Utracjusz 

Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress

Dluzsze od poezji, wiem;-)
ale jest skonstruowane tak, aby nie trzeba bylo czytac wszystkiego, tylko wybrane rozdzialy
polecam jednak tak, jak jest ulozone

czekam na wszystkie opinie i przede wszystkim krytyke!

---

Witam pañstwa – zacz±³ grzecznie trzydziestoletni doktor psychologii. Przed nim na krzes³ach siedzia³a kolejna para. By³a to ju¿ trzecia terapia tego dnia. D³ugi dzieñ pracy, zwa¿ywszy na to, ¿e doktor Spencer nigdy nie musia³ narzekaæ na propozycje.
- Proszê siê odprê¿yæ. Takie sytuacje spotykaj± wszystkich. Szkoda, ¿e tajemnica lekarska nie pozwala mi mówiæ, kto tu jeszcze przed chwil± by³. Na pewno pocieszy³aby pañstwa ta informacje.
- Panie doktorze, gówno mnie obchodzi kto tu siedzia³ przed chwil±. – rzuci³ Edward – Przepraszam. Niech pan tego nie bierze do siebie. Nie czêsto zdarza mi siê byæ w takich sytuacjach. Poniewa¿ jest to moja ostatnia rozmowa z ¿on±… przepraszam… z by³± ¿on±, to zgodzi³em siê nawet na tego typu cuda.
Spencer tylko przytakn±³
- By³bym wdziêczny, gdyby¶my skoñczyli to najszybciej jak to mo¿liwe. – kontynuowa³ literat
- Najpierw siê zgadzasz, a potem nie chcesz mówiæ o tym, co mi zrobi³e¶? – popatrzy³a z wyrzutem Elen
- Jak s±dzisz, co powinienem zrobiæ? – zdziwi³ siê - Gdybym siê o tym dowiedzia³ pó¼niej, us³ysza³ z drugiej rêki. Chocia¿… to nic nie zmienia. Jeste¶ wstrz±¶niêta, ¿e zastaj±c nag± ¿onê z jakim¶ obcym mê¿czyzn± wyra¿am oburzenie?
- Nie kocha³e¶ mnie, by³e¶ osch³y. Teraz dziwisz siê, ¿e tak to siê skoñczy³o? Sam wepchn±³e¶ mnie w ramiona tego kobieciarza. Tyle wieczorów, spêdzonych samotnie, gdy ty poznawa³e¶ absolut, upijaj±c siê gdzie¶ dla sztuki. Wszyscy przyjaciele odsunêli siê od nas, poniewa¿ nie potrafi³e¶ utrzymaæ jêzyka za zêbami.
- Mo¿e to jeszcze ja wydawa³em te dzikie jêki, które s³ychaæ by³o a¿ na schodach!
- Jeste¶ obrzydliwy! – zaczê³a chlipaæ
- Dziêkujê za t± ma³± próbkê mo¿liwo¶ci. – powiedzia³ doktor podsuwaj±c Elen specjalnie na takie okazje przygotowane chusteczki – Proszê, s³uchajmy siê nawzajem. Wtedy bêdzie mo¿na wypowiedzieæ rzeczy, które dotychczas nie zosta³y powiedziane.
- Nie by³e¶ ¶wiêty, kokietowa³e¶ inne, wodzi³e¶ za nimi tym swoim rozmarzonym wzrokiem. – kontynuowa³a wyrzuty kobieta
- To jeszcze nie grzech – wci±³ siê Edward, przez co spotka³ karc±cy wzrok doktora
- Czu³am siê opuszczona, jakby¶ siê mn± nie interesowa³. Nigdy nie walczy³e¶ o nasz zwi±zek. Zawsze to ja musia³am siê staraæ. Czy ty kiedykolwiek o mnie dba³e¶? Owszem, zdarza³o siê. Przychodzi³e¶ z kwiatami, nosi³e¶ mnie na rêkach, by chwilê pó¼niej stwierdziæ, ¿e nie masz dla mnie czasu.
- Wracaj±c do zdrady… - nie potrafi³ siê powstrzymaæ
- Wracaj do niej, ile chcesz. To jest nasza ostatnia rozmowa, mo¿e wyci±gniesz z tego wszystkiego jakie¶ wnioski. ¯adna kobieta nie bêdzie chcia³a tak ¿yæ, ¿adna. Tylko ja by³am g³upia, aby ka¿dego razu, niezale¿nie kto by³ winny, b³agaæ ciê o powrót. Gardzi³e¶ mn±.
- Po prostu wiedzia³em, ¿e powinni¶my daæ sobie spokój. Za ka¿dym razem to mia³ byæ nasz koniec! Ale nie! Rzeczywi¶cie podziwia³em ten upór. Patrz±c na twoj± determinacjê zawsze prze³amywa³em siê, my¶l±c, ¿e teraz bêdzie ju¿ lepiej.
- Nie mog³o byæ bez twojej inicjatywy! Nigdy siê nie zaanga¿owa³e¶, nigdy! By³am twoj± zabawk±, przedmiotem. Ka¿da moja próba zwrócenia na siebie uwagi mia³a odwrotny efekt. Mizdrzy³e¶ siê do tych pseudoartystek, deliteratek, jakby¶ nie zna³ swojej warto¶ci!
Edward wbi³ wzrok w pod³ogê.
- Mówisz tak jakby¶my nie zaznali lepszych chwil. Sk±d w tobie tyle goryczy? By³o przecie¿ tyle piêknych lat.
- Na co s± piêkne chwile, gdy koniec ich tak gorzki. – odpowiedzia³a ³kaj±c
- Nie pozwalasz mi zostawiæ pewnych faktów, tylko i wy³±cznie dla siebie.
- Proszê kontynuowaæ, taka jest przecie¿ miêdzy pañstwem umowa. – wtr±ci³ siê Spencer
- Ty te¿ mia³a¶ s³abo¶æ do innych! – niespodziewanie wybuchn±³ Edward - Je¿eli ja wodzi³em wzrokiem za tymi wszystkimi „pseudoartystkami”, jak to nazywasz, to ty rzuca³a¶ siê wrêcz na swoich adoratorów! Z reszt± ³atwo teraz oceniæ, kto by³ w tym wy¶cigu krok dalej. Bêdê szczery. Zdarza³y siê chwile wspania³e. O tych nie zapomnê. Zazwyczaj by³a¶ jednak jak moi wielbiciele. Wszyscy kochaj±, gdy dzieje siê co¶ ciekawego. Nie mog± pogodziæ siê natomiast z szar± codzienno¶ci±. Zachowywa³a¶ siê jak mój wydawca, który miêdzy kolejnymi ksi±¿kami nawet nie wiedzia³ czy ¿yjê! Wystarczy³ zbli¿aj±cy siê termin druku, a kr±¿y³a¶ wokó³ mnie nieustannie, jak æma. Wtedy czu³em twoj± mi³o¶æ! Jakby by³a nagrod± za kolejne dzie³o. Nie na tym to chyba polega?
- Takie s± pañskie odczucia. Pani Elen, proszê powiedzieæ, co pani o tym s±dzi – nadzorowa³ Spencer
- Zawsze sta³am za tob±. Stara³am siê wspieraæ jak mog³am. Czy ty tego nie widzisz? Przez ostatnie lata ¿y³am tylko godzinami oczekiwania, miêdzy twoim wyj¶ciem z domu, a powrotem. Zawsze gotowa do pomocy. Zdarza³y siê chwile, w których nie mia³am si³y. To jest przecie¿ ludzkie, zwyczajne.
- Wszystko chcia³aby¶ wyt³umaczyæ t± magiczn± formu³±. – zaatakowa³ w uniesieniu - „Takie jest ¿ycie”. Nikt nie wie, jak ono wygl±da naprawdê, ale has³o dzia³a jak rozgrzeszenie. Czy to morderstwo, kradzie¿ czy chocia¿by zdrada mê¿a zawsze mo¿na tak stwierdziæ.
- Daruj mi ju¿ tych z³o¶liwo¶ci i z ³aski swojej skoñcz to, co mia³e¶ powiedzieæ – rzuci³a Elen, w czym popar³o j± kiwniêcie g³ow± psychologa.
- Chcesz wiedzieæ? Proszê! Zawsze wiedzia³em, ¿e gdy powinie mi siê noga bêdziesz pierwsz±, która ucieknie. Jak szczur z ton±cego okrêtu! Jeste¶ jak fortuna. Z tymi, co wygrywaj±. Jako¶ siê nie myli³em, prawda?
- Nie zniosê d³u¿ej tego. Ranisz mnie.
- Panie Svavorski, czy nie uwa¿a pan, ¿e to zbyt krytyczne spojrzenie? – stanowczo zacz±³ Spencer
- Jednak wiedz… - kontynuowa³a Elen, jakby nie us³ysza³a pytania doktora - Nawet, je¶li masz zamiar ze mnie kpiæ. Ja dalej bêdê ciê kochaæ. Wróæ i przepro¶, a jestem pewna, zapomnê o wszystkim, co z³e.
- Abym to ja musia³ przepraszaæ za twoj± zdradê... Dziêkuje za zapewnienie, mimo wszystko nie skorzystam. Nie mam zamiaru patrzyæ jak w oczach innych szukasz mojej mi³o¶ci. To ju¿ koniec. I tak za du¿o zosta³o powiedziane. Przepraszam, muszê wyj¶æ.
Spencer wyskoczy³ ze swojego fotela, jak oparzony. Niech go pan zostawi – razi³o go piorunem w pó³otwartych drzwiach – To nic nie da. – zap³aka³a Elen - Z jak± chêci± bym przeprosi³a rzucaj±c mu siê do kolan. Po³owa winy jest moja, wiem. Jednak sk±d mam wiedzieæ, ¿e nie powtórzy siê to co ostatnio. Nie potrafi³am tego wytrzymaæ. Nie rozumiem tylko, jakim prawem ci±gle czu³ siê niekochany. Co ka¿e mu uciekaæ, od jedynej, prawdziwej mi³o¶ci. Nigdzie nie znajdziesz podobnego. Nie wytrzyma³am. Jaka ty by³a¶ g³upia, Elen! Czym jest to, co tak pcha go do przodu. Te kilka zdañ, zapisanych w nim, których nawet on nie rozumie.
- Chce pani kontynuowaæ terapiê? Uwa¿am, ¿e na pewno pomo¿e ona w tej sytuacji.

----

Gwiazdy od kilku godzin mieni³y siê pe³nym blaskiem. W ca³ym domu pañstwa Svarovskich by³o ciemno. Panowa³a cisza. Jedynie ma³a stró¿ka ¶wiat³± przebija³a przez szparê w drzwiach salonowych. Edward zatopi³ siê w g³êbokim fotelu. Spokojnym spojrzeniem obserwowa³ ¿arz±ce siê drwa. Powoli podniós³ do ust szklankê wype³nion± bursztynowym p³ynem. Co ja bym bez ciebie zrobi³, drogi przyjacielu – powiedzia³, po czym wypi³ do dna.
Na drewnianym, zabytkowym stoliczku le¿a³o kilka gêsto zapisanych kartek. Nie by³o na nich ¿adnych skre¶leñ czy ¶ladów poprawek. Wszystko napisane jednym ci±giem tworzy³o harmonijn± ca³o¶æ. Nawet akapity roz³o¿one by³y w równomiernych odstêpach.
Pisarz podniós³ notatki na wysoko¶æ oczu, po czym cisn±³ je ze z³o¶ci± w stronê kominka. Nie pogniecione papiery polecia³y we wszystkich kierunkach. Kurwa – wyrzuci³ gniewnie - jednego nie potrafiê zrozumieæ. ¦wiata! To wina pi±tkowego wieczoru. Tyle osób chcia³oby byæ na moim miejscu, ¿yæ moim ¿ycie. Jednak nie wiedz±, co to znaczy byæ artyst±. Pewnie im siê wydaje, ¿e to droga us³ana ró¿ami! W³a¶nie widzê. Same rado¶ci!
Powoli podniós³ siê z fotela i przyj±³ pozê aktora greckiego teatru. Dumny i wyprostowany patrzy³ w stronê publiczno¶ci, która wype³nia³a wszystkie rzêdy siedzeñ. Zdj±³ maskê i rzuci³ j± na ziemiê. T³um zacz±³ falowaæ z oburzenia. Kto¶ krzykn±³ z samej góry. Podniós³ rêkê. Natychmiast zamilkli. Zrobi³ kilka kroków. Chcia³ widzieæ przera¿enie w ich oczach. Mia³ ¶wiadomo¶æ, ¿e to dopiero pocz±tek. Gdy by³ wystarczaj±co blisko, sk³oni³ siê delikatnie i zacz±³ z animuszem.
- W jakim celu pisaæ? W jakim celu tworzyæ? Nikt nie zrozumie, nikt nie da odpowiedzi. Czym jest ta wewnêtrzna si³a, która zmusza do dzia³ania. Dlaczego? Dlaczego ja! Skoro wszystko koñczy siê tak jak dzisiejszego wieczoru! – zachwia³ siê lecz nie przerywa³, cia³o nie mog³o odmówiæ mu pos³uszeñstwa, czeka³ na tê rolê ca³e ¿ycie - Musisz poradziæ sobie sam. Przyjació³ wielu, ale ¿aden nie da ci pomocnej d³oni. Gdy zabawiasz dowcipem, wdziêczni s± za zainteresowanie. Opowiedz im o jakiej¶ zgryzocie, a znikn± od razu! – krzykn±³ z wyrzutem - Z drugiej strony mo¿e to i lepiej. Najgorsi s± ci, którzy dziel± siê nieudolnymi rozwi±zaniami. – szepn±³ do siebie.
Wzi±³ g³êboki wdech. To by³ dopiero pocz±tek. Wiedzia³, ¿e teraz musi pokazaæ ca³y kunszt, talent, przez lata æwiczone umiejêtno¶ci - Historia kocha zwyciêzców. – rzek³ dumnie, by po chwili dodaæ z ironi± - Szkoda, ¿e wszyscy oni przegrali w³asne ¿ycie. O tym siê ju¿ nie mówi. Ludzie maj± swoich bohaterów, a oni posiadaj± tylko i wy³±cznie s³awê. Absurd. W sumie to piêkne z naszej strony! Ca³e ¿ycie szukamy nie w tym miejscu, w którym trzeba. Jakby nie powtarzano nam setki razy, i¿ nie têdy droga. Bardzo ludzkie. Co innego mia³o by ¶wiadczyæ o naszym cz³owieczeñstwie jak nie dramat. Tylko to ró¿ni nas od zwierz±t, ¿e potrafimy z przekonaniem zadawaæ sobie cierpienie – wycedzi³ i opad³ na fotel.
- Edward! Za stary jeste¶ na to. – powiedzia³ do siebie czule - Po prostu wypi³e¶ za du¿o. Lepiej zastanów siê, co nowego napiszesz. Pamiêtaj, ¿e zabra³e¶ ju¿ za to pieni±dze.
Wyci±gn±³ kilka czystych kartek i po³o¿y³ przed sob±.
„Absolut!” – machinalnie pobieg³o pióro po bia³ym papierze – „Któ¿ z nas nie szuka³ prawdy, obiektywnej, w pe³ni logicznej. Ile to ju¿ pokoleñ przekona³o siê, ¿e takiej nie ma. Powstaj± religie, teorie, utopie, a absolutu dalej nikt nie widzia³. Czym tak naprawdê ró¿nimy siê, my wielcy ¶wiata od zwyk³ych ¶miertelników?! Któ¿ wie, wed³ug jakiej zasady podzieliæ tych z salonów i z ulicy? Gdzie le¿y granica? Zaprawdê powiadam wam nie ma miêdzy lud¼mi ¿adnej ró¿nicy. Tylko my o tym wiemy, a ci g³upcy nie. Jakie to rodzi mo¿liwo¶ci! Tylko oni potrafi± zazdro¶ciæ, maj±c tyle samo.”
Oderwa³ d³oñ od pióra i g³owa opad³a mu ze zmêczenia na fotel. Patrzy³ bezwiednie, coraz bardziej mglistym wzrokiem. Przycisn±³ d³oñ do skroni i ujrza³ wszystko w najdrobniejszych szczegó³ach.
Centrum miasta. Wielki, kwadratowy gmach stoj±cy na ¶rodku placu. Schodkami w dó³. Ciemno¶æ. Na stole ma³a lampka daj±ce s³abe, ¿ó³te ¶wiat³o. Pokój spowity ciê¿kim dymem tytoniowym. Powoli otwieraj± siê drzwi. Wysoki mê¿czyzna bez po¶piechu przekrêca klucz w zamku, zamykaj±c za sob± s±siedni pokój. „Jeszcze nie da³ siê z³amaæ?” pada pytanie znad biurka. „Na razie nie. To tylko kwestia czasu. Jak zwykle” – odpowiada mê¿czyzna dok³adnie obmywaj±c d³onie z krwi. Rozpoczyna siê rozwa¿anie o prawdziwych warto¶ciach, poniewa¿ cz³owiek, który le¿y tu¿ za ¶cian± nie chce siê poddaæ. Mimo kolejnych dni, setek godzin przes³uchañ on dalej stawia opór. Na s³abo o¶wietlonym biurku pojawiaj± siê kolejne akta. Znajduje siê w nich ca³e jego ¿ycie. Rodzina, szko³a, praca, dos³ownie wszystko. Oni pal±c papierosy nie mog± zrozumieæ, dlaczego nie chce nic powiedzieæ. Wie, ¿e jest skazany na pora¿kê. Tego pojedynku nie mo¿na wygraæ.
- Piêkna historia. – zakrztusi³ siê ze ¶miechu - S± bohaterowie, warto¶ci, wiara… ludzie to kupi±. Tylko, po co? Czy tylko ja jeden mam ¶wiadomo¶æ, ¿e na tym ¶wiecie nie pomo¿e im ¿adna wspania³a historia? Zawsze musz± byæ nieszczê¶liwi… W pogoni za przyjemno¶ci±? Nie mo¿e byæ inaczej. Nie wiedz±, ¿e zwierzêce sukcesy warte s± najmniej… Jakby co¶ w ogóle mia³o tutaj jak±kolwiek warto¶æ. Ostatnie, co nam pozosta³o to wierzyæ. ¯e cz³owiek zawsze musi znale¼æ sobie jak±¶ religiê. Ju¿ w tym pocz±tkowym przymusie skazuje siê na wieczne potêpienie! – zasch³o mu w gardle, dola³ resztê whisky i wypi³ duszkiem –Za¶lepienie pozwala… nie pozwala mu zobaczyæ, ¿e to wszystko to jeden wielki chichot egzystencji, permanentny chichot – zaczê³y mu siê mieszaæ s³owa - Jeste¶my dzieæmi ska³, wodoru, cz±stek Wielkiego Wybuchu! Dum± rozpiera nasza… nas… rozpiera nasza ¶wiadomo¶æ! ¯e wyj±tkowa, wspania³a, jedyna w swoim rodzaju – przeci±ga³ powoli kolejne wyrazy - Nikt jednak nie widzi, i¿ tylko przeszkadza. Natura nasza… stworzy³a nas zwierzêtami, które nieustaj±co czuj± smak swojego poni¿enia. Ludzie natomiast kochaj± proste rozwi±zania. Chcieliby mieæ jedn± prawdê, najwy¿ej dziesiêæ przykazañ i vouile! Mo¿e w³a¶nie w tym jest ca³y czar! K³amstwo… to jedyny przywilej cz³owieczy, nie, lepiej bêdzie… cz³owieczy przywilej…. wobec wszystkich innych organizmów. Jakie to daje pocieszenie… - zdanie urwa³o siê w po³owie. Zwymiotowa³.

---

Pomimo wczesnej godziny, by³o ju¿ ciemno. Nieuchronnie zbli¿a siê zima. Wiêkszo¶æ li¶ci po¿ó³k³a i opad³a na polanê. W wykonanej z drzewa chacie ¶wieci³o siê ju¿ ¶wiat³o. Co jaki¶ czas kto¶ wypatrywa³ przez okno ostatnich refleksów s³oñca. Nadchodzi³y tygodnie pe³ne deszczu i szaro¶ci. Dni mia³y byæ coraz krótsze. Kuchnia dawa³a jednak zapomnieæ o pó¼nojesiennej szarudze. W¶ród wszêdzie porozrzucanych foremek do ciast, kolorowych naczyñ i trzech kubków gor±cej herbaty krêci³ siê kilkuletni ch³opiec.
Malec trzymaj±c d³onie na krawêdzi sto³u obserwowa³ parê gêstniej±c± nad przygotowywanym napojem. Z wielk± ostro¿no¶ci± z³apa³ za najwiêksze, porcelanowe uszko, po czym zrobi³ kilka kroków uwa¿nie wpatruj±c siê w faluj±c± powierzchniê herbaty.
- Idziesz ju¿?– dobieg³ go g³os z drugiego pokoju
Ch³opczyk nie odpowiedzia³. Dalej wpatrzony w kubek stawia³ krok za krokiem. Brn±³ przez pokój bez jednego nawet spojrzenia pod nogi. Ze zrêczno¶ci± min±³ roz³o¿one na ziemi futro i ma³y stoliczek na ksi±¿ki. Od tego momentu droga by³a ju¿ prosta. Szybszymi krokami doszed³ do fotelu ojca i stan±³ z dum±.
- Bardzo dziêkuje Edwardzie. Drugi kubek zanie¶ mamusi, a potem chod¼ tutaj, usi±dziesz sobie ze mn±.
Skin±³ g³ow± i natychmiast pobieg³ z powrotem do kuchni. Z³apa³ za uszko i z wiêksz± pewno¶ci± ruszy³ w przeciwnym kierunku do sypialni rodziców. Bez podnoszenia wzroku zapuka³ do drzwi, a nastêpnie uwiesi³ siê na klamce. Ta na pocz±tku nie chcia³a pu¶ciæ, jednak po krótkiej walce uleg³a.
- Dziêkuje. Dobrej nocy Edwardzie – powiedzia³a matka i poca³owa³a go w czo³o
Ch³opiec delikatnie zamkn±³ drzwi i rzuci³ siê pêdem do kuchni. Ledwo zd±¿y³ zatrzymaæ siê przy stole, z³apa³ swój kubeczek, aby dalej niemal biegiem skierowaæ siê w stronê salonu. Nala³ sobie niewiele ponad po³owê, przez co burz±ca siê herbata nigdy nie dosiêga³ krawêdzi.
- D³ugo kaza³e¶ na siebie czekaæ – powiedzia³ ojciec Edwarda. – Usi±d¼ ju¿ sobie i pos³uchaj. Jeste¶ du¿ym ch³opcem, dlatego stwierdzi³em, ¿e warto by¶my porozmawiali jak mê¿czyzna z mê¿czyzn±. W ¿yciu trzeba walczyæ. To nie jest tak jak ty masz od ma³ego. Widzisz, jeste¶ teraz na wakacjach, na ³onie przyrody. Mamy wszystko. Nie musisz siê niczym przejmowaæ. Nie wszyscy tak jednak ¿yj±! Obawiam siê, ¿e trochê ciê rozpu¶cili¶my, prawda cukiereczku? – zapyta³, a ma³y Edward pokrêci³ przecz±co g³ow±.
Salon by³ ca³kiem du¿ym pomieszczeniem. Z boku sta³ du¿y drewniany stó³, otoczony wysokimi, ciemnobr±zowymi krzes³ami. Przy ¶cianach umiejscowione by³y ogromne rega³y, od góry, do do³u wype³nione ksi±¿kami. Ró¿norodno¶æ ok³adek doprowadza³a do zawrotu g³owy. By³y ca³e rzêdy skórzanych, opas³ych tomów z wielkimi z³otymi literami. Zdarza³y siê pu³ki pe³ne kolorowych napisów i grzbietów. Najwiêcej by³o jednak postarza³ych wydawnictw, o charakterystycznych, bardzo delikatnych, p³owych obwolutach. Obok tej ca³ej wiedzy tajemnej, która kry³a siê na stronicach wszystkich zebranych w salonie dzie³, najwa¿niejsze miejsce zajmowa³ kominek. W jego stronê skierowane by³y du¿e skórzane fotele, które odgradza³y resztê pokoju od tej zamkniêtej, elitarnej strefy.
- Ca³kowicie ci siê nie dziwie, co mia³by¶ przecie¿ powiedzieæ. – za¶mia³ siê ojciec – Mam nadziejê, ¿e nie jeste¶ rozpuszczony. Mimo wszystko ¿yjesz w takiej piêknej mydlanej bañce. Wszystko mo¿e siê zmieniæ w jednej chwili, nie masz nawet o tym pojêcia. Miêdzy nami mówi±c, bo jeste¶ ju¿ przecie¿ du¿y, to wszystko oka¿e siê, gdy bêdziesz musia³ ciê¿ko pracowaæ. Bo w³a¶nie to jest najwa¿niejsze! Trzeba umieæ poradziæ sobie w ka¿dej sytuacji, niezale¿nie od wszystkiego. Kiedy by³em m³ody, w takim wieku jak ty, nasza matka chodzi³a zbieraæ do lasu jagody, aby¶my mieli co¶ dobrego do jedzenia. Musieli¶my jej wtedy pomagaæ, ¿eby by³o nam ³atwiej.
- Tato, to co ja mam w takim razie robiæ? – posmutnia³ Edward. – Mo¿e jak nar±bie drewna, to bêdzie dobrze?
- Nie rozpêdzaj siê tak – za¶mia³ siê ojciec znowu – Je¶li tak chcesz to jutro sprawdzimy czy potrafisz unie¶æ siekierê, co wcale nie jest tak± prost± spraw±. S±dzê, jednak ¿e powiniene¶ zacz±æ od czego¶ innego. Staraj siê zrobiæ codziennie kilka po¿ytecznych rzeczy. Posprz±taj po sobie foremki do ciasta, zabierz brudne sztuæce ze sto³u, albo… przynie¶ szybciej herbatê wieczorem!
- Po co to wszystko? – skrzywi³ siê delikatnie ch³opczyk
- Edwardzie, ty musisz byæ wielkim cz³owiekiem. Widzê, ¿e masz w sobie ogromne mo¿liwo¶ci. Powiniene¶ rozwijaæ w sobie te wszystkie talenty, które posiadasz od najm³odszych lat. Nie wiemy jeszcze, co bêdziesz robi³ w przysz³o¶ci. Nikt tego nie wie. O tym zdecydujesz ty sam. Musisz jednak staraæ siê tak jak mo¿esz najmocniej. Mo¿e zostaniesz pisarzem? Bycie pisarzem to wspania³a praca i obowi±zek! Mo¿esz zmieniaæ ludzkie ¿ycia, wystarczy, ¿e bêdziesz tego bardzo chcia³ i w³o¿ysz w to du¿o ciê¿kiej pracy. Je¶li stworzysz co¶ naprawdê piêknego… Ale oczywi¶cie nie musisz byæ pisarzem. Mo¿e chcesz jak tata byæ producentem? Czemu nie! ¦rubki zawsze s± potrzebne. Bez nich praktycznie nie mo¿na siê obej¶æ w codziennym ¿yciu. Wszystko zale¿y od ciebie! W³ó¿ tylko trochê zaanga¿owania.
- Dobrze tatusiu
- ¦wietnie. Wypi³e¶ ju¿ herbatkê? Czas i¶æ spaæ, choæ umyjemy z±bki. Je¶li nasun± ci siê jakie¶ pytania to jutro bêdziemy kontynuowaæ rozmowê, dobrze?

---

- Cholera jasna! Prosi³em ³y¿eczkê, nie widelczyk. Czy nie potrafi pani tego zrozumieæ? To jest takie trudne? – wykrzykiwa³ Edward – Nie po to ca³e ¿ycie ciê¿ko pracowa³em, abym nie móg³ na staro¶æ spokojnie zje¶æ deseru. Poproszê do mnie szefow±, natychmiast.
Kobieta wybieg³a z jego apartamentów zap³akana. Pisarz rozsiad³ siê wygodnie w fotelu i spojrza³ za okno. Jasne p³omienie s³oneczne wdziera³y siê do pokoju. Nie odrywaj±c wzroku od piêknego ogrodu wzi±³ do r±k kawa³ek ciasta.
- Bardzo smaczne. Uda³o mi siê ¿ycie. Bardzo mi³y koniec. Mogê odpoczywaæ. Nikt ju¿ mi nie przeszkadza.
Kilkana¶cie metrów dalej, trzaskaj±c drzwiami, do gabinetu w³a¶cicielki budynku wpad³a roztrzêsiona pielêgniarka.
- Proszê pani, ja wiem, ¿e du¿o mi p³acicie, ja wiem, ¿e z moim wykszta³ceniem nie mogê narzekaæ, jednak ja nie mam ju¿ na to wszystko si³y. Pan Svavorski ci±gle wzywa mnie do siebie i nigdy nie jest zadowolony. Ci±gle muszê wys³uchiwaæ, ¿e nie spe³niam obowi±zków, o których nigdy nie s³ysza³em. Wie pani jak siê staram, ale nie potrafiê…
- Annes, nie przejmuj siê. Proszê, masz tutaj chusteczki, a tam jest lusterko. Doprowad¼ siê do porz±dku, przecie¿ nie mogê ciê tak pu¶ciæ do domu. Jak ju¿ siê uspokoisz masz wolne, ja siê wszystkim zajmê.
Pani Dobson by³a rezolutn± staruszk±. Zawsze ubiera³a siê elegancko i dba³a o dobre maniery. Po studiach medycznych pracowa³a jako pediatra. Anga¿owa³a siê w swoj± pracê z przyjemno¶ci±. Zawsze s³u¿y³a pomoc±. Gdy kto¶ pilnie potrzebowa³ zmiany na nocnym dy¿urze nigdy nie odmawia³a. Zarobione pieni±dze zainwestowa³a w za³o¿enie swojego w³asnego gabinetu. Rodzice szybko pokochali pani± doktor. Mia³a wielu pacjentów, którzy najpierw przyprowadzani, potem doro¶li i za³o¿yli w³asne rodziny dalej korzystaj±c z us³ug „cioci Dobson”. Mia³a smyka³kê do biznesu. Z zarobionych funduszów stworzy³a piêkny, luksusowy o¶rodek dla emerytów. By³ on nie tylko pociech± dla osób starszych, które mia³y zapewnione godziw± opiekê dzieñ i noc, ale równie¿ ¼ród³em krociowych zysków.
- Poza tym moja droga Annes – rzek³a doktor Dobson – Svavorski nie jest w cale taki z³y, trzeba go tylko umiejêtnie podej¶æ. Do jutra!
Edward siedzia³ tymczasem w swoim ukochanym fotelu i dalej obserwowa³ przyrodê. Uj±³ w d³oñ, ksi±¿kê le¿±c± na stoliczku i wzi±³ pióro. By³a to „Prawdziwo¶æ”, za któr± otrzyma³ nagrodê Nobla. Otworzy³ pierwsz± stronê i zapisa³ „Dla Zofii”. D³ugo patrzy³ na stronê tytu³ow± i doda³ jeszcze „jedynej rozkoszy intelektualnej, jaka pozosta³o mi w kwiecie wieku”.
- Przepraszam mogê wej¶æ? – us³ysza³ zza drzwi Edward
- Ale¿ oczywi¶cie doktor Dobson, ile to ju¿ razy mówi³em, ¿e nie musi pani pytaæ – za¶mia³ siê – Bardzo mi³o mi pani± widzieæ. W³a¶nie mia³em ochotê na spacer. Nie odmówi mi pani przecie¿? Skoro ju¿ doktor tutaj przysz³a to ma pewnie krótk± chwilê.
- Z mi³± chêci± panie Edwardzie
Ogród by³ specjalnie przygotowany. Nie pierwszej m³odo¶ci spacerowicze mogli w nim spokojnie odpocz±æ, a w razie wypadku bez problemu wezwaæ personel o¶rodka. Pani doktor ujê³a Edwarda za ramiê, ten wyprostowa³ siê jak za m³odu i ruszyli dró¿k± wzd³u¿ tui.
- Smakowa³o panu ciasto? – stara³a siê wybadaæ grunt pani doktor
- Jak zwykle. Musze przyznaæ, ¿e by³o genialne. Miêdzy nami powiem, ¿e bardzo obawiam siê tej waszej kuchni.
- Dlaczego!
- Jest zbyt smaczna. Zawsze stara³em siê trzymaæ formê i muszê to zaznaczyæ, prezentowaæ nienagannie. Ju¿ nied³ugo nie bêdê móg³ siê zmie¶ciæ w swoje spodnie – za¶mia³ siê noblista.
- Bardzo siê cieszê. Mam jednak pewne pytanie. S³ysza³am ju¿ pewne opinie, ale chcia³abym poradziæ siê pana. Jak ocenia nasz kochany laureat nagrody Nobla pracê pani Annes?
- Annes? To jest ta, która dzisiaj u mnie by³a, prawda? Z³ota kobieta. Mo¿e pozwoli³bym sobie powiedzieæ, ¿e nie wykszta³cona, ale ma serce na d³oni. Czasami pope³nia drobne b³êdy, jak ka¿dy na pocz±tku, mimo to uwa¿am, ¿e jest wspania³a. Mam nadziejê, i¿ takie opinie s³ysza³a pani wcze¶niej? – zapyta³ Edward
- Rzeczywi¶cie by³y podobne. Nie tak dok³adne, ale czego innego mo¿na siê spodziewaæ przecie¿ po tak do¶wiadczonym literacie. – popatrzy³a mu g³êboko w oczy
- Ja natomiast muszê wyznaæ, ¿e uwielbiam spacery z pani± doktor. Czas p³ynie od razu jako¶ szybciej. Nawet ¿onkile bardziej siê otwieraj±, widzi pani tego tu?
- Ju¿ niech pan nie przesadza. Swoj± drog± dawno nie mia³ pan ¿adnej wizyty.
- Rzeczywi¶cie. Nie ubolewam jednak nad tym, tylko przeszkadzali. Te przyjazdy to i tak tylko pro forma. Wydaje mi siê, ¿e cenniejsi s± ci, którzy wysy³aj± listy. W tych czasach napisaæ kilka s³ów na papierze to chyba rzec najciê¿sza. Wsi±¶æ w samochód, có¿ to za problem. Listu pisanego nie mo¿na zrobiæ od tak. Trzeba go zaplanowaæ, poprawiæ, przepisaæ. Drukowanych nawet nie czytam. Dlaczego mia³bym mêczyæ siê nad zlepkiem jaki¶ nieokie³znanych my¶li, które kto¶, nie bójmy siê tego powiedzieæ, wyrzyga³ na papier. Przepraszam pani± za tak± dosadno¶æ, lecz to jest prawda. – zakaszla³ i przystan±³, aby wzi±æ kilka g³êbszych oddechów.
- Przepraszam pani± bardzo, to przez ten tytoñ, nigdy nie mog³em rzuciæ. Ale nie ¿a³uje – kontynuowa³ bez spojrzenia na swoj± towarzyszkê – S± rzeczy w ¿yciu, które trzeba zrobiæ i palenie w³a¶nie do takich siê zalicza. Zawsze podoba³a mi siê kultura palenia. Jest chyba co¶ takiego w naszej pod¶wiadomo¶ci. Zadymione pomieszczenia. Unosz±cy siê w powietrzu charakterystyczny, mocny zapach. Nie mówiê tu o jaki¶ tanich pó³produktach. Prawdziwe, rêcznie wyrabiane cygara maj± swoj± duszê. Poza tym wieszcz, natchniony twórca bez swojego atrybutu nie móg³by istnieæ.
- Rzeczywi¶cie, tylko czy nie zbyt wiele osób afiszuje siê z tym symbolem?
- Ludzie potrafi± zepsuæ wszystko. Nawet najpiêkniejsze gesty pozbawiaj± znaczenia. Wierzê jednak w magiczn± si³ê ukryt± w ka¿dym z nich. To trochê tak jak ze s³owami. Wszyscy ich u¿ywamy, ale tylko nieliczni, powiedzia³bym wybrani potrafi± robiæ to ze smakiem. Takich ludzie chce siê s³uchaæ. Zazwyczaj opowiadaj± oni wspania³e historie, pe³ne zaanga¿owania i pasji. Przepraszam, pozwoli pani zapytaæ, czy nie jestem zbyt monotonny?
- Panie Edwardzie, jak¿e ¶mie pan tak my¶leæ. Uwielbiam pañskie opowie¶ci.

---

Edward siedzia³ ju¿ w samolocie. Nerwowo bêbni³ palcami o porêcz fotela. Przesta³ dopiero, gdy samolot uniós³ siê w powietrzu. Mia³ przed sob± teraz kilka godzin b³ogiego odpoczynku. Szybko wyj±³ ma³y zeszycik i zacz±³ notowaæ.
„Podró¿e. To jest co¶, co kocham. Nagle odrywasz siê od wszystkiego, co codzienne. Z domu, codzienno¶ci, szarego kieratu. W jednej chwili wyrywasz siê jak za dotkniêciem czaruj±cej ró¿d¿ki. Zamiast pojechaæ do siebie, zakrêcasz tylko na skrzy¿owaniu, a tam czeka na ciebie samolot. Ju¿ po kilkudziesiêciu minutach mo¿esz byæ daleko od swoich problemów. To ma³o powiedziane. Od wszystkiego, co spiêtrzy³o siê przez tyle czasu i czeka na rozwi±zanie. Czy jest to forma jakiej¶ ucieczki? Do rozwa¿enia: podró¿ jako pora¿ka. Wydaje mi siê, i¿ nie. Zawsze wracam z powrotem, aby dalej walczyæ. Wszystkie rzeczy, które zostawi³em pozostaj± dalej na swoim miejscu. Nikt nie zajmie siê nimi za mnie.”
Wyci±gn±³ wygodnie nogi. Ci±gle siê wznosili. W oddali porusza³y siê ma³e, plastikowe samochodziki. Wi³y siê jak w ukropie na ma³ych, czarnych wst±¿eczkach dróg. Najpiêkniejsze by³y jednak chmury rzucaj±ce cieñ na ca³e dzielnice. Oni tego nie widz±, trudno zaobserwowaæ tak± banaln± sprawê stawiaj±c swoje odczuwanie w centralnym miejscu wszech¶wiata – powiedzia³ do siebie.
- Przepraszam pana bardzo, móg³bym prosiæ o podpisanie? Nazywam siê Jack – powiedzia³ m³ody biznesmen siedz±cy obok
- W³a¶ciwie chcia³em od tego uciec… Nie wiem czy powinienem siê na to zgodziæ – Edward wyci±gn±³ d³oñ w stronê mê¿czyzny – Niech to… Ostatni raz. Jadê odpocz±æ, nikt nie bêdzie mnie przez kilka miesiêcy o co¶ takiego prosi³. Przynajmniej tak± mam nadziejê.
Wzi±³ ksi±¿kê od mê¿czyzny i wykaligrafowa³ dok³adnie „wierno¶ci symbolom – Jackowi”.
- Proszê bardzo.
- Mogê zadaæ jeszcze jedno pytanie? Bardzo interesuje mnie pañska twórczo¶æ, jestem na bie¿±co z ka¿d± ksi±¿k± – u¶miechn±³ siê poufale – staram siê szukaæ…
- W sprawie przemy¶leñ i interpretacji nie jestem…
- W stanie pomóc, bo nigdy pan tego nie robi, wiem. Chcia³em zapytaæ o co¶ ca³kowicie innego. Jak zbiera pan si³y, aby oderwaæ siê od przyziemnych spraw i tworzyæ co¶, co wed³ug mnie jest ponadczasowe?
- Mozoln±, ciê¿k± prac±. Jednak, je¿eli zostawi³bym pana tylko z tak± odpowiedzia³, pan nie by³by usatysfakcjonowany, a ja wiedzia³bym, ¿e sk³ama³em. To nie jest tak, i¿ miêdzy obiadem, a podwieczorkiem mo¿na usi±¶æ i wyrzuciæ z siebie, tak ca³kowicie przypadkiem, my¶l ¿ycia. Przeczyta³em kiedy¶, ¿e pewien, nawet ca³kiem poczytny cz³owiek, „wypró¿nia siê z pomys³ów”. Tworz±c dziêki temu bardzo interesuj±ce dzie³a. Wie pan, co ja na to? Gówno prawda. Mo¿e osi±gn±³ pewn± sprzeda¿, nie przeczê, ale tak leczy siê jedynie w³asne problemy. Wszyscy chcieliby mówiæ o k³opotach. Najlepiej jeszcze, aby zwracano na nie uwagê.
- Jak, w takim razie powstaj± tak doskona³e dzie³a, jak pañskie?
- Mówi±c w skrócie, w³a¶nie lecê stworzyæ kolejn± ksi±¿kê. Przez ostatnie miesi±ce ¿y³em jak król. Miêdzy jednym spotkaniem, a drugim. Rausze, kolacje, bankiety to by³a ju¿ nie tyle przyjemno¶æ, co wi±¿±cy obowi±zek. Nie przeczê, warto co¶ takiego poznaæ, ale nie daje to ani chwili na prawdziwe przemy¶lenie kolejnego projektu. Wieczorami, w przerwach, o poranku, w ogóle o jakiejkolwiek porze dnia i nocy patrzê. Uwa¿nie! Iskra bo¿a, ten nag³y pomys³ ¿ycia przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Trzeba go tylko z³apaæ i schowaæ g³êboko w sobie.
- To wszystko? – zdziwiony zapyta³ biznesmen
- Ale¿ oczywi¶cie, ¿e nie. Niech mi pan da dokoñczyæ. Ca³ymi miesi±cami potrafiê spisywaæ najró¿niejsze pomys³y. Zawsze tony papierów wype³niaj± ró¿norakie analizy i kierunek w jakim dane dzie³o powinno pój¶æ. Wtedy przychodzi najwa¿niejszy moment, decyzja o wyje¼dzie.
- Niczego nie stworzy³ pan u nas w kraju? – wytrzeszczy³ oczy
- Je¶li pyta pan o ksi±¿ki, to muszê przyznaæ, ¿e tylko debiut. To by³y czasy! Ca³e noce spêdza³em pisz±c. Wszystko zale¿a³o od tego czy mam dzisiaj nastrój. Czy bêdê potrafi³ w umiejêtny sposób przelaæ ka¿e zdanie na papier. To jest wbrew pozorom ciê¿ka sprawa. Zdarzaj± siê ca³e tygodnie, gdy czujê wewnêtrzny ból pisania. Nie potrafiê powstrzymaæ siê widz±c, ¿e s³owo za s³owem idê na kompromis z rzeczywisto¶ci±… Piszê w sposób nie satysfakcjonuj±cy. Innym razem przychodzi natomiast wena. Bogini twórczo¶ci. Literk± po literce wrêcz wyskakuj± spod rêki jak z automatu, jedno za drugim, zgrabnie z³o¿one, wewnêtrznie spójne, przemy¶lane. Wtedy nie wolno przestawaæ.
- Jednego nie rozumiem. W jakim celu wyje¿d¿a pan, tak daleko od rodziny i przyjació³, aby pisaæ. Przecie¿ to oni zawsze s³u¿± pomocn± d³oni±.
- W normalnych sytuacjach tak. Jednak, gdy jestem sam muszê w otwartej walce poradziæ sobie z wszystkimi pal±cymi mnie problemami. Wtedy nie ma ju¿ ¿ony, znajomych, za których mo¿na siê schowaæ. Staram siê poruszaæ wa¿ne tematy. Takie sprawy bol±. Na pewno zauwa¿y³ pan, ¿e s± to kwestie ¶wiatopogl±dowo najwa¿niejsze. Je¶li tak, to nie mog± one przej¶æ bez echa. Pisz±c, ten ból, ta naiwno¶æ istnienia jest nie do zniesienia. Inaczej ni¿ samemu nie by³bym w stanie sobie z ni± poradziæ.
- Czy to prawda, co mówi±, ¿e pisze pan tylko nocami?
- Nie ma innej mo¿liwo¶ci dla prawdziwej sztuki, ni¿ powstawaæ, gdy autor jest nad ni± ca³kowicie skoncentrowany. W dzieñ, piêkna pogoda, jakie¶ ¶mieszne obowi±zki, telefon czy choæby wspania³a kobieta… wystarczy, aby oderwaæ my¶li od tego, na czym powinny byæ skupione. Gdy jest ciemno pozostaje tylko pan i s³owa. To jest chwila purytañskiego ¿ycia. Oczywi¶cie nie mówiê tu o papierosach, albo alkoholu. Zdarza mi siê. Nie przeczê. Kontakty towarzyskie staram siê jednak ograniczaæ.
- Dziw bierze, ¿e tak ciekawe spotkanie mo¿e siê przytrafiæ w tak zwyk³ym miejscu. Mimo to, pozwolê sobie powiedzieæ, wydaje mi siê, ¿e purytanizm ca³kowicie do pana nie pasuje.
- Gdyby to by³a prawda, co drukuj± w tym wszystkich gazetach – za¶mia³ siê Edward – moje ¿ycie by³oby du¿o ciekawsze. Zawsze napisz±, ¿e rozmawia³em zbyt d³ugo lub wypi³em za wiele. Musz± co jaki¶ czas donie¶æ. Nie przesadzajmy jednak. Jestem literatem. Takich ludzi jak ja nie ¶ledzi siê od rana do nocy z kamer±. Gdyby tak by³o, wszyscy wiedzieliby, ¿e prowadzê bardzo normalne ¿ycie... – ziewn±³ – Przepraszam bardzo, ale chyba muszê siê zdrzemn±æ.
- Tu jest moja wizytówka, jakby pan potrzebowa³ czego¶… albo chocia¿ móg³ bym zobaczyæ pana samotniê… proszê zadzwoniæ.
- Dziêkuje bardzo
Przedarli siê ju¿ przez warstwê chmur. Jedyne, co widaæ by³o przez okno, to bia³y puch i o¶lepiaj±ce promienie. Edward zabra³ siê za pa³aszowanie obiadku, który dosta³ w miêdzy czasie. Wyci±gn±³ bia³± serwetkê, poczym napisa³ na niej kilka s³ów. „Nie gadaæ zbyt wiele”!
Obudzi³ siê tu¿ przed l±dowaniem, gdy samolot, du¿ymi krêgami sukcesywnie zmniejsza³ wysoko¶æ. Na lotnisku szybko odebra³ swój baga¿ i wsiad³ do specjalnie przygotowanego dla niego samochodu. Zawsze, gdy przylatywa³ w jakiej¶ miejsce, sprawdza³ wcze¶niej czy funkcjonuje tam wypo¿yczalnia samochodów jego najlepszego przyjaciela, Freda. Spotka³ go kiedy¶ podczas bankietu. By³ bardzo oczarowany twórczo¶ci± Edwarda, ale co najwa¿niejsze wyrzuca³ mu pewn± niekonsekwencje w wykreowaniu jednej z pobocznych postaci. Literat mia³ pewno¶æ, ¿e tak nie jest. Zaprosi³ Freda do domu i przez ca³y wieczór dyskutowali na temat literatury. Nad ranem, ca³kowicie pijani po¿egnali siê z nadziej± na kontynuowanie znajomo¶ci. Tak te¿ siê sta³o. Fred w coraz to innych krajach zak³ada³ swoje firmy i zawsze wpada³ dogl±daæ nowo otwartych filii, gdy Edward po¿ycza³ samochody. By³a to ju¿ pewnego rodzaju tradycja.
- Fred, jestem ju¿ w samochodzie. Rzeczywi¶cie ³adny wóz. Jak siê sprawuje powiem, gdy przejadê siê po mie¶cie. Jeste¶ ju¿ tutaj? My¶la³em, ¿e dasz mi chocia¿ dwa dni. Mo¿e to i lepiej. Zaraz wy¶le ci adres. Wynaj±³em ¶wietne mieszkanie, zrzednie ci mina. Oczywi¶cie. Do zobaczenia
Chyba to nie bêdzie taki odpoczynek, na jaki oczekiwa³em. Nie przes±dzajmy jednak, to dopiero pocz±tek – powiedzia³ do siebie i ruszy³ w koñcu z parkingu lotniskowego. Mia³ jeszcze trochê czasu do odebrania mieszkania, dlatego postanowi³ przejechaæ siê po mie¶cie. Od razu stan±³ w korku. Sun±³ kilkana¶cie kilometrów na godzinê wzd³u¿ piêknego jeziora. By³o ciep³o. Otworzy³ okno i wysun±³ przez nie g³owê.

----

- Edward! Kolacja – krzyknê³a Elen z drugiego pokoju
- Ju¿ idê – odpowiedzia³ z wyrzutem – Tylko sprawdzê pocztê.
Otworzy³ swojego laptopa. Czekaj±c a¿ siê uruchomi zapatrzy³ siê w drzwi, zza których jeszcze przed chwil± wzywano na kolacjê. Machn±³ rêk± i wzi±³ siê do czytania.
„Drogi Edwardzie,
do naszego wydawnictwa napisa³ kilka miesiêcy temu pewien m³ody cz³owiek. Bardzo chcia³ opublikowaæ ksi±¿kê, która stworzy³. Poniewa¿ by³± do¶æ d³uga i sprawia³a wra¿enie skoñczonej postanowi³em przeczytaæ kilka stron. Okaza³± siê niezwykle wci±gaj±ca. Nie pozbawiona b³êdów, ale facet ma intryguj±ce pióro. Móg³by¶ przejrzeæ trochê tego materia³u i wspomóc go komentarzem na ok³adkê lub chocia¿by podpowiedzi±, na co powinien, twoim zdaniem, zwróciæ uwagê nastêpnym razem. By³bym wdziêczny za ka¿d± pomoc, bo nie chcê zmarnowaæ takiego talentu i oddawaæ go w rêce redaktorów. Wydaje mi siê, ¿e w porównaniu do tego cz³owieka s± oni bardzo przeciêtni,
Johnson”
Edward szybko zacz±³ drukowaæ i kilkana¶cie pierwszych stron zabra³ ze sob± na kolacjê.
- Móg³by¶ nie czytaæ! To czas na wspóln± rozmowê!
- Gdyby to nie by³o co¶ powa¿nego nie robi³bym tego, choæ raz mo¿esz mi nie przeszkadzaæ? – rzuci³ nie odrywaj±c wzroku od lektury – To jest rzeczywi¶cie ciekawe – doda³ jakby do siebie
Wróci³ do pokoju, natychmiast otworzy³ pocztê i odpisa³
„Jack,
To co przeczyta³em jest naprawdê ujmuj±ce. Mo¿na by to od razu wydawaæ. Historia wydaje siê byæ pe³n± humoru, a zarazem ma w sobie wiele pierwiastków g³êbokiego my¶lenia. Niesamowite ile mo¿na wykreowaæ z tak tradycyjnego po³±czenia, jak nauczyciel-uczeñ. Wszyscy ju¿ o tym pisali, a ten tutaj, na pewno m³ody cz³owiek potrafi to tak znakomicie przedstawiæ. Profesor jest ¶wietn± postaci±. Znakomity kontakt z uczniami, niecodzienne podej¶cie, charakter. Przez pryzmat jego weso³ego alkoholizmu sytuacja staje siê absurdalna, groteskowa. Zwraca siê na ni± natychmiastowo uwagê. Ka¿dy z nas, nawet ci dawno po studiach chcieliby mieæ takiego wyk³adowcê.
S± b³êdy. Czasami autor „przeszar¿uje” z alkoholizmem, wrêcz siê w nim gubi. Innym razem klasa reaguje zbyt ¿ywio³owo. To s± jednak sprawy kosmetyczne. Kilka tygodni wystarczy, aby usun±æ wszystkie niedoci±gniêcia.. Nie wiem, jak± to ¶ci±gnie publiczno¶æ. Ró¿n±. Ile egzemplarzy? Tego nawet nie ¶miem zgadywaæ.
Podpisujcie kontrakt, natychmiast.
Gdy bêdzie przyje¿d¿a³ do nas podpisywaæ dokumenty lub zabieraæ pierwsze honorarium daj mi znaæ. Ten cz³owiek musi mieæ ogromn± ilo¶æ problemów, to wrêcz widaæ, ale ma przy tym niebywa³y talent. Jestem go ogromnie ciekawy.
Je¶li sprawa tyczy siê komentarza, oczywi¶cie. Skoñczê ca³o¶æ i od razu wysy³am ci moj± recenzjê.”
- Elen! – krzykn±³ do drugiego pokoju - chyba odkryli¶my w wydawnictwie prawdziwy talent. Zawsze marzy³em o takiej chwili. Je¶li siê go umiejêtnie poprowadzi mo¿e pisaæ naprawdê genialne rzeczy.
- Co on tam w ogóle napisa³?
- ¦mieszn±, nieco bajeczn± historie o nauczycielu i jego uczniach. On jest alkoholikiem, oni s± w nim w zmowie.
- Przecie¿ to musi byæ strasznie naiwne – odpowiedzia³a
- Oczywi¶cie! Na tym polega ca³y urok. Poza tym, gdy siê bli¿ej przyjrzysz nie jest taka znowu pusta. Wykrzeszemy z niego te umiejêtno¶ci! Tymczasem ³adnie siê ubierz, idziemy ¶wiêtowaæ.
- G³uptasie. Ledwo skoñczy³e¶ obiad, nie pamiêtasz. Poza tym to dopiero wczesne popo³udnie – u¶miecha³a siê zawadiacko
- Tym lepiej! Bêdziemy ¶wiêtowaæ od rana, do wieczora. Tak jak lubiê

---

Ci, którzy nie wytrzymywali, odchodzili kilka kroków by spokojnie zapaliæ Obserwowa³em Smitha. Siedzia³ prawie nieruchomo. Powoli wiód³ oczyma po zebranym towarzystwie. Musia³ mieæ fenomenaln± pamiêæ, poniewa¿ gdy inni zapisywali ca³e kartki, on jedynie co jaki¶ czas wynotowywa³ pojedyncze s³owa. Po pewnym czasie spojrza³ na mnie podnosz±c zawadiacko brew. Robi³ to jedynie, gdy opowiada³ pieprzne historiê.
Chwilê pó¼niej przy ka¿dym z nas pojawi³a siê piêknie pachn±ca potrawa. Nigdy nie zdarza³o siê, ¿eby spotkanie by³o wa¿niejsze od kilkudziesiêciu minut przerwy obiadowej. Teraz nie by³o jednak na to czasu. Smith swoim jednoznacznym gestem mimowolnie podkre¶la³ wagê sytuacji.
W zwi±zku z chwilowym rozprê¿eniem, jakie mimo wszystko wprowadzi³o jedzenie, wyrwa³em siê na ¶wie¿e powietrze. Opieraj±c rêce o zimn±, mokr± po deszczu barierkê poczu³em jak bardzo jestem spiêty. Przez ostatnie kilka godzin z ca³kowitym skupieniem ws³uchiwa³em siê we wszystkie opinie dotycz±ce projektu. Przesun±³em d³oni± po b³yszcz±cej powierzchni metalu i przetar³em sobie twarz. Zamkn±³em oczy w nadziei, ¿e pozwoli to uspokoiæ sko³atane nerwy. Nie by³o jednak czasu na d³u¿szy relaks. Choæ z niechêci± musia³em oderwaæ siê od chromowanej porêczy i znów powróciæ do walki.
Spotkanie ci±gnê³o siê niemi³osiernie. Z ka¿d± minut± by³em coraz bardziej zmêczony. Nie potrafi³em opanowaæ zamykaj±cych siê powiek. Nie pomaga³o coraz czêstsze spogl±danie na zegarek. Tak na prawdê uzmys³awia³o tylko, ¿e czas praktycznie stan±³ w miejscu. Jak uczeñ szczê¶liwy by³em z pó³godzinnej przerwy, która og³osi³ po dwóch godzinach Edward. Dowlok³em siê do swojego biura i od razu rzuci³em w ramiona skórzanego fotela. Wydawa³o mi siê, i¿ ledwo przy³o¿y³em g³owê do miêkkiego oparcia ju¿ zadzwoni³ alarm. Czu³em siê jakby kto¶ uderzy³ mnie obuchem. – Edward od³o¿y³ pióro i podniós³ wibruj±cy telefon.
- Tylko ty mo¿esz dzwoniæ o tak zwariowanej godzinie – rzuci³ nie odrywaj±c wzroku od kartki
- Ty natomiast mo¿esz siedzieæ do bladego ¶witu, pisz±c, ze ¶wiadomo¶ci±, ¿e za tydzieñ bêdziesz mia³ kilka bardzo wa¿nych egzaminów. Zamiast siê uczyæ, aby z dobrym skutkiem skoñczyæ te swoje studia, oddajesz siê swoim dziecinnym zabaw±. – wylicza³ gniewnie kobiecy g³os w s³uchawce – Wiesz jak siê tob± przejmujê.
- Oj, Elen. Przecie¿ masz ¶wiadomo¶æ, ¿e jak skoñczê od razu zabiorê siê za naukê. Tak naprawdê to ty mi przeszkadzasz! Gdyby nie twój telefon ju¿ jutro móg³bym siê zabraæ za co¶ sensownego, jak mówisz. – za¶mia³ siê
- Okej, w takim razie ju¿ koñczê. Do us³yszenia – rzuci³a rezolutnie
- Oczywi¶cie graj niedostêpn±. Wiesz przecie¿ jak za tob± têsknie. Wpadnê do ciebie od razu, gdy uporz±dkuje wszystkie sprawy.
- To znaczy skoñczysz tê g³upaw± ksi±¿kê. Jest ode mnie wa¿niejsza! Jak zwykle!
- Elen – powiedzia³ przeci±gle – Obiecujê, ¿e natychmiast siê u ciebie pojawiê, jak tylko bêdê móg³.
- Trzymam ciê kochanie za s³owo. Tymczasem koñcz. Pora spaæ. Jest czwarta nad ranem.
- Oczywi¶cie. Te¿ ciê kocham.
- Chocia¿ nie k³am. – za¶mia³a siê – nigdy tego nie mówisz, je¶li nie masz czego¶ na sumieniu.
- Tylko ci siê tak wydaje, s³oneczko, naprawdê. Skoro ju¿ jeste¶ na nogach, bo nie podejrzewam, ¿eby¶ nie spa³a tak d³ugo jak ja, zobacz chocia¿ wschód s³oñca.
- Nie ma mowy. Dopiero, gdy przyjedziesz. Nigdzie nie wstajê, ustawi³am tylko alarm, aby móc do ciebie zadzwoniæ. Têskniê.
- Pa! Ju¿ nied³ugo wpadnê, obieca³em.
Opad³ swobodnie na fotel. Rzuci³ ostatnie niedowierzaj±ce spojrzenie na telefon i wyci±gn±³ kartkê papieru.

„Kilka sierpniowych dni
po¿yjemy tak, jak
zawsze tego chcieli¶my

miêdzy drogimi butikami
wst±pimy do modnej restauracji
nie rozstaj±c siê z telefonem
umówimy siê w najlepszym klubie

omijaj±c zblazowanych bywalców
bêdziemy bawiæ siê do rana

zamiast krwi pop³ynie
bursztynowe whisky

obudzeni rano szybko dojdziemy do siebie
podczas ¶niadania w najlepszym hotelu
i mimo tego wszystkiego
dalej bêdziemy siê rozwodziæ,
¿e to nie chodzi o seks,
zwierzêc± dominacjê,
najgorsze instynkty

a po latach wspominaj±c
zobaczymy tylko
zazdrosne spojrzenia
innych”

Kurwa, nigdy nic z tego nie bêdzie – zgniót³ kartkê i wrzuci³ j± do szuflady. Le¿a³o tam ju¿ kilkana¶cie innych pomys³ów.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl