Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
Odcinek pierwszy, w którym to dowiadujemy siê o istnieniu ksiêgi, podró¿y poprzez kuchenny stó³ i urokach ska³y wisielców.
Nim zobaczy³ kolejny b³ysk, poczu³ jak w cia³o wdziera siê zatrute ostrze. My¶li rozmaza³y siê w pó³p³ynn± plamê czerwieni. Poderwa³ siê i otworzy³ oczy, zegar wskazywa³ drug± trzydzie¶ci. Za oknami najwiêksza handlowa dzielnica Tuzmer migota³a pojedynczymi ognikami pobliskiego portu.
Pansy Tuckborough budzi³ siê w ten sposób od kilku dni. Nocne koszmary t³umaczy³ sobie dobieraj±cym ksiê¿ycem i niestrawno¶ci± spowodowan± bigosem zjedzonym w gospodzie "Pod Bosmañskim Biczem". Z oddali przez uchylone okno, wraz z ch³odem nocy dobiega³ go uspakajaj±cy szum po³udniowego morza. Kilka przecznic dalej têtni³o ¿ycie, najwiêkszy plac handlowy Tuzmer nigdy nie zasypia³.
Podniós³ siê z westchnieniem i pe³en niespokojnych my¶li pomaszerowa³ do kuchni. Bezpo¶rednio do kuchennej ¶ciany przylega³a maleñka szklarnia, w której jego przyjació³ka o wdziêcznym imieniu Wernaida, uprawia³a zio³a, grzybki i inne magiczne utensylia. Jak pewnie wiecie marynarz, a zw³aszcza taki chwat jak Pansy, ma dziewczynê w ka¿dym porcie. Kamienica Wernaidy by³a w³a¶nie jednym z takich „portów”. Tak, tak moi drodzy, Pansy Tuckborough trudni³ siê do¶æ nietypowym zajêciem jak na hobbita. Oczywi¶cie mam na my¶li marynarsk± czê¶æ jego zajêæ, bowiem na l±dzie zachowywa³ siê jak ka¿dy przedstawiciel swojego gatunku. By³ leniwy, gnu¶ny i wiecznie niezadowolony.
Tuckborough machinalnie siêgn±³ do woreczka z sza³wiakiem i zaparzy³ herbatê. Przez chwilê siedzia³ wpatruj±c siê w przygaszone ¶wiat³a szklarni. Kiedy podniós³ wzrok wy¿ej, zobaczy³ ksiê¿yc w ca³ej swej okaza³o¶ci. Jest niczym latarnia morska - kolejne my¶li by³y ju¿ tylko nasennym dzia³aniem herbatki. Zegar w saloniku wybija³ trzeci±. W uchylonym oknie jak cieñ mign±³ z³ocisty kot Kafel, a Tuzmer ¶ni³o swój sen o s³awie i bogactwie.
*
Obudzi³o j± pukanie. Walcz±c z senno¶ci± narzuci³a na plecy kolorow± opoñczê we wzory zbyt abstrakcyjne, by mog³y przedstawiaæ co¶ poza chaosem. Znowu kto¶ cicho zapuka³.
- Ju¿ idê – wykrzyknê³a Wernaida. Nadal nie mog³a siê zorientowaæ, która jest godzina i czemu ten kto¶ za drzwiami przychodzi o tak wczesnej porze. Jednak jako sprzedawczyni magicznych specyfików przyzwyczajona by³a do wizyt o najró¿niejszych porach dnia i nocy, dlatego te¿ na pó³ przytomna ruszy³a w stronê drzwi.
- Pewnie znów jaki¶ dopiero co o¶wiecony amator lulka - mrucza³a pod nosem. Wczesne wstawanie by³o jednym z koszmarów w jakie wyposa¿one jest codzienne ¿ycie wied¼my. Gdy uchyli³a drzwi zobaczy³a stoj±cego w nich m³odzieñca, który z wypiekami na twarzy, ¶ciskaj±c w d³oni wymiêt± star± ksiêgê, wykrztusi³ - czy pani Wernaida?
- Tak - odezwa³a siê ³askawie - s³ucham pana?
- Czy mogê wej¶æ? Mam sprawê delikatnej natury.
Jeszcze raz zmierzy³a go spojrzeniem. Nie wygl±da³ na szaleñca, nie wygl±da³ te¿ na jednego z kap³anów Kultystów, oferuj±cych bezp³atne wycieczki na kolanach do pobliskiego sanktuarium. Stoj±cy przed ni± m³odzieniec móg³ mieæ oko³o dwudziestu lat, s±dz±c po szacie i ksiêdze ¶ciskanej w d³oniach by³ magiem, lub przynajmniej na takiego pozowa³.
- Zapraszam - cofnê³a siê wpuszczaj±c przybysza do ¶rodka. Nad miastem zaczê³a wy³aniaæ siê wielka pomarañczowa kula s³oñca.
Usadowili siê w kuchni gdzie szybko rozpali³a ogieñ, by zaparzyæ herbaty z malin. Siedzieli przy kuchennym stole, a Narcyz (bo tak mia³ na imiê przybysz) opowiedzia³ jej o ksiêdze. Mówi³ o swej przemo¿nej woli zdobycia potêgi, wiedzy i mocy, oraz o k³opotach z odczytaniem ksiêgi. Zwraca³ siê nawet do Collegium Magicum w celu uzyskania pomocy. Niestety nikt z miejscowych magistrów wiedzy tajemnej nie potrafi³ mu pomóc. Co prawda polecili mu kilka adresów, gdzie móg³by zasiêgn±æ rady, a ona jest jednym z tych adresów.
Wernaida s³uchaj±c z uwag± otworzy³a wolumin. Na karcie tytu³owej widnia³ napis "Labirynt Maddoka". Z zaciekawieniem przewraca³a kolejne strony. Na jednej z nich ujrza³a trzy znajome symbole, bêd±ce magicznymi sigilami. Przedstawia³y zielon± kroplê krwi, siedmioramienn± gwiazdê i pajêcz± sieæ.
- Zapewne nie rozumie pan znaczenia tego fragmentu - wskaza³a na magiczne rysunki, zreszt± jedyne ryciny ksiêgi.
- Tak rzeczywi¶cie, pani mnie zdumiewa - m³ody mag z nag³ym podziwem spojrza³ w jej oczy - próbowa³em uk³adaæ symbole w s³owa, a te w zaklêcia. Zaklêcia maj±ce wskazaæ mi drogê do Labiryntu Maddoka. Niestety moje wysi³ki okaza³y siê równie p³onne, jak próby przedostania siê do Labiryntu przy pomocy zesz³orocznych kuponów krasnoludzkiej loteryjki. Nie patrz tak na mnie pani - wyra¼nie siê speszy³ - ten sposób poleci³ mi jeden tropiciel z zajazdu "Pod Ró¿± Wiatrów". Sama widzisz jak wielka jest moja desperacja.
- To ca³kiem proste mój drogi - nieoczekiwanie przesz³a na ty - próbowa³e¶ u¿yæ do magicznej podró¿y wiedzy, podczas gdy tutaj potrzebna jest intuicja. Nic dziwnego, ¿e szanowne profesorskie grono Collegium Magicum, nie potrafi³o ci pomóc. Oczywi¶cie wiedza - w jej g³osie zabrzmia³y nutki rozbawienia - w podró¿y bywa równie¿ przydatna. Ot choæby ta, któr± zdoby³e¶ ostatnio... ta o kuponach - doda³a wyja¶niaj±co.
Mag Narcyz wydawa³ siê nie s³uchaæ. Ca³± jego uwagê poch³ania³ motyl, którego k±tem oka dostrzeg³ jak wylatuje z przybudowanej do kuchni szklarni. Motyl by³ tak zjawiskowy i majestatyczny w powolnym locie, ¿e wydawa³ siê byæ równie nierealny jak sama my¶l o jego istnieniu.
- Mój drogi - kontynuowa³a szczebioc±c i a¿ nadto przewracaj±c oczami – zbyt du¿± wagê przywi±zujesz do s³ów. Ka¿de z nich powinno byæ jak kolejne drgniêcie motylich skrzyde³. Powinno nie przynosiæ nic wiêcej, ni¿ estetyczne poczucie piêkna. Magia uwalnia siê nie dziêki mechanice zaklêcia, lecz dziêki czystej astralnej energii, która pojawia siê wraz z ostatnim s³owem.
Po skoñczonej przemowie, wci±¿ z tym samym u¶miechem rozgniot³a motyla, co w³a¶nie przysiad³ na jej d³oni i zapyta³a - wiêc nadal twierdzisz, ¿e twój brak zrozumienia opisu i symboliki rytua³u przej¶cia jest prawdziwy?
- Sam nie wiem co jest prawdziwe, a co tylko wydaje siê byæ nierealnym ¶wiatem - Narcyz próbowa³ zachowaæ równowagê. Jednak blisko¶æ poznania tajemnicy spowodowa³a wewnêtrzn± gor±czkê, któr± stara³ siê ukryæ pod m±drym wyrazem twarzy, tak mu siê przynajmniej wydawa³o.
- Zanim odczytam ci znaczenie tych symboli, bêdziesz musia³ zapaliæ - zielarka podsunê³a mu porêczn± fajeczkê z drewna czarnego bzu, oraz woreczek z br±zow±, miejscami lekko ju¿ nadple¶nia³± substancj±.
Pierwsza porcja dymu pokaza³a mu czerwieñ ¿arz±cego siê cybucha, druga zago¶ci³a my¶l± o cieple letnich wieczorów, trzecia…
Wernaida delikatnym ruchem wyjê³a Narcyzowi fajkê z d³oni. Ostro¿nie po³o¿y³a j± tu¿ obok kryszta³owej cukiernicy i pog³aska³a le¿±cego na stole z³ocistego kota.
- Wybacz te ¶rodki bezpieczeñstwa, muszê byæ pewna, ¿e wszystko co us³yszysz, jutro wydawaæ siê bêdzie tylko snem - jej g³os przypomina³ szum m³yñskiego ko³a. Narcyz usi³owa³ przypomnieæ sobie gdzie widzia³ taki m³yn.
- Pos³uchaj - g³os przetoczy³ siê niczym burza po górskich grzbietach. Istotnie, znajdowa³ siê w niewysokich górach. Niewysokich to w³a¶ciwe s³owo, poniewa¿ te siêga³y mu do pasa. Kto¶ sta³ tu¿ za nim, a mo¿e w ¶rodku g³owy? Skupi³ siê na tym co mówi g³os.
- Pajêcza sieæ jest astraln± map±, spójrz - zerkn±³ do trzymanej w d³oni ksiêgi. Jak móg³ tego wcze¶niej nie spostrzec! Mapa zap³onê³a milionem dróg i znaczeñ, tu¿ obok pojawi³y siê drobne kropelki runicznych znaków, opisuj±cych ka¿dy ze ¶wiatów.
- Zielona kropla krwi jest symbolem przemiany. Jeste¶ zbyt s³aby, by otworzyæ astralny portal labiryntu. Nie martw siê, pomogê ci - g³os oplata³ niczym jedwabny kokon - w³a¶ciwie to chodzi o drobiazgi, napijesz siê krwi istoty chorej, by pó¼niej zje¶æ serce demona. To taki ma³y rytualik - g³os zdawa³ siê tañczyæ i pie¶ciæ - nic siê nie martw, Wernaida ci pomo¿e.
Przed oczami m³odego maga zap³onê³a niebieska gwiazda. Jej wnêtrze pulsowa³o spokojnym granatowym blaskiem, zdawa³o siê zapraszaæ do ¶rodka . Z wahaniem wyci±gn±³ rêkê i westchn±³ - przyb±d¼ poranku - lub by³o to co¶ równie g³upiego.
*
Zewsz±d otoczy³a go mg³a. Pod stopami czu³ miêkko¶æ piasku, na ustach mia³ s³ony smak morza. Instynktownie zwróci³ siê w jego kierunku i poczu³ na twarzy ch³ód wiatru. Mg³a by³a tak gêsta, ¿e tylko domy¶la³ siê nadp³ywaj±cych lodowato srebrn± wilgoci± fal . P³yn±ce tu¿ nad g³ow± gradowe chmury przywita³y drobinami lodu. Bezlito¶nie bij±c po siniej±cym ciele, granatowe niebo do spó³ki z wichrem pastwi³o siê nad pobliskimi wydmami. Kolejne porywy wichru rze¼bi³y krajobraz, pokrywaj±c go pajêczyn± lodu. Wszechobecny szum morza potêgowa³ uczucie zagubienia, pog³êbia³ biegn±ce linie na piaskach wydm. Niektóre z nich, kiedy tylko odwraca³ wzrok, zaciera³y siê, gubi³y na zawsze. Poczucie otaczaj±cej pustki z ka¿d± sekund± stawa³o siê nie do zniesienia. Zastyg³ w niepewno¶ci, gdy nagle czar pó³nocnego wiatru zosta³ przerwany.
Z wysokiego klifu, co wyrós³ wraz z przeci±g³ym buczeniem morskiej latarni, dotar³ do niego przedzieraj±cy siê przez mg³ê strzêp ¶wiat³a. ¦wiat³o i g³os latarni zdawa³y siê ostrzegaæ widmowe statki przed niebezpieczeñstwem ukrytym we mgle.
- Gdzie ja u licha jestem – tu¿ obok maga rozleg³ siê czyj¶ zachryp³y g³os. Z mg³y wy³oni³a siê postaæ niewysokiego hobbita, ubranego w marynarskie wdzianko jakie czasami nosz± dzieci na maskowych balach. Zdziwiony spojrza³ na równie jak on oszo³omionego hobbita i wykrztusi³ – kim jeste¶, gdzie my jeste¶my?
Szata Narcyza ³opota³a w porywach w¶ciek³ego wichru, on sam pod naporem rozszala³ego ¿ywio³u, dygota³ z zimna i niepewno¶ci.
- Nazywam siê Pansy Tuckborough i to ja pytam co tu siê dzieje?
Z wysoka, z mg³y ponownie dobieg³ ich przeci±g³y g³os okrêtowej syreny. Latarnia morska tonê³a we mgle, jej ¶wiat³o wydawa³o siê byæ bezu¿yteczne. Co pó³ minuty rozlega³o siê posêpne wycie morskiego cyklopa, o¶lepionego mg³± wybrze¿a, oszala³ego furi± wiatru.
By³ to jeden z najbardziej wysuniêtych na po³udniowy zachód przyl±dków Margonem- Latarniane Wybrze¿e, w¶ród marynarzy znane jako Ska³a Wisielców. Nazwa przywodzi³a na my¶l miejsce ka¼ni, oraz zabaw i pikników miejscowej ludno¶ci. Rzeczywi¶cie dawniej wieszano tu na koronie morskiej latarni ró¿nych nieboraków. Jednak od czasu, kiedy uznano ten zwyczaj za zbyt niehumanitarny, skazañców zaczêto zwyczajnie str±caæ ze ska³y i miejsce straci³o swój widokowy charakter. U podnó¿a klifu, na którym owa latarnia sta³a, ci±gnê³y siê wydmy. P³yn±c w nieznane, falowa³y w rytm ¶mierci kolejnych przybyszów, ¶mia³ków na tyle g³upich, by wej¶æ na ich teren.
Koniec odcinka pierwszego.
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plfunlifepok.htw.pl