Pstr±g na fali (long cut) 

Seungri — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress

"Pstr±g na fali"

Prolog

Jegomo¶æ

Pewnie mnie kojarzycie, choæ siê nie znamy. Teraz pewnie jestem bohaterem kilku piosenek, wieczornych wiadomo¶ci i codziennych plotek. Zdaje siê, ¿e wszyscy znaj± tê historiê lepiej ode mnie. Jednak chcia³em j± wam opowiedzieæ. Niestety palec tak mi siê z³o¿y³ do spustu, ¿e naciskaj±c go popchn±³ kulê, która utkwi³a mi we ³bie. Wiem, co powiecie: wielka szkoda. I macie racjê. Strasznie szkoda, gdy¿ naprawdê chcia³em przekazaæ wszystkim ca³kiem ciekaw± historiê a mianowicie MOJ¡ HISTORIÊ. Jednak¿e wszystko szlag trafi³. Ju¿ siê nie dowiecie jak to by³o;
¿e zaczê³o siê od dzieciñstwa, ale jako¶ nic ciekawego siê wtedy nie dzia³o; The Beatles siê rozpadli, Presley umar³. Potem Bóg za spraw± niejakiego Chapmana zaprosi³ do siebie równie¿ Lennona, ten na to przysta³ i przez nastêpne kilka lat nie by³o, czego s³uchaæ. O mojej rodzinie te¿ trudno rzec co¶, co mog³oby was zainteresowaæ. Mój stary walczy³ w Wietnamie i a¿ do ¶mierci mu siê nie polepszy³o. Mówi³, i¿ matka zmar³a przy moim poczêciu, ale ile w tym by³o prawdy? W latach sze¶ædziesi±tych s³u¿y³ w armii, gdzie na ochotnika testowali na nim gazy bojowe tak, wiêc trudno by³o zweryfikowaæ wszystko, co gada³. Rodzeñstwa nie mam i nie mia³em. Gdy inni ch³opcy wychodzili wieczorami nad rzeczkê ³apaæ ¿aby, gdy bawili siê w policjantów i z³odziei, puszczali latawce, szarpali dziewczyny za w³osy i podgl±dali je w szatniach, ja w tym czasie siedzia³em w domu i przez brunatny pryzmat Johnny Walkera patrzy³em na ojca, i s³ucha³em jego opowie¶ci z Wietnamu. Jak to komuchy zabili mu najlepszego przyjaciela albo on przez pomy³kê wysadzi³ w powietrze ca³y swój oddzia³. Wtedy wróci³, dosta³ rentê i nie rozstawa³ siê ju¿ z Panem Walkerem.
Nie o tym jednak mówi³aby ta opowie¶æ. Gdybym ju¿ móg³ wam co¶ przekazaæ to by³oby to co¶ naprawdê niesamowitego. Chcia³bym przedstawiæ pokrótce ostatnie wydarzenia.

Rozdzia³ I

Pewnego zimowego dnia, na skraju wiosny, siedzia³em sobie ³owi±c ryby, nikomu z grubsza nie wadz±c. Nagle poczu³em jak co¶ bierze. Po kilku minutach si³owania siê ze zdobycz± wyci±gn±³em j± z wody. Szarpa³a siê nieziemsko. Wyci±gn±³em j± prosto na talerz (g³odny by³em nies³ychanie). Wtem ryba przemówi³a:

- Nie zabijaj mnie dobry cz³owieku – rzek³a mocno roztrzêsiona. £uski mia³a ciemno szare, lekko posrebrzane. Oczy g³êbokie. Jakby latynoskie. – Niedawno znalaz³em sens ¿ycia i jestem w³a¶nie w drodze.
Nazwijcie mnie konserwatyst±, ale z regu³y nie wierzê w gadaj±ce ryby, przemierzaj±ce ¶wiat. Tak ju¿ mam, ale w tym przypadku musia³em zredefiniowaæ swoje spojrzenie na pewne rzeczy.
- Tak? – spyta³em. Mimo obni¿onego poziomu sceptycyzmu mówi±ca ryba od razu wzbudza pewne podejrzenia. Nie ¿ebym odbiera³ komukolwiek prawo do wypowiedzi, ale jednak. Co¶ by³o nie tak. Ryba wygl±da³a na bardzo zmêczon±. Po d³u¿szej pauzie poszed³em tym tropem – A dok±d siê wybierasz?
- Mów mi Henryk – zwróci³a siê do mnie ryba. – Wybieram siê do Nowego Jorku.
- Dlaczego akurat tam? – by³em bardzo dociekliwy.
- Gdy¿ Dublin opatrzy³ mi siê jaki¶ czas temu.
- Mhm – odpar³em poprawiaj±c sobie kapelusz. – S³uchaj, je¶li chcesz mogê ciê podrzuciæ do Nowego Jorku. Mam w miarê po drodze.
- By³oby wspaniale - odpar³ Henryk. – Tylko wezmê plecak – i prze³o¿y³ go przez p³etwê.

Tak oto, zarzuciwszy Henryka na ramiê, ruszyli¶my do miasta, które nigdy nie ¶pi. By³ rok 1989, ale gdy ten zrozumia³, ¿e nie za³apie siê na lata 90-te po prostu odszed³.

- Musisz byæ nie¼le podekscytowany Henryk. Zobaczysz ¶wiat. – zagada³em.
- …a na zewn±trz jest Ameryka. Ameryka! – krzykn±³ triumfalnie – Na sam d¼wiêk tego s³owa, na sam± my¶l o niej robi mi siê mokro pod p³etw±.
Ale Ameryka, któr± mieli¶my ujrzeæ to nie by³a ta Ameryka równo ¶ciêtych trawników, czerwonych kabrioletów, futbolistów uganiaj±cych siê za cheerleaderkami. Co to, to nie. Ameryka, która ukaza³a siê wtedy naszym oczom to by³a Ameryka brudnych ulic, alfonsów, pajêczyn w oknach. Wyjêta ¿ywcem z ¿yciorysu Bukowskiego. Wy³o¿ona cementem gnij±cych s³ów.
Ale Henryk mia³ trochê racji. Wzbudza³a pewne uczucie ciep³a, przywo³anie dawno zapomnianego szczê¶cia. Chcieli¶my odkryæ choæby jego cz±stkê.

Prolog

Henryk

Doskonale wiem, co ci¶nie siê wam na usta: „gadaj±ca ryba, niemo¿liwe”! Mo¿liwe czy nie fakt jest faktem. Niezbadane s± boskie wyroki i ¶cie¿ki, którymi staruszek do nich dochodzi. Odk±d opu¶ci³em rodzinn± sadzawkê wiedzia³em, a raczej czu³em siê inny. Czu³em siê starym dzieckiem, dzieckiem, które nie potrafi siê bawiæ i ¶miaæ, niewinnie, i czysto jak inne dzieci. Mia³em wra¿enie jak gdyby wymy¶li³ mnie Calvino lub jaki¶ inny czort. Gdy przemierza³em górskie potoki nie interesowa³ mnie ¶wiat m³odych. Wola³em przebywaæ z doros³ymi. Z ich planami unikniêcia drapie¿ników, planowania najbezpieczniejszych tras. Ale, gdy doros³em i mianowali mnie dowódc± „Pstr±gowego Oddzia³u Planowania i Logistyki” (w skrócie POPIL) zrozumia³em, ¿e to tak¿e nie jest fucha dla mnie. To nie moje ¿ycie. W³a¶nie wtedy maj±c okazjê zwiedziæ nabrze¿a i przystanie poj±³em, co jest moim przeznaczeniem.
Byli to ludzie, ich okrutny ¶wiat polowania, ³owienia i ¶miesznego be³kotu, który zwali mow±. W ka¿dej wolnej chwili wp³ywa³em do najbli¿szego portu. Przys³uchiwa³em siê, podgl±da³em i przyswaja³em wszystko, co by³o ludzkie. Po kilku miesi±cach nauczy³em siê mówiæ (z pocz±tku trochê sepleni³em) i oddychaæ powietrzem. Pewnego zimowego dnia zaszy³em siê w spokojnej, ma³o uczêszczanej zatoczce (jako gadaj±ca ryba nie mog³em tak po prostu wyskoczyæ po ¶rodku przystani). Przyczai³em siê, a gdy zobaczy³em haczyk nie waha³em siê ani minuty. Poszarpa³em siê trochê, a Jegomo¶æ z dziur± w g³owie poci±gn±³ przedstawiaj±c mnie ¶wiatu. Tak zaczê³a siê ta niesamowita historia. Ale nic wiêcej nie mówiê, podobno on bardzo chcia³ j± opowiedzieæ. Tak¿e oddajê mu g³os.

Rozdzia³ II

Podró¿uj±c bez mapy trafili¶my do mie¶ciny o nazwie „Tiny Valley”. Henryka strasznie bola³y p³etwy i postanowili¶my sprawiæ mu jakie¶ porz±dne buty. W lokalnym sklepie z obuwiem szefowa³ (wed³ug identyfikatora na koszuli) niejaki Al Peters. W chwili, kiedy nas ujrza³ oniemia³. Facet z dziur± w g³owie i chodz±ca ryba, która w dodatku chwilê pó¼niej mia³a przemówiæ ludzkim g³osem, to mo¿e nie „Bonnie i Clyde” rabuj±cy sklepy z butami, lecz b±d¼, co b±d¼ niez³a heca.

- Dzieñ dobry Szanownemu Panu – Henryk uk³oni³ siê w pas – Zapewne zastanawia siê Pan, co tacy dwaj niewydarzeni go¶cie chc± kupiæ w tak zacnym sklepie?
Spojrza³ na nas, po czym splun±³ prze¿utym tytoniem.
- Nazywam siê Al. I gówno mnie obchodzi sk±d jeste¶cie, komu wieczorami daj± wasze siostry i czy matka was za mocno przytula³a. Za ma³o mi p³ac±, ¿eby cokolwiek chodzi³o mi to ko³o nosa. To nie jest Macy’s tylko nêdzny sklep z nêdznymi butami po nêdznych cenach. Wiêc s³ucham – za³o¿y³ na twarz sztuczny, firmowy u¶miech i spyta³ – czego Panowie sobie ¿ycz±?
Najchêtniej poszuka³bym innego sklepu, ale by³o to bardziej ni¿ oczywiste, i¿ to jedyny w tym mie¶cie.
Henryk u¶miechn±³ siê najpiêkniej jak potrafi³.
- Poproszê kowbojki – rzek³ ze wzrokiem pe³nym niespe³nionych marzeñ. - Zawsze takie chcia³em. Praktycznie od dziecka.
Al wybuchn±³ ¶miechem.
- A na cholerê ci kowbojki?! Chcesz uje¿d¿aæ myszy?! – zatacza³ siê ze ¶miechu.
Musia³em interweniowaæ.
- Panie Peters, Al. To jest Ameryka – czu³em siê jak prezydent w noworocznym orêdziu – i ka¿dy ma prawo kupiæ sobie buty kowbojskie, kiedy tylko mu siê zamarzy. Nawet, je¶li nie ma on szans na zwyciêstwo na rodeo.
Sprzedawca spowa¿nia³.
- Ech.! No pewnie macie racjê – machn±³ rêk±, po czym poszed³ na zaplecze i przyniós³ kowbojki w dzieciêcym rozmiarze.
Po wymianie kilku podejrzliwych spojrzeñ zap³acili¶my, a Al wróci³ do ¿ucia tytoniu.
Henryk mia³ buty i mogli¶my ruszaæ przed siebie. Gdy dotarli¶my do „Middletown” byli¶my spragnieni i zmarzniêci po kilometrach bezdro¿y, wiêc postanowili¶my wst±piæ do baru na jednego, by rozgrzaæ trochê zastyg³± krew.

Rozdzia³ III

Bar zwa³ siê „Pussy Catz”. Tak naprawdê do dzisiaj nie wiem, czy by³ to bar, czy kosmiczny burdel? Od razu po wej¶ciu przywita³a nas m³oda dziewczyna w dziwnym stroju, wyjêtym z serialu science- fiction z lat 50-tych. Ca³kiem ³adna blondynka z piegami zbiegaj±cymi siê u nasady nosa, z kusz±co pe³nymi i kszta³tnymi wargami, które ukrywa³y braki w uzêbieniu. Klei³a siê do nas jak mucha do pajêczej sieci. Spódniczkê mia³a tak krótk±, ¿e nie by³o nawet sensu wydawaæ tych kilku dolców. Wszystko by³o na wierchu. Mimo tego w oczach Henryka ujrza³em tê niebezpieczn± iskrê. Nigdy nie rozumia³em, co mê¿czy¼ni widz± w kobietach. Osobi¶cie nie spotka³em ¿adnej, która przyku³aby moj± uwagê na d³u¿ej ni¿ nowy komiks „Sin City”.
- Zostaw tych mi³ych d¿entelmenów – odezwa³ siê facet przy barze – nie potrzebuj± twoich tanich wdziêków. Proszê Panowie, spocznijcie – odszed³ od baru i zaprosi³ nas do stolika.
Mia³ rude w³osy i irlandzkie rysy twarzy. Jednodniowy rudy zarost, który zawsze wzbudza u mnie ciarki gêst± szczecin± pokrywa³ jego smutne oblicze. W lewym uchu mia³ tani kolczyk, a na ramionach jeszcze tañszy garnitur. Wygl±da³ do¶æ dziwacznie, ale w naszej sytuacji nie mieli¶my prawa nikogo os±dzaæ.
Rozsiedli¶my siê wygodnie i zamówili¶my piwo. Gdy barmanka je przynios³a facet nalega³, by to on pokry³ koszty i napiwek. Jako, ¿e nie mieli¶my z Henrykiem zbyt zasobnych funduszy nie zg³aszali¶my sprzeciwu. Zaprotestowali¶my jak to nakazywa³y dobre obyczaje, po czym pozwolili¶my mu uregulowaæ rachunek.
- Przy okazji. Mówcie mi Steve. Steve Collins. – przedstawi³ siê.
Henryk podniós³ siê z krzes³a i wyci±gn±³ p³etwê.
- Henryk.
Równie¿ wsta³em.
- Jegomo¶æ.
Podali¶my sobie rêce. Ceremonia³ zakoñczony.
- Bardzo mi mi³o – odpar³ Steve.
Patrzy³ na nas jakby chcia³ odczytaæ nasze my¶li. Nie robi³ wra¿enia cz³owieka, któremu mo¿na zaufaæ. Raczej drobnego cwaniaczka, co ¿yje z dnia na dzieñ. Z przekrêtu, na przekrêt. Postanowili¶my poczekaæ jak sprawy siê potocz±. Tymczasem on kontynuowa³ rozmowê
- Czego tak zacni Panowie szukaj± w tak odleg³ym i odludnym miejscu? – zacz±³ dociekliwie.
Ju¿ chcia³em mu odpowiedzieæ.
- Szukamy sensu…
- Szukamy kredensu! Kredensu! Szukamy po prostu kredensu – jakby oparzony przerwa³ mi Henryk.
Steve spojrza³ na nas z zaciekawieniem.
- Szukacie kredensu?
- Jak najbardziej – odpar³ Henryk, chyba tylko po to, by przekonaæ siebie samego.
Steve klasn±³ w d³onie.
- To wspaniale siê sk³ada – jego twarz pe³na by³a ob³udy, niczym twarz komiwoja¿era – gdy¿ w³a¶nie zajmujê siê handlem, szeroko pojêtym, w tym tak¿e obrotem kredensami!
Spojrzeli¶my na siebie z Henrykiem. Postanowili¶my siê trochê zabawiæ kosztem Pana komiwoja¿era Steve’a.
- A co móg³by nam Pan zaproponowaæ? – zacz±³ Henryk.
- Potrzebujemy czego¶ kompaktowego a zarazem pojemnego i niedrogiego – podj±³em w±tek.
Steve pomy¶la³ przez chwilê. Jego oczy p³onê³y irlandzkim ogniem. By³ w swoim ¿ywiole.
- Mam co¶ w sam raz dla was, Panowie – udawali¶my z Henrykiem zaciekawienie – kredens roku a byæ mo¿e i dziesiêciolecia. Zdoby³ wszystkie bran¿owe nagrody.
- Co to takiego!? – autentycznie nie wytrzyma³em. Steve wygl±da³ jak wygl±da³, ale potrafi³ dozowaæ napiêcie. Trzeba mu to oddaæ.
- Proszê Panów to Kredens Turbo 3000! Najnowsze cudo techniki meblarskiej.
- Niesamowite – Henryk siê rozkrêca³ – czyta³em o tym. To musi byæ wspania³a maszyna.
- Dok³adnie – Steve uderzy³ piê¶ci± w stolik – Dopijcie Panowie i chod¼my do mojego pokoju. Poka¿e wam to cacko.
Tak te¿ zrobili¶my. Wycieraj±c usta ze z³otego trunku pêdzili¶my z Heniem do pokoju Pana Collinsa. Otworzy³ drzwi i zaprosi³ nas do ¶rodka. By³o ciemno. Panowa³ tam straszny zaduch po³±czony z potem i brudnymi gaciami walaj±cymi siê po wszystkich k±tach. Kaza³ usi±¶æ nam na fotelach pod oknem. W linii prostej najdalej od drzwi. Zacz±³em siê trochê niepokoiæ.
- Gdzie on jest? – spyta³em.
- Tutaj – odpar³ Steve, a jego rêka rozja¶ni³a siê blaskiem ksiê¿yca. Z pocz±tku by³em w stanie stwierdziæ tylko tyle, ¿e trzyma³ co¶ metalowego. Po chwili rozpozna³em ten kszta³t. Desert Eagle. Muszê przyznaæ, i¿ zbi³ nas tym z tropu.
- No panienki. Opró¿niaæ kieszenie – widaæ by³o jak rozkoszuje siê t± chwil± w³adzy. W tej chwili ¶wiat ograniczy³ siê do nas trzech. A on by³ w sytuacji uprzywilejowanej. Uzbierali¶my z Heniem jakie¶ dziesiêæ dolców, które po³o¿yli¶my na stole. Potem Steve zwi±za³ nas plecami do siebie. Zabra³ pieni±dze i wyszed³. Siedzieli¶my sami w ciemnym, ¶mierdz±cym pokoju. Ramiê w ramiê. Jak ¿o³nierze w wojennych okopach (jednak bez homoseksualnych podtekstów).
Zawsze w nocy lubi³em wyobra¿aæ sobie, ¿e jestem na wojnie. Tak jak mój staruszek. Trwa ostrza³ z mo¼dzierzy i kanonada pocisków. A jestem sam ze swoimi dzieciêcymi lêkami. D¼wigam je przez ca³e ¿ycie. Od tamtych samotnych nocy i zabawy w wojnê a¿ do dzisiaj, do tego pokoju, gdzie jestem uwiêziony razem z mym towarzyszem. Gdy snu³em te smutne wspomnienia Henryk zacz±³ wy¶lizgiwaæ siê z wiêzów. Patrzy³em jak niedobitki promieni ksiê¿yca wpadaj± do pokoju przez, miejscami dziurawe, ¿aluzje i mieni±c siê tysi±cem barw koñcz± sw± podró¿ na jego ³uskach.
- Dobra spadamy st±d – powiedzia³. Zrzucili¶my liny i raz na zawsze opu¶cili¶my „Middletown”.

Rozdzia³ IV

Szli¶my przed siebie. Gdy od d³u¿szego czasu, w milczeniu, pokonywali¶my kolejne kroki, zachcia³o mi siê ¶piewaæ. Przypomnia³em sobie piosenkê, któr± mój ojciec nuci³ mi niegdy¶ przed snem. Jeszcze zanim whisky zast±pi³a mu krew. Nie mog³em sobie dok³adnie przypomnieæ s³ów, wiêc zanuci³em dwa wersy, które najbardziej utkwi³y mi w pamiêci:

Dot±d zawsze wêdrowa³em z ksiê¿ycem,
ale ksiê¿yc zasn±³ i teraz wêdrujê ju¿ sam.

Henryk najwyra¼niej nie by³ w nastroju na pod¶piewywanie.
- Przestañ! – nie cierpiê ¶piewania w podró¿y. – Kojarzy mi siê z tandetnymi skautowskimi za¶piewami i kie³bask± z nad ogniska. Nie trawiê takich klimatów.
- Dobra ju¿ nie bêdê – nie wiem, co go ugryz³o?
Przemierzali¶my tak sosnowy las. Ka¿dy ze swoj± bezimienn± z³o¶ci± i niechêci± do ¶wiata, chowan± w sercu od dziecka. Wiedzia³em, ¿e nie stworzê historii tak jak mój ojciec w Wietnamie, nie wezmê czynnego i oczywistego udzia³u w zapisywaniu jej kart. Jednak wszystko, ka¿dy jest jej czê¶ci±; pojedynczy krok stawiany przez nas na tej zapomnianej drodze, Henryk ze swoim nie ukierunkowanym gniewem i ja z moimi dzieciêcymi wspomnieniami. Z ma³ym, z pozoru nic nieznacz±cym fragmentem piosenki. To jest historia: Dot±d zawsze wêdrowa³em z ksiê¿ycem, ale ksiê¿yc zasn±³ i teraz wêdrujê ju¿ sam; któr± ¶piewam tej nocy.
W czasie burzy dyñ dotarli¶my do mie¶ciny o dziwacznej nazwie „Ratherbigsonrocks”. Byli¶my ju¿ na obrze¿ach Nowego Jorku. Zatrzymali¶my siê w moteliku. Nasz pokój by³ bardziej podrzêdny ni¿ sugerowa³aby to cena i prawie nie ¶mierdzia³ fajkami. Henrykowi to nie przeszkadza³o. Wiedzia³, czym pachn± mosty nad Missisipi i kurze fermy Wisconsin. Le¿±c bezszelestnie w naszych ³ó¿kach nasi±kali¶my atmosfer± Ameryki. Tej nowej, któr± dopiero, co poznawali¶my. Odespawszy kilka godzin ruszyli¶my na miasto. Obok motelu by³ burdel z tanimi meksykañskimi dziwkami. Henryk, dot±d przeciwny takim pomys³om, rozchmurzy³ siê trochê i postanowi³ zaszaleæ. Pofiglowali¶my sobie trochê z latynoskimi panienkami, które chyba z natury zawsze wydaj± siê spocone, a ich skóra b³yszczy jak ¶wie¿o woskowany Cadillac. Po jakiej¶ godzinie spêdzonej z nimi w obskurnych pokojach z przykro¶ci± i strachem stwierdzili¶my, i¿ nie mamy pieniêdzy, co doprowadzi³o do nieuniknionego konfliktu z ich alfonsem; Ramonem, który by³ najprawdopodobniej najbardziej oble¶nym typem, jakiego kiedykolwiek ujrza³y nasze oczy. Wygl±da³ jak ma³y ch³opiec, dziecko swojego otoczenia. Gdzie dziwki zastêpowa³y mu matkê a sutenerzy ojca. B³yszcz±ce w³osy, tanie ³añcuchy a przede wszystkim szpetne i kiczowate w±sy pod nosem wygl±da³y jak gdyby tkwi³y tam od urodzenia, a on tylko do nich dorasta³. Najwyra¼niej nie do koñca mu siê uda³o. Teraz te b³yszcz±ce w±sy goni³y nas przez ciemny, gêsty, modrzewiowy las. Gdy kroki i nawo³ywanie za nami ucich³o, ukrywszy siê pod powalonym drzewem, oczekiwali¶my brzasku. Ka¿dy trzask ga³±zki, ka¿dy szelest li¶cia zdawa³ siê zwiastowaæ nasz koniec. Z godziny na godzinê gêstniej±cy mrok coraz bardziej przybiera³ kszta³t postaci Ramona i jego kompanów. Kszta³tu nieuniknionej kary. Na szczê¶cie mrok a¿ do rana pozosta³ mrokiem. Skoro ¶wit skierowali¶my siê z powrotem na trasê. Dotarli¶my do jakiej¶ konkretnej drogi ze stacj± benzynow±. Henryk by³ bardzo zmêczony. Poprosi³, bym skombinowa³ mu jaki¶ rower na ryby. Trochê czasu mi to zajê³o. Na stacji go nie by³o. Kilkaset metrów za stacj± by³a ma³a mie¶cina „Bythewaysville”. Musia³em sprawdziæ trzy sklepy wêdkarskie, dwa sportowe i jeden monopolowy (bez ¿adnego zwi±zku ze spraw±). Gdy wróci³em z rowerem ruszyli¶my do Nowego Jorku. Tym razem na dobre.

Rozdzia³ V

Rano, gdy dotarli¶my na miejsce pokaza³em Henrykowi kilka sklepów, do których nigdy mnie nie wpuszczaj±. Po po³udniu poszli¶my na mecz Yankees’ów. Stoj±c pod stadionem obstawiali¶my wynik na podstawie reakcji kibiców. Wygra³em 70 centów i dwa promocyjne kapsle Coca- Coli. Bawili¶my siê niezgorzej, wiêc dzieñ up³yn±³ nam do¶æ szybko. Wieczorem spaceruj±c Broadwayem dysputowali¶my sobie w najlepsze a¿ tu nagle Henryk, w mgnieniu oka, stan±³ oniemia³y.

- Co siê sta³o? – nic do niego nie dociera³o. – Co?! – powtórzy³em.
- Ona...spójrz – wskaza³ ¶liczn± brunetkê spaceruj±c± po przeciwnej stronie ulicy.
Idealna sylwetka przesuwa³a siê wzd³u¿ neonów, które rozja¶nia³y jej w³osy, niczym druga po po³udniu. ¦wiat³a siê zmieni³y. Sz³a w naszym kierunku. Jej u¶miech by³ jak chwila deszczu w wiosenny dzieñ. Przez sekundê zdawa³o mi siê, ¿e by³ przeznaczony wy³±cznie dla mnie.
- Nigdy nie czyta³em poezji i dzisiaj chyba nie zacznê – rzek³em wpatrzony w ni± jakbym ujrza³ p³atek ¶niegu w lipcu.
Brak k±¶liwej uwagi ze strony Henryka mnie zaniepokoi³. Rzuci³em na niego k±tem oka.
- Teraz g³upcze! Poca³uj j±! – wydar³ siê na ca³e gard³o. - To jest sens ¿ycia!
Dogoni³em dziewczynê próbuj±c standardowego, dwurêcznego objêcia.
- To nie takie proste, gdy siê ma 8 centymetrow± dziurê w g³owie – wymamrota³em podirytowany.
Henryk my¶la³ przez sekundê, po czym rzuci³:
- Z³ap siê kapelusza.
Tak zrobi³em. Ale by³o to trochê jak wbijanie gwo¼dzia papierowym m³otkiem. Czu³em siê jak poleg³y stra¿ak, który jeszcze miesi±c temu by³ bohaterem.
- Nie zawsze bywa lekko – rzek³ podsumowuj±c.
- Takimi wskazówkami prêdzej ugotujesz spaghetti ni¿ zrobisz karierê w show biznesie – odpar³em, po czym ruszy³em w swoj± stronê ¶wiat³a.

Epilog

Jegomo¶æ

I to w zasadzie wszystko, co bym wam powiedzia³. Teraz akurat nie wysz³o, ale postaram siê nastêpnym razem. Mo¿e nie dzisiaj, ale bardziej jutro ni¿ w przysz³ym tygodniu.

Epilog

Henryk

Trudno cokolwiek wiêcej powiedzieæ. Nie uda³o mi siê skierowaæ Jegomo¶cia na lepsz± drogê. I od tamtej pory tak idziemy, a d³ugie na milê promienie ksiê¿yca roz¶wietlaj± nam drogê. W miêdzyczasie Jegomo¶æ balansuje na jej krawêdzi, niczym nad brzegiem jeziora. Facet z dziur± w g³owie i pstr±g. Jak bohaterowie zakazanej, dzieciêcej powie¶ci.

http://www.pozawiatrem.ky...ditpost&p=28120
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • funlifepok.htw.pl