gdy przychodzi czytam go, niczym instrukcjê sporz±dzania bukietów.
Niemniej pada³o, jak z cebra. ¦wiat³a nadje¿d¿aj±cych samochodów znik³y. Szanse na to, i¿ dostrze¿emy nieuchwytny autobus by³y zerowe. Zapalili¶my z przyjacielem po papierosie i czekali¶my bez nadziei w sercu. W pewnej chwili Jegomo¶æ poczu³, jak kto¶ uszczypn±³ go w udo. Odwróci³ siê z zamiarem zadania ¶miertelnego ciosu, kiedy zorientowa³ siê, i¿ domniemany napastnik ma nie wiêcej ni¿ sto piêædziesi±t centymetrów wzrostu. Posiada chiñskie rysy twarzy, krótkie czarne w³osy, a ubrany jest w przedziwny, niebieski szlafrok frotte.
- Mogliby¶cie mi pomóc – mówi³ p³ynnie, bez akcentu – moj± rikszê trzeba doci±¿yæ inaczej nie dam rady pojechaæ – wskaza³ na przedziwny pojazd, prawdopodobnie o w³a¶ciwo¶ciach jezdnych banana.
- Oczywi¶cie, nie ma problemu – odpar³ Jegomo¶æ. By³ pe³en entuzjazmu i wrêcz garn±³ siê do pomocy zupe³nie, jak nie on.
- Nie mamy na to czasu... – nie da³ mi okazji, bym dokoñczy³, tylko wskaza³ na niewielk± tabliczkê z boku kosmicznego wehiku³u. Nie mog³em uwierzyæ. By³a to tabliczka z numerem jedenastym. Szczê¶cie nam sprzyja³o.
Usiedli¶my na kanapie za kierowc±. Ma³y facecik ruszy³ pewnie i energicznie.
- Czego panowie szukacie w tak odludnym miejscu? – spyta³.
- Szukamy pewnego pytania, tylko jeszcze nie wiemy jakie to pytanie – niewinnie kontynuowa³em rozmowê.
- Wie pan mo¿e, która godzina? – Jegomo¶æ zacz±³ bez ogródek. Chcia³em go udusiæ, gdy¿ obawia³em siê, i¿ Chiñczyk siê we wszystkim zorientuje.
- Cz³owiek z jednym zegarkiem zawsze wie, która jest godzina. Cz³owiek z dwoma nigdy nie jest pewien.
- A kto do cholery nosi³by dwa zegarki? – podnios³em g³os w oburzeniu.
- To jest w³a¶nie pytanie! Najstarsze pytanie ¶wiata! Reszta to niedopowiedzenie, ledwie my¶lnik, przerzutnia, najczê¶ciej jednak wielokropek lub pauza.
Jegomo¶æ siêgn±³ do marynarki, po czym pewnie i donio¶le uniós³ rêkê, niczym cz³owiek przekonany, o swej racji, posiadaj±cy przewagê moraln±.
- Teraz wielu ludzi stosuje za du¿o wielokropków... – strzeli³. Trzy razy.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl