opowiadanie pierwsze 

Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress

Okolice dawnej wsi Krywe nad Sanem pewnej, listopadowej nocy zmro¿one by³y cisz±. Tak g³êboko, ¿e nawet wiatr nie mia³ chêci przeszkadzaæ. Rz±dzi³a ciemno¶æ. Martwica, zupe³nie jak w zapuszczonym grobie, którym wie¶ w³a¶ciwie by³a od dawna. Historia, jak ta d¿uma wytrzepa³a z niej ¿ywot. Pozosta³y jedynie porozrzucane resztki starej zabudowy. Lekk± kresk± tylko w trawie naszkicowane. Pó¼n± jesieni±, albo wczesn± wiosn± mo¿na je dostrzec. Zachaszczone inaczej wszystko, b±d¼ ¶niegiem zasypane po pas. W tych miejscach sta³y chy¿e (*1). W nich skrzy³a siê hirniacka bieda (*2). Surowa jak wschodnie zimy. Z kamienistej gleby ciê¿ko by³o co wy³uskaæ. Z kar³owatych sadów marny owoc choæby a trafia³ do miski. ¯aden czarnym krukom nie ostawa³. Ludzie byli bardzo pro¶ci. Swój czas liczyli w niebo patrz±c. Co niedzielê i w ¶wiêta tylko ze wzgórza grzmia³y dzwony wzywaj±c wszystkich do cerkwi. Niedu¿o potrzebowali, ale boso po twardej ziemi musieli chodziæ. Tej samej ziemi, w której chowali swych ojców. W której samym przeznaczone by³o im spocz±æ. No có¿...

Po latach dzwonnica stoi jeszcze na tym samym wzgórzu. Ju¿ bez swych dzwonów - dawno je szlak trafi³. Teraz jest tylko kruchym stosem kamieni. Przypomina majacz±c±, dziadowsk± twarz. Twarz nêdzarza z wydziobanymi oczami i wyrwanym jêzorem. Zupe³nie bez nadziei prosi o ³askê. Obok z tym samym marazmem sterczy oskubany szkielet cerkwi. W ¶rodku miast psalmów ¶wiszcz± teraz cienie nagich okien. Z sadów te¿ tylko strzêpy. Rok w rok zdychaj± bez sensu. Nawet kruki zapomnia³y. Tak jest dzisiaj w³a¶nie w bieszczadzkim Krywem. Zamiast ludzi drzewa rosn± dziko gdzie chc±. W pokaleczonych murach ¶wi±tynnych pró¿no szukaæ ju¿ ¶wiêto¶ci. San te¿ ucich³ przykryty robaczywym popio³em. We wsi s³ychaæ pustkê. Szaraw±, gêst± pustkê jak w domu, w którym kogo¶ zabito. Wszystko sparszywia³o.

Tak± wygaszon± dolinê z ka¿dych stron otaczaj± lasy. Bezkresne w swej istocie. W nich panosz± siê jeszcze ch³odne szepty sprzed lat. Obrzynaj±c Krywe od ¶wiata, tworz± inny - srogi i przesycony nieszczê¶ciem. Ciê¿kim jak o³owiany deszcz. Za dnia rzadko kiedy kto z dzisiejszych siê tam zapuszcza, a noc± nikt z ludzi. Tylko wilce i od czasu do czasu jaki duch zb³±kany. Oto za¶ historia jednego z nich. Anio³a, który tamtej, straszliwie cichej, listopadowej nocy zasn±æ nie móg³. W³a¶nie w tamtych, opustoszonych okolicach w bezsenno¶ci szlaja³ siê po ciemku. ¦wiat by³ wówczas wyj±tkowo nieprzyjazny. Zimny. Bezwietrzny. Mróz ci±³ wszystko, spokój jak w trupiarni. Ka¿dy stwór ¿ywy ju¿ dawno by³ w ukryciu. ¯aden li¶æ choæby drgn±æ nie mia³ ochoty. Tylko ten jeden anio³ szamota³ siê tak sam przez puszczê.

Wygl±da³ doprawdy jak niedo¿ywiony bachor - wychudzony, niski, w³osy przyd³ugie, rozczochrane, plecy krzywe...straszna miernota. Na wierzchu ciemny p³aszcz, a na bosych nogach poprzecierane buciory jakby psu z pyska wydarte. Skarpetek raczej nie by³o w zestawie.
Trz±s³ siê ca³y z zimna. Szed³ jednak dalej z rêkami w kieszeniach samemu nie wiedz±c pewnie gdzie i za czym. By³ ca³kowicie zatroskany. Musia³o byæ to co¶ wa¿nego, skoro nie móg³ spaæ. Najpewniej jednak to jakie¶ pierdo³y panoszy³y mu siê po ³bie. Zupe³nie jakby szuka³ dla siebie miejsca w tych zatraconych ciemno¶ciach, gdzie nawet ¶lepiec czu³by siê niepewnie. Z³owieszczy mrok przenikn±³ bowiem wszystko. Na wskro¶. Rozsia³ wszechobecn± otch³añ, w której zapomnia³ siê las. Anhiel wrzyna³ siê w ni± bez sprzeciwu(*3). Co krok o co¶ siê potyka³, w³azi³ w bajoro, albo obrywa³ badylem, sierota. Pozostawia³ za sob± jedynie marny szelest, który znika³ szybko w ciemno¶ci razem z ca³± reszt±. Prastare drzewa zdawa³y siê byæ jakby w ¶pi±czce. Ni jedno z nich nie szumia³o. Nie skrzypia³o. Wszystkie pogr±¿one w mro¼nej czerni stercza³y sztywne, skute sekretem. Powietrze wokó³ by³o zupe³nie nie to samo, inne ni¿ zazwyczaj. Ostre, ¿e ciê³o skórê i lekkie, ¿e a¿ bez zapachu. Czas te¿ zdawa³ siê sun±æ nie po swojemu. Mo¿e dla tego, ¿e wreszcie nikt go nie szuka³. W tak± noc ¿aden o zdrowych my¶lach nie zapuszcza³ by siê w las. Tylko ten jeden roztrzepaniec zmarzniêty na ko¶æ. Zapewne b³±ka³ by siê tak do siwego rana, gdyby co¶ w koñcu nie przyku³o jego uwagi. A jednak. W oddali, hen w ciemnicy przyuwa¿y³ ma³y, jasny punkt. Wygl±da³o to na ognisko. Dziwne. Komu prócz niego by trzeba by³o siedzieæ w takim lesie o tej porze? W tak± noc? Zaintrygowany znieruchomia³. Schowa³ siê za pierwsze lepsze krzaki (tak jakby niby mia³ go kto¶ zobaczyæ) i skupi³ oko na tej jednej bladej kropce. Nie zastanawia³ siê d³ugo - anio³y bywaj± dosyæ ciekawskie i w¶cibskie zarazem - postanowi³ pój¶æ i przyjrzeæ siê temu z bliska. Wzi±³ siê wiêc w gar¶æ i ruszy³ z trepa ze szczeniêcym zapa³em. Skrada³ siê po cichu, przechodz±c z wolna to z drzewa do drzewa. O dziwo tym razem o nic siê nie przewraca³. Musia³ byæ ostro¿ny. Nie wiedzia³ bowiem z kim móg³ mieæ do czynienia. Z cz³owiekiem, czy te¿ nie. Ludziom anhieli mog± byæ widoczni tylko wówczas, gdy sami wyra¿± tak± wolê. W przypadku innych istot takiej si³y nie maj±. Z niepewno¶ci wiêc ca³a ta maskarada.

Po d³u¿szej chwili jednak by³ ju¿ na miejscu. Zaiste - pali³o siê tam ognisko. Obok wyrastaj±cej z ziemi ska³y kto¶ rozbi³ sobie obóz. Ledwo ¿ywy p³omyk tylko nieznacznie o¶wietla³ rzeczywisto¶æ. Na poharatanej skalnej ¶cianie hipnotycznie kiwa³y siê cienie, które zdawa³y siê zapraszaæ tak uprzejmie, troskliwie. Z drugiej za¶ strony, jakby zakute w ³añcuch, ostrzega³y i przepêdza³y zarazem. Szczerze przera¿one... Z boku szele¶ci³o dogasaj±ce ju¿ palenisko. Nad nim trzyma³ stra¿ podstarza³y ¶wierk. Srogi olbrzym, pod¶wietlony tylko od spodu, sta³ zatracony w szkar³atnej zadumie. Razem, w ca³o¶ci miejsce to nie by³o warte zaufania za grosz. Zaraz pod drzewem by³ ma³y namiot. Starego typu. Otwarty i pusty. ¦wiat³o ogniska siêga³o jego przodu. Reszta ginê³a w czerni. Brakowa³o tylko gospodarza, którym musia³ byæ cz³owiek. Nie anio³, nie czart. Tego bynajmniej roztrzepaniec by³ pewien i nie musia³ siê ju¿ tak czaiæ. W pobli¿u nie by³o nic s³ychaæ, a namiot sta³ otwarty jakby tylko na chwilê. Postanowi³ wiêc anio³ zaczekaæ. Rozejrzawszy siê wokó³ przysiad³ pewnie na k³odzie przy ognisku.

Przybli¿y³ nogi. Wyci±gn±³ rêce, ¿eby wygarn±æ dla siebie resztki ciep³a. Zmarz³ bowiem, sierota, a drewno ju¿ dogorywa³o. By³y to ostatnie chwile, w których mo¿na by³o jeszcze siê ogrzaæ. Wpatrzony w p³omieñ zastanawia³ siê kim by³ mieszkaniec obozu. Sk±d siê wzi±³, dok±d poszed³. Zna³ wszak¿e te okolice doskonale. Nie s³ysza³ te¿ aby ktokolwiek kiedy¶ o tej porze roku pa³êta³ siê tak po nocach. Czy by³ to cz³owiek bez strachu? Mo¿e co¶ od tego silniejszego rzuci³o nim w las? Wiele takich pytañ szumia³o mu po czaszce. Wszelkie inne sprawy zepchn±³ w k±t. Ca³± ¶wiadomo¶æ skupi³ na czekaniu. Siedzia³ i czeka³ po prostu. Nerwowo, co chwilê rzuca³ w mrok gor±czkowe spojrzenia. Nie nale¿a³ niestety do cierpliwych. A szkoda, gdy¿ gospodarz jeszcze d³ugo nie wraca³, a czas p³yn±³ tylko sobie rozumianym tempem.

¯ycie poma³u zaczê³o ca³kiem opuszczaæ palenisko. Skrzypi±ce od ciep³ych pieszczot drewno milk³o. Tañcz±ce cienie blad³y. Umiera³y z wolna. W ciszy. Krótkie dot±d chwile ros³y staj±c siê wrêcz godzinami. Noc, tak przenikliwie ch³odna i mroczna noc zdawa³a siê nigdy nie skoñczyæ. Ciemno¶æ, zeszklona od mrozu, otacza³a obóz. Zacie¶nia³a siê wokó³. Tylko coraz s³absze ¶wiat³o ogniska przypomina³o z wysi³kiem, ¿e jest co¶kolwiek poza ni±. Sierocie by³o ju¿ cieplej i móg³ skuliæ siê trochê i rozlu¼niæ. Wci±¿ szpera³ w czerni za gospodarzem – pró¿no. Ani szelestu. Niecierpliwo¶æ poma³u wiêc zaczyna³a ustêpowaæ miejsca znudzeniu. Struga³ ci±gle w wyobra¼ni cz³owieka, którego wreszcie chcia³ zobaczyæ, ale wszystko to dalej i dalej od niego odbiega³o i nik³o w mrokach. Drobne dotychczas p³omienie skurczy³y siê w ¿ar i jasny ich blask opad³ na drewno pokrywaj±c je g³êboko mieni±cym siê pomarañczem. ¦wiat toczy³ siê ju¿ w jego rytm –wolniej. O wiele wolniej. G³owa anio³a, s³absza i ciê¿sza, coraz bardziej rwa³a go do ziemi. Oczy ju¿ nie z tak± dba³o¶ci± o szczegó³ wpatrywa³y siê w gasn±ce ciep³o, a wyblak³e my¶li pogubi³y swoje koñce i pocz±tki. To senno¶æ przysz³a do anhiela. Zostawiona gdzie¶ daleko odszuka³a go i w koñcu, zupe³nie bez swej woli, usn±³. Zastyg³ przygarbiony z czaszk± miêdzy ramionami staj±c siê nieruchom± czê¶ci± obozu jak ten g³az za nim, czy stary ¶wierk pogr±¿ony w wielkiej ciszy. ¦wiadomo¶æ doszczêtnie zsunê³a mu siê spod nóg. Tak nagle. Na spokojnych falach odp³yn±³ tratw± we mg³ê... Huk! Jaki¶ grzmot! Wyrwa³ go gwa³tem ze snu. ¦lepia rozwar³y siê szeroko. Grzbiet sprostowa³. Jakby kto w ryj uderzy³! Palenisko. Ogieñ ¿ar³ ¶wie¿e drewno. ¦wie¿e? Syczy i strzela! Gor±ce jêzory rzuca³y siê ku górze. Wko³o czarno. Wci±¿ noc. Mróz. G³owa w prawo – pusto. W lewo – jest! Wróci³. Wreszcie. Na k³odzie, przy ogniu grza³ siê gospodarz obozu. Cz³owiek oczywi¶cie. Patrzy³ w ¿ar. Nieruchomy. Anio³ przetar³ twarz. Nie wiedzia³ jak d³ugo spa³. To nie istotne. Wreszcie móg³ zaspokoiæ ciekawo¶æ. Wsta³ i swobodnie otrzepa³ p³aszcz. Bez obaw dwoma krokami podszed³ do cz³owieka. Wiedzia³, ¿e ten nie móg³ go przecie¿ widzieæ i uwa¿nie, jak pies przefiltrowa³ go zmys³ami. Du¿y, dobrze zbudowany mê¿czyzna w ciemnozielonej kurtce siedzia³ przygarbiony. Skamienia³y. Twarz mia³ obdrapan± ju¿ z m³odo¶ci. Nos lekko skrzywiony, usta obfite, kruczoczarne brwi - wschodni± twarz. Na wpó³ tylko o¶wietlon±. W ciemnych, szklanych oczach b³yszcza³y p³omienie. Zmartwiony? Zmêczony? Nie wiadomo. Jak pos±g. Pe³en sekretów. Potê¿ny mê¿czyzna. Anhiel przy nim w tym swoim p³aszczyku jak ¿ebrak czeka³ jakiego¶ ruchu. U¶miechu, gestu... Nic. Zupe³na cisza. Czeka³. Trwa³o to chwilê. Otoczy³ go wiêc wko³o i bada³ z ka¿dych stron. Mê¿czyzna zupe³nie jak wszystko tej nocy – nawet nie zadr¿a³. Rosn±ca ciekawo¶æ frustrowa³a anio³a. Nie móg³ poj±æ nieznajomego. By³ zafascynowany. Wertowa³ go jak ksi±¿kê o niemych stronach. Szybko przewraca³ kartkê za kartk±. Gwa³townie, w pop³ochu. Chcia³ ju¿, wreszcie wszystko o nim poznaæ, a tu ani wersu, ani s³owa. Pusto. Jakby z kamieniem rozmowa.

Niespokojny zacz±³ wiêc rozgl±daæ siê w poszukiwaniu prowokacji chyba, co by nim ruszyæ. Wymusiæ jaki¶ gest choæby. Przyuwa¿y³ niewielki, gruby badyl przy ¶wierku, zaraz za mê¿czyzn±. My¶la³ pewnie rzuciæ nim w noc, szelest zrobiæ, czy co¶? Trzeba przyznaæ, ¿e nieczêsto taki choleryk siê w¶ród anhieli trafia. Podszed³ wiêc z wolna i schyli³ siê do ziemi. Chcia³ ju¿ chwyciæ za patyk kiedy nagle gospodarz siê poruszy³. Anio³ sztywny. Wyczulonym okiem obserwowa³ teraz jego rêkê. Mê¿czyzna wyci±gn±³ ni± zza lewego trepa niedu¿y, po³yskuj±cy przedmiot. By³a to, a jak¿e, piersiówka. Od razu przyku³a ona uwagê chudziny. Wszyscy bowiem wiedz±, ¿e anio³owie to lubi± sobie czasem waln±æ, tote¿ patyk przesta³ byæ ju¿ istotny. My¶li jego skupi³y siê teraz wy³±cznie na tej srebrnej, powleczonej wytart± ju¿ skór± piersiówce. Wielk±, mêsk± rêk± ze spokojem gospodarz przybli¿y³ j± do swych ust. Szybkim ruchem przechyli³ g³owê do ty³u i pope³ni³ dwa spore ³yki. Wyprostowa³ siê i ponownie skamienia³ na g³az. Po chwili zwróci³ ciê¿kie od procentów powietrze, które a¿ zaskrzypia³o. Od³o¿y³ gorza³ê z powrotem. Nawet oczami nie mrugn±³. Anio³ tak¿e. Szachowa³ zapewne jak tu podwêdziæ trochê tej horilki (*4). Jak tu posmakowaæ teraz tych procentów s³odkich. Nabra³ na nie strasznej ochoty i natychmiast zmieni³ swoje priorytety pijak jeden. Tajemnica gospodarza straci³a ju¿ pierwszeñstwo. Istotna sta³a siê wy³±cznie jego piersiówka. Zupe³ny brak konsekwencji. Z wolna powróci³ wiêc na swoje poprzednie miejsce. Przysiad³ na k³odzie ostrz±c wzrok ku mê¿czy¼nie. Ogieñ ¿ywo trawi³ drewno. Bez po¶piechu. Jednak niepokorny wobec czasu anio³ z trudem utrzymywa³ sw± cierpliwo¶æ na smyczy. Wierci³ siê i co chwilê zerka³ za gorza³±. Tymczasem gospodarz zdawa³ siê byæ jego przeciwieñstwem – spokojem samym w sobie. W nocn± ciszê wmurowany patrzy³ w ogieñ i tylko p³omienie dawa³y wyraz ¿ycia w jego oczach. Ciemnych, wschodnich oczach pe³nych sekretów.

Anhiel ¶widrowa³ my¶lami sytuacjê. Obgryzaj±c pazury kombinowa³ we wszystkie strony. Nie chcia³ ot tak na bezczelnego wyrywaæ cz³owiekowi horilki. Przestraszy³ by go jeszcze, czy co. Nie w tym sens, wiêc co by tu zrobiæ ... Uspokoi³ siê, kiedy mê¿czyzna sam ponownie siêgn±³ po piersiówkê. Otworzy³ j± i waln± kolejne dwa spore ³yki ambrozji. Niezakrêcon± od³o¿y³ na miejsce, po czym wzi±³ g³êboki oddech. Powolnym, ale pe³nym swobody i majestatu ruchem podniós³ siê. Stan±³ przygarbiony nad ogniskiem. Poruszony anio³ z paluchami w gêbie wsta³ za nim. Przygl±da³ siê. Szuka³ pewnie sposobu by chwyciæ jako¶ cichaczem alkohol i czmychn±æ, skorzystaæ z chwili. Ju¿ mia³ siê za ni± rzucaæ, kiedy mê¿czyzna patrz±c prosto w p³omieñ rzek³ – Idê spaæ. Napij siê, je¶li chcesz.- Odwróci³ siê plecami i ciê¿kim krokiem wrzuci³ cia³o do namiotu zasun±wszy go od ¶rodka. Anio³ trup. Zblad³ na twarzy ju¿ ca³kiem. Jak to? Sk±d on? Przecie¿ to... No jak? Stercza³ w strachu skamienia³y. Czy uciekaæ? Kurwa, co jest? Nie trudno by³o us³yszeæ jego my¶li. Dopiero g³êbokie, w ka¿dym swoim calu mêskie, spokojne chrapanie wyrwa³o go z szoku. Cz³owiek zasn±³ w swym namiocie. Tak, cz³owiek z krwi i ko¶ci. Jak to wiêc mo¿liwe, ¿e wiedzia³ o tym bidaku? Nie mam pojêcia. W ka¿dym razie ten usiad³ a¿ z wra¿enie z powrotem na k³odzie.

G³o¶ne chrapanie wype³ni³o dotychczasow± nocn± pustkê. Sta³o siê wrêcz niezno¶ne i dokuczliwe. Nawet nied¼wied¼ by nie podszed³. Zszokowany anio³ ze zdumieniem rzuca³ spojrzeniami to w namiot, to w ognisko. P³omienie szarpa³y przytargane z lasu drewno. A¿ sycza³o od gor±ca. Jeden konar ostatnim tchnieniem wystrzeli³ nagle. Potê¿ny jêzor polecia³ ku górze i roz¶wietli³ wszystko w okó³. Co¶ b³ysnê³o na ziemi. No tak, piersiówka. Nie ma bata, teraz to tym bardziej anio³ musia³ sobie waln±æ. Siêgn±³ wiêc za ni± ³apczywie. K±tem oka zerkn±³ z powrotem na namiot. Nie by³ pewien, czy dobrze robi³, ale mêskie odg³osy senne jednak nie zdawa³y siê czego¶ tutaj zabraniaæ. Anhiel wiêc najpierw delikatnie, z dystansem poci±gn±³ nosem zawarto¶æ piersiówki. Woñ z jej ¶rodka wykrêci³a go we wszystkie wiatry. Po raz pierwszy siê u¶miechn±³. Wreszcie zadowolony, bez namys³u wla³ w siebie wódê. Do dna. Jeden ³yk, drugi, trzeci, czwarty... Pijus jeden wychla³ wszystko naraz! A¿ go zamroczy³o! Ciarki oblaz³y ca³e jego cia³o, a w oczy wst±pi³ nag³y, niepohamowany blask. Mocna musia³a byæ to horilka. Jego g³êboki, wynaturzony u¶miech wskazywa³ na to wyra¼nie. Rzuciwszy oczyma na zamkniêty namiot, zakrêci³ piersiówkê i po³o¿y³ j± z powrotem na ziemi. Ca³kiem opustoszon±.

Nied³ugo wiêc trzeba by³o czekaæ na efekt. Po chwili, kiedy tylko anio³ podniós³ dupê z k³ody, ¶wiat zacz±³ krêciæ siê prêdzej. Alkohol nim zaw³adn±³. Bardzo szybko, ale czegó¿ innego mo¿na by³o siê spodziewaæ? To¿ on taki wysuszony i kruchy. Wystarczy³by pewnie jeden mocniejszy podmuch oparów, ¿eby go ¶ci±æ. U¶miechniêty krzywo anhiel zaraz zapomnia³ o dziwach, jakich by³ ¶wiadkiem jeszcze chwilê temu. W ge¶cie podziêki sk³oni³ siê nisko ¶pi±cemu mê¿czy¼nie. Bardzo nisko - prawie siê przewróci³. Potem obróciwszy siê za siebie dosyæ chwiejnym krokiem ruszy³ w czerñ, z której przylaz³ na pocz±tku. Tym razem u¶miechniêty i radosny. Z jeszcze mniejsz± gracj± ni¿ przedtem potyka³ siê o wszystko co mu wpada³o pod nogi. Nic to jednak i szed³ dalej w g³±b mroku, ¶miej±c siê nocy bezczelnie w niewzruszon± twarz. Szybko znikn±³ w bezkresnej otch³ani listopadowych ciemno¶ci. Nie wiem, czy wróci³ ca³y do domu. Pewnie usn±³ gdzie pod jakim¶ drzewem, jak to pijaczysko w Bieszczadach. A o tym mê¿czy¼nie za¶, to ju¿ nigdy wiêcej nie s³ysza³em. ¦lad po nim znikn±³. Rozpu¶ci³ siê w czasie razem z t± jesienn± noc±, beznadziejnie zimn± i bezwietrzn±.

*:
1 - chy¿a - wschodnie okre¶lenie wiejskiej chaty.
2- hirniak - rusiñskie okre¶lenie górala z okolic Bieszczadów.
3- anhiel - z jêz. ukraiñskiego anio³.
4- horilka - z jêz. ukraiñskiego gorza³ka, wódka.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl